Kryza Krzysztof - Wyspy Koralowe.pdf

(8048 KB) Pobierz
CZEŚĆ I
FIDZI
Warszawa–Tel Awiw–Hongkong
Zieleń jeszcze delikatna, wiosenny poranek, a moje myśli, miast bujać na antypodach, krążą
wokół rodziny. Czy wszystko zapiąłem na ostatni guzik i czy w domu dadzą sobie radę podczas kilku
długich miesięcy rozłąki? Wszyscy, którzy podróżują, zgodzą się ze mną, że to najtrudniejszy moment
w całej podróży – wyjście z domu. Odprawa na lotnisku i wreszcie uczucie, że skończył się etap
przygotowań: zbieranie informacji, wizy, bilety i ciułanie pieniędzy – maszyna poszła w ruch, już się nie
zatrzyma. Samolot EL AL Israel ponad chmurami kieruje się do Tel Awiwu. Po krótkim postoju długi
nocny lot do Hongkongu. To będzie mój czwarty pobyt w tym mieście, mam do niego jakiś sentyment,
chociaż nie znoszę dużych miast. Zaplanowałem podróż tak, by się tu zatrzymać.
W hoteliku, na szesnastym piętrze wielkiego kosmopolitycznego Chungking Mansions,
przywitała mnie ta sama kobiecina z Filipin. Dziesięć lat temu przyjechała z Mindanao za pracą na rok,
dwa, i tak już została. Chce wrócić na rodzinną wyspę, ale kiedy? Stara znajomość ma wpływ na cenę.
Po locie na wschód zawsze jest się skołowanym i zmęczonym, więc muszę się położyć przynajmniej na
dwie godziny. Po południu idę na promenadę filmowych gwiazd, to najbardziej popularne miejsce na
Koloun. Tu młodzi turyści, najczęściej z pobliskiej zagranicy, lubią się fotografować na tle cieśniny
z drapaczami chmur na wyspie. Dodatkową atrakcją deptaku są odciski dłoni słynnych aktorów.
O dziewiętnastej jeszcze raz idę na nabrzeże, by sfilmować pokaz światła i dźwięku. Potężne laserowe
reflektory omiatają w takt muzyki wieżowce po obu stronach cieśniny. Przyjemna, lekka chińska melodia
i niesamowite efekty zawsze przyciągają widzów.
Hongkong
Wstałem o dziewiątej. Całkiem nieźle – to druga w nocy w Polsce. Dzisiaj jeszcze bardziej
pochmurno. Hongkong, mimo że od wielu już lat chiński, dalej jest dość niezależnym obszarem na
specjalnych prawach. Ze swoją walutą i swoim zarządzaniem pełni dziś funkcję jednego z głównych
w świecie rynków wymiany towarowej i finansowej. Nie wszyscy wiedzą, że nazwa Hongkong
w dialekcie kantońskim znaczy Wonny Port. Pochodzi z okresu, gdy do wyspy przybijały statki
z przyprawami korzennymi i pachnidłami, głównie z Indii. Przeciętny obywatel Chin nie tak łatwo może
się tu dostać…
Samolot Air Pacific do Nadi na Fidżi mam dopiero o 16.30, czyli zostało mi sporo czasu. Dobre
bułki, o które trudno w świecie, którym rządzili Anglicy, można kupić w sklepie na skrzyżowaniu
Nathan Road i Jordan Road. Tam właśnie ruszam wcześnie rano. Zostało mi jeszcze trochę kiełbasy
z domu i chcę ją zjeść z normalnym pieczywem, a nie jakimś słodkim tostem. Po południu jeszcze
szybko przez Internet wysyłam pocztę, potem idę na krótki spacer do pobliskiego parku. Hongkong ma
perfekcyjnie zorganizowany transport publiczny. Tylko bardzo bogatych stać na wysoko opodatkowane
samochody prywatne, i dobrze, bo zapchaliby się samochodami…
Autobusem A21 jadę na lotnisko, to spory kawał drogi, podróż trwa prawie godzinę. Podoba mi
się sposób opłaty za przejazd. Są różne bilety, ale jak nie masz żadnego, to przy kierowcy wrzucasz do
metalowej skarbony odliczoną kasę. Pamiętaj, że reszty nie wydają. Lotnisko w Hongkongu jest
imponujące, ogromne. Bez problemu zdaję plecak i zaraz kolejką z jedną przesiadką jadę do terminalu.
Na podświetlonych tablicach egzotyczne nazwy miast, do których lata się z Hongkongu. Odczuwam
przyjemny dreszczyk emocji na widok egzotycznej nazwy Nadi na Fidżi. Nieczęsto lata się w rejon
koralowych wysp Pacyfiku. Dla mnie dopiero teraz zaczęła się podróż, ale tak po prawdzie, to już
w podstawówce podróżowałem z bohaterami książek po „koralowych morzach” z nosem w mapach
i marzyłem… Były koralowe wyspy, byli odkrywcy, szczęśliwi ludzie żyjący w harmonii z naturą.
Nieokiełznana przyroda, rafy koralowe, niezmierzony ocean i egzotyczna kultura. A wszystko
w promieniach palącego słońca. Tego już nie ma, to mrzonki. ale jestem optymistą i liczę na to, że przy
moim sposobie zwiedzania świata jeszcze trochę prawdziwej egzotyki spotkam.
Fidżi, czyli Viti Levu z lotu ptaka
Gdy się patrzy na mapę, zatrzymując wzrok na Fidżi, na tych małych okruchach ziemi pośrodku
ogromnej przestrzeni Oceanu Spokojnego, to wyspy te znajdują się dokładnie po drugiej stronie globusa.
Byłem w wielu miejscach na ziemi, są jednak takie rejony świata, gdzie człowiek dociera z uczuciem
zachwytu i w pierwszej chwili ma ochotę się uszczypnąć. To ja tu jestem ciałem i duchem, nie śpię i nie
ulegam sennym złudzeniom? Czy to wszystko, na co patrzę, istnieje naprawdę?
Nocny, jedenastogodzinny lot był równy, lekko kołyszący, ponad chmurami. Dopiero na godzinę
przed lądowaniem nad oceanem nastał świt i krótko po tym w okienku ujrzałem Fidżi. Nie całkiem
zapełniony pasażerami potężny boeing fidżyjskich linii Air Pacific podchodzi do lądowania. Piękna
pogoda zapewnia fantastyczny widok. Widać całą wyspę Viti Levu, największą z całego archipelagu.
Wynurza się zza linii horyzontu poszarpanymi wierzchołkami gór. Od strony zachodniej jest otoczona
spienioną barierą fal rozbijających się na rafach. Zieleń wyspy ładnie kontrastuje z turkusowym kolorem
wody na płyciznach. W miarę zbliżania się do brzegu górzysta wyspa jakby łagodnieje. Niczym widok
z pocztówki ukazuje się panorama Nadi. Samolot bez kołowania delikatnie ląduje na pasie blisko oceanu.
Międzynarodowe lotnisko w Nadi położone jest na północno-zachodnim wybrzeżu Viti Levu.
Już na lotnisku odczuwa się pierwszy aromat Oceanii. Nawet odór benzyny nie dławi zapachu oceanu.
Po pobycie w klimatyzowanym samolocie gorące i wilgotne, wręcz duszne, powietrze uderza jak
obuchem… Jeszcze z góry widziałem, że Nadi to niezbyt rozległe miasto o niskiej zabudowie. Coś jakby
nasze ogródki działkowe w większej skali.
Spódniczki, śpiew i konserwy
Faceci w spódniczkach wyglądają według mnie dziwnie. W krajach, gdzie się tak ubierają,
zawsze panuje wielkie rzeczy pomieszanie. Osobliwa, ciekawa kultura i zwyczaje. Zaraz kogoś
spytałem, jak się na to mówi. Fidżyjska spódniczka męska to sulu, coś jak w Indonezji sarong. Od razu
po wejściu do niedużego budynku lotniska, co może dziwić, bo port obsługuje sporo
międzykontynentalnych przewoźników, gości wita zespół grający i śpiewający miłe dla ucha
polinezyjskie piosenki. Dodatkowo mężczyźni z zespołu, ubrani w tradycyjne kolorowe sulu, wręczają
kwiatki niektórym kobietom. Takie przywitanie każdego nastraja bardzo optymistycznie do pobytu
w tym rajskim zakątku. Mój optymizm lekko tłamsi myśl o moim małym budżecie. Jak sobie dać radę,
mając do dyspozycji tylko dwadzieścia dolarów amerykańskich dziennie?
Wszystko było w porządku do czasu, kiedy mój bagaż dostał się pod kamerę prześwietlającą. Ta
dokładnie pokazała na dnie plecaka trzy puszki dobrej mięsnej konserwy. Dwie grube pracownice kazały
mi rozpakować całą zawartość plecaka. Zakazany towar był na samym spodzie, więc powstał mały
ambaras. W tym czasie jedna z pań zaczęła już spisywać protokół. Pomyślałem, że nie dość, że straciłem
jedzenie, to jeszcze mogę dostać karę pieniężną, tak jak w Nowej Zelandii. Najgorsze, że to spotkało
tylko mnie, inni spokojnie przeszli. Wyjęte konserwy puszysta pani wrzuciła do normalnego kosza
i kazała podpisać protokół. Potem, jakby się nic nie stało, powiedziała z uśmiechem, że jestem wolny.
Byłem wściekły, straciłem jedzenie na całe dziesięć dni. Musiałem spakować wybebeszony plecak.
Z trudem przyszło mi się z tym pogodzić, bo wiele czasu kosztowało mnie jego staranne spakowanie. Na
dokładkę jeszcze koszmarny kurs dolara fidżyjskiego do amerykańskiego, jak zresztą wszędzie na
lotniskach. Wymieniam tylko tyle, aby starczyło na bilet do Singatoki.
Moim celem jest stolica Suva na południowym brzegu wyspy. Jednak po drodze chcę się
zatrzymać w ponoć ciekawej Singatoce, słynącej z wysokich piaszczystych wydm – Sand Dunes. Viti
Levu można objechać bez pośpiechu w dwa dni, ale są tacy, co robią to w jeden. Od wielu lat, prawie
dookoła całej wyspy, biegnie solidna asfaltowa droga. Ma ona dwie nazwy – Kings Road i Qeens Road.
Z Nadi do Singatoki, a potem dalej, do Suvy, pojadę niemal nad samym brzegiem, Qeens Road. To
Zgłoś jeśli naruszono regulamin