Shane Lizzie - Pine Hollow 02 - Był sobie psiak.pdf

(1909 KB) Pobierz
Dla Kali, która przetrwała ze mną wędrówkę z plecakiem po Europie, gdy obie byłyśmy
nieznośnymi nastolatkami. I dla Leigh, z którą przeżyłam swoje najlepsze przygody w Azji. I dla
pewnego dżentelmena, którego spotkałyśmy w Wietnamie i który podzielił się z nami bezcenną radą na
temat korzystania z chwili i cieszenia się życiem.
Ponieważ nie da się odłożyć w banku więcej życia.
ROZDZIAŁ 1
Kiedy Connor Wyeth wyszedł ze swojego domowego biura i zobaczył ruinę kanapy za sześć
tysięcy dolarów, musiał przyznać, że jego nie do końca rasowy wilczarz irlandzki nie był najlepszym
nabytkiem dokonanym pod wpływem impulsu.
Nie żeby miał skłonność do takich nabytków. Albo w ogóle jakichkolwiek, dokładnie rzecz
ujmując.
Connor był planistą. Nawet Maximus – psi winowajca odpowiedzialny za przeciągnięcie
ogromnej kanapy przez połowę salonu i porwanie na strzępy poduszek tak, że cały pokój pokrył się
białym puchem – był częścią planu.
Chociaż nieszczególnie dobrze przemyślanego.
Teraz wielki nicpoń przetaczał się radośnie przez miejsce zbrodni między drzwiami frontowymi
a salonem, a jego gromkie szczekanie odbijało się echem od wysokiego sufitu. Gdy zauważył Connora,
przyhamował w poślizgu na wypolerowanej podłodze z twardego drewna i popędził do wejścia. Znowu
zaczął ujadać przez szybę oskrzydlającą ciemne drewniane drzwi na Bogu ducha winną osobę, która
stała po drugiej stronie. Wcześniej jednak spojrzał przez swoje kudłate ramię na Connora. Rozdziawił
pysk i zwiesił język w oczywistym psim uśmiechu mówiącym „no dalej, przegapisz całą zabawę”.
Connor znowu sobie uświadomił, że jako właściciel psa całkowicie traci grunt pod nogami.
Ponieważ rzekomo wziął Maximusa w charakterze psa obronnego i systemu wczesnego
ostrzegania, by odstraszał przyjaciół przed wpadaniem do jego domu, gdy tylko mają na to ochotę, trener
powiedział mu, że powinien go nagradzać, gdy szczeka na intruzów. Connor miał również karcić Maxa,
gdyby robił takie rzeczy, jak rozbiórka mebli. Ale karcenie go w tej chwili na nic by się nie zdało – jakby
kiedykolwiek okazywało się skuteczne – więc Connor pogodził się ze stratą kanapy i poszedł otworzyć
drzwi.
Zgiętym palcem chwycił obrożę Maxa, by przypomnieć mu zasadę „nie kładziemy łap na
ramionach gości i nie liżemy ich po twarzy”, a potem pociągnął za klamkę.
– Żadnych akwizytorów – warknął do jednego ze swoich trzech starych przyjaciół, który stał
w progu, obejmując ramionami pękatą torbę i kilka tabliczek. Tabliczki były obrócone bokiem, ale
z łatwością można było przeczytać nadruk: „Benjamin West – nasz kandydat na burmistrza. Najlepszy
wybór dla Pine Hollow”.
Była to z pewnością świetna reklama, ale obaj wiedzieli, że Ben nie przyszedł tu w sprawie
nadchodzących wyborów. Nie dzisiaj.
Connor spojrzał spode łba, ale niezrażony Ben wpakował się do środka.
– Przyniosłem lunch.
– I tabliczki.
Connor zamknął drzwi i puścił psa. Max natychmiast rzucił się na Bena, z zapałem obwąchując
torbę, która zaczęła się ześlizgiwać w stronę jego spragnionej paszczy. Connor błyskawicznie przejął
jedzenie, żeby Ben mógł zrzucić buty i oprzeć tabliczki o parapet.
– Nie ustawię ich na swoim trawniku – ostrzegł Connor. – Jeszcze nie zdecydowałem, na kogo
będę głosować.
Ben zignorował to jawne kłamstwo, odzyskał torbę z jedzeniem i pomaszerował z nią do kuchni.
– Tandy Watts postawiła na ganku wielki baner. Można go zobaczyć z kosmosu – powiedział.
Normalnie Connor trochę by go podręczył – w końcu od czego są przyjaciele? – ale tym razem
w głosie Bena zabrzmiała nuta niepokoju, więc postanowił go pocieszyć.
– Nikt nie będzie głosował na Tandy Watts. Ona startuje tylko dlatego, żeby unieważnić decyzję
o warunkach zabudowy, którą w zeszłym roku zablokowaliście. Całe Pine Hollow o tym wie. A ty masz
doświadczenie, pracujesz w radzie miasta, no i Delia cię wybrała. Wyluzuj.
– Nie mam pojęcia, dlaczego kandyduję na burmistrza – burknął Ben. W drodze do kuchni
przystanął na chwilę jak zamurowany, bo za wyspą kuchenną dostrzegł pobojowisko w salonie. – Robisz
przemeblowanie?
Connor zasłonił Benowi krajobraz po bitwie, pragnąc – nie po raz pierwszy zresztą – żeby jego
przestronny dom z otwartymi przestrzeniami był odrobinę mniej przestronny i przestrzenny.
– Max bawił się na kanapie, gdy pracowałem. Nie zdążyłem jeszcze posprzątać.
Pies wybrał sobie akurat ten moment na przebieżkę. Przemknął przez cały dom, rzucił się
z impetem na kanapę i posłał ją ruchem ślizgowym po wypolerowanej podłodze w stronę szklanego
i kruchego stolika do kawy. Ten – zamiast się przechylić i rozbić na drobne kawałki – na szczęście
również wpadł w poślizg, a Max triumfalnie wyrzucił poduszkę w powietrze.
– Max! – Connor próbował naśladować ton głosu trenera, ten, który sprawiał, że wszystkie psy
w grupie siedziały jakby trochę bardziej wyprostowane. Maximus się ożywił na dźwięk głosu swojego
pana i skoczył na równe nogi: stał na kanapie ze sterczącymi do przodu uszami i pyskiem rozdziawionym
w głupawym psim uśmiechu.
– Złaź! – rozkazał Connor.
Max spojrzał na niego i przekrzywił głowę, wyraźnie zakłopotany i zdziwiony.
– Złaź! – powtórzył Connor i ruszył, by ściągnąć psa z kanapy. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić,
gdy ów pies waży prawie tyle co dorosły człowiek i z zapałem oblizuje każdy centymetr twojej twarzy.
Skończyło się na tym, że Connor wziął Maxa w ramiona i postawił na podłodze z ostatnim
stanowczym „złaź”.
Tymczasem pies lizał go cały uszczęśliwiony.
– Zastanawiałeś się nad szkoleniem? – Ben zaniósł lunch do kuchni, a teraz wrócił i przyglądał
się widowisku.
– Już załatwiłem dla niego szkolenie – warknął Connor. Jego głos był na tyle ostry, że pies
przerwał lizanie i nadstawił uszu.
– Ach tak. – Ben skrzyżował ręce na piersiach. – Może będziesz musiał jednak też na nie chodzić,
żeby doczekać się jakichś efektów. Poza tym przecież za nie zapłaciłeś. Chociaż jestem pewien, że Ally
tak czy siak cieszy się z twoich pieniędzy.
Ally, dziewczyna Bena, prowadziła w mieście schronisko „Kosmaci Przyjaciele”, które
oferowało szkolenie ze specjalną zniżką każdemu, kto zaadoptował psa. Connor miał jak najlepsze
intencje i zamierzał chodzić z Maxem na te zajęcia w każdy poniedziałek. Ale to było, zanim jeszcze
praca zwaliła mu się na głowę, jak zawsze zresztą.
– Zapomniałem wpisać je do terminarza.
Ben parsknął śmiechem.
– Ty nigdy o niczym nie zapominasz.
– W porządku. – To bardzo wkurzające, gdy przyjaciele tak dobrze cię znają. – Powiedzmy, że
byłem zajęty.
– Ty zawsze jesteś zajęty. A ja ostatnio odkryłem, że nadmiar roboty wcale nie musi
przeszkadzać w życiu. To prawdziwa rewelacja. Powinieneś się nad tym zastanowić.
– Nad posiadaniem rewelacji? – zapytał z ironią Connor.
– Nad posiadaniem życia.
– Mam świetne życie – warknął w odpowiedzi Connor. Spojrzał na Maximusa zamiast na Bena,
bo żaden z nich nie byłby w stanie zaakceptować tego kłamstwa, gdyby ich oczy się spotkały.
Jego życie wcale nie było świetne. Szczególnie dzisiaj. Ale nie chciał o tym rozmawiać.
Nie z Levim, który wpadł rano i oznajmił, że będzie „w terenie”. I nie z matką, która zdążyła już
trzy razy zadzwonić z jakimiś wydumanymi problemami, które bezwarunkowo wymagały jego udziału.
Ani z Makiem, który z pewnością pojawi się od razu, gdy tylko w Cup skończy się najazd miłośników
kawy walczących z popołudniowym spadkiem energii.
I z pewnością nie z Benem.
Ben znajdował się akurat w nieznośnie i odpychająco rozczulającym stadium zakochania, miał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin