Chodorowska Monika - Niechciany spadek.pdf

(1542 KB) Pobierz
W każdym z nas jest ktoś, kogo nie znamy. Przemawia do nas w snach i tłumaczy, że widzi nas
zupełnie inaczej niż my – siebie.
Carl Gustav Jung
Część I
Rozdział 1
Po omacku
Trauma zmieniła wszystko w życiu Hani. Odtąd poruszała się w dwóch wymiarach:
rzeczywistym i nieznanym, do którego tylko nieliczni mieli dostęp. Raz wydawało jej się, że to, co nosi
w sobie, to dar. Innym razem, że przekleństwo.
Stała przed dwupiętrową surową budowlą w samym środku kilkuhektarowej polany i dziwiła się,
kto przeniósł ją w miejsce, którego nie poznawała.
W oczach odbijało się piękno przyrody. Sosny i świerki z jasnozielonymi pędami obwieszczały,
że odradza się życie. Majestatyczne stare dęby przypominały z kolei o przemijaniu. Akacje pokryte
obfitym białym kwieciem razem z gałęziami jaśminu wyglądały jak panny młode na ślubnym kobiercu.
Łąka z makami i chabrami tworzyła gotowy obraz, który znalazłby honorowe miejsce na ścianie
niejednego domu. W nozdrza wdzierał się intensywny zapach. Różnorodne ptactwo obsiadało gałęzie
tego bogactwa. Smutek pojawiał się tylko wtedy, gdy wysoko na niebie dostrzegała kołujące sokoły lub
inną drapieżną rodzinę, przypominającą, że życie wymaga ofiar. Jednak z czasem te ptaki przestały
wywoływać w niej przykre odczucia. Zdała sobie sprawę, że są integralną częścią życia.
Przez dwadzieścia sześć lat nauczyła się, że w życiu piękne są tylko chwile. Dlatego starała się
je doceniać i wrzucać do „dzbana pomyślności”. Stworzyła go na swój użytek. Przechowywała w nim
dobre dni, zdarzenia, myśli, słowa, zapachy, a nawet dźwięki. Gdy była załamana, zamykała oczy
i w myślach przywoływała znajomy obraz, z którego czerpała moc.
Pojawiający się z pewną regularnością sen o domu był jednym z tych obrazów. Nadzieja, która
się w niej wtedy rodziła, była tak silna, że potrafiła stawić czoła większości przeciwności. Wracała do
pracy, nie myśląc o trudnych koleżankach, tylko o pacjentach. Potrafiła znieść pesymizm babci. Nawet
ojciec wydawał jej się wtedy do wytrzymania. Tylko tej jednej smutnej historii nic nie było w stanie
rozświetlić. Tamta chwila jej życia była ciągle w ciemnościach.
Z lewej strony domu była dobudowana przestronna weranda, zmieściłoby się na niej kilka
stolików. Uwielbiała ten cud architektoniczny, który nie był ani domem, ani ogrodem. Wystawała poza
budynek, ale nie przestawała być jego częścią. Ograniczała przestrzeń i zarazem otwierała ją. Sprawiała,
że można było głęboko oddychać świeżym powietrzem. Wpuszczała światło i chroniła przed nadmiarem
promieni. Dzięki werandzie myśli brały rozbieg, a potem powracały już całkiem odmienione. Pozwalała
na słuchanie śpiewu ptaków, które w maju, zgodnie z przysłowiem „w maju jak w gaju”, dawały tak
głośny koncert, że trzeba się było w rozmowie przekrzykiwać.
Gdy dorosła, urządzała dom w marzeniach. Wstawiała duże okna, by naturalne światło
rozświetlało nie tylko wnętrze domu, ale i wnętrza osób, które w nim miały przebywać. Wieszała
zasłony, by w nocy odgradzały mieszkańców od ciemności. Firanki, by rankiem bez pośpiechu mogli do
tego świata powrócić. Instalowała masywne drzwi – nie tylko ochronę przed złą energią. Pragnęła
zatrzymać treść ważnych rozmów i rozmyślań. Ściany malowała na ciepłe, pastelowe kolory.
Ten sen wprawiał ją zawsze w dobry nastrój. Roztaczająca się w nim wizja stwarzała nadzieję na
coś stałego, trwałego, ugruntowanego. Jedna tylko myśl nie dawała jej spokoju. W domu ze snu
towarzyszyło jej przekonanie, że urządza go nie dla siebie. Nigdy jednak nie gasiło to w niej entuzjazmu.
Obrazy, którymi zapełniała puste przestrzenie, przedstawiały reprodukcje Wyspiańskiego,
Malczewskiego, Kossaka. Wnętrze wypełniała antykami, które, jak twierdziła, były meblami
przechowującymi historię. Im były starsze, tym lepsze. Zupełnie jak wino. Ustawiała klasyczne stoliki,
a na nich srebrne dzbany, misy i puchary. Uwagę przykuwały krzesła i fotele z rzeźbionymi nogami
w kształcie zwierzęcych łap. Umieszczała też renesansowe kredensy, których drzwiczki ozdabiały
płaskorzeźby z motywami roślinnymi.
W rogu salonu zamieszkał szezląg. Zależało jej, by domownicy nie tracili towarzystwa z oczu
podczas odpoczynku. Można było sięgnąć zarówno po literaturę klasyczną, jak i współczesną. Biblioteka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin