T 02 Zgrywa A5.pdf

(3459 KB) Pobierz
Jennifer Crusie
Zgrywa
Cykl: Temptation Tom 2
Przełożyła Anna Bartkowicz
Tytuł oryginalny: Faking It
Rok pierwszego wydania: 2002
Rok pierwszego wydania polskiego: 2004
Matylda Goodnight to kobieta z przeszłością. Odziedziczyła po
przodkach prowadzoną przez rodzinę od pokoleń galerię oraz
pewną tajemnicę, dla której gotowa jest zrobić prawie wszystko,
nawet włamać się nocą do cudzego domu i wykraść stamtąd
własną przeszłość.
Davy Dempsey to nawrócony oszust. Jego osobisty doradca
finansowy ukradł mu właśnie okrągłe trzy miliony, po czym oddał
je w ręce socjopatki Clei Lewis. Davy, chcąc odzyskać pieniądze,
gotów jest zrobić wszystko - nawet włamać się do jej domu, by
ukraść własną przyszłość.
Wpadłszy na siebie w garderobie Clei, Matylda i Davy, z
początku niezbyt chętnie, zaczynają działać wspólnie. Chcą
pokonać Cleę, a także zmierzyć się z podejrzliwymi
kolekcjonerami, z rozsierdzonym spadkobiercą oraz płatnym
mordercą, mając do czynienia z jamnikiem-mutantem, z nader
osobliwą mieszanką przedstawicieli rodzin Goodnightów i
Dempseyów oraz ze świadomością rodzącej się między nimi
miłości.
-2-
Rozdział pierwszy.
Matylda Goodnight cofnęła się, przyjrzała swojemu ostatniemu
dziełu i doszła do wniosku, że spośród wszystkich zbrodni, które
popełniła w ciągu trzydziestu czterech lat życia, to właśnie
namalowanie na ścianie jadalni Klarysy Donnelly repliki
słoneczników van Gogha, sięgającej od podłogi aż po sufit,
zaprowadzi ją do piekieł. Bóg wybaczy jej może Wenus
Botticellego w jakiejś łazience w stanie Iowa, scenę batalistyczną
Uccella, którą pokryła ścianę sali posiedzeń w New Jersey, a
nawet orgię Boscha w sypialni w stanie Utah - te jednak
monstrualnie wielkie, jaskrawe słoneczniki okażą się ostatnią
kroplą, która przepełni czarę. „Dałem ci spory talent - powie do
niej Bóg w dzień Sądu Ostatecznego - a oto co z nim uczyniłaś!”.
Poczuła duszności, upewniła się, że ma w kieszeni inhalator.
Stojąca obok niej Klarysa otuliła szczupłe ramiona szenilowym
sweterkiem i popatrzyła zmrużonymi oczami na brązowawożółte
kwiaty.
- Jest dokładnie taki sam jak oryginał, prawda?
- Tak - potwierdziła Matylda niechętnie i wręczyła jej
reprodukcję.
- Te kwiaty wyglądają... na takie... rozgniewane - powiedziała
Klarysa.
- No cóż. - Matylda zamknęła pudełko z farbami. - On był
wariatem.
Klarysa kiwnęła głową.
- Słyszałam o tym. O jego uchu także.
- A tak, to głośna historia. - Matylda zdjęła obszerną bluzkę, w
której malowała. - A teraz poproszę o czek.
-3-
- A podpisałaś fresk? - zapytała Klarysa. - Koniecznie go
podpisz. Wszyscy muszą wiedzieć, że to naprawdę fresk Matyldy
Weroniki.
- Podpisałam.
Matylda wskazała poplamionym farbą płóciennym bucikiem dół
obrazu, gdzie nagryzmoliła „Matylda Weronika”.
- O tam. Pójdę już...
- Nie podpisałaś go nazwiskiem van Gogha, prawda? - Klarysa
schyliła się. - Czy w takim wypadku byłby to falsyfikat?
- Nie, chyba że w karierze van Gogha istniałby okres fresków
malowanych w Kentucky, o którym nie mamy pojęcia. - Matylda
usiłowała odetchnąć głęboko. - Więc co z tym czekiem?
- Napisz swoje nazwisko większymi literami - powiedziała
Klarysa, prostując się. - Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że ty to
namalowałaś. Będę też tutaj trzymała to czasopismo. Żeby
wiedzieli, że to dzieło Matyldy Weroniki.
Entuzjazm Klarysy dla niej jako „markowej” malarki już dawno
stracił swoją atrakcyjność, Matylda zmieniła więc temat.
- No cóż, Spot okazał się w tym wszystkim najlepszy.
Kiwnęła głową w stronę nadmiernie wydłużonego pieska
Klarysy; każdy właściciel powinien być zadowolony, gdy mówi
się o jego pupilu.
- Ogon psa prawie zasłania twoje nazwisko - stwierdziła
Klarysa.
Matylda popatrzyła na drżącego u jej stóp Spota ponad oprawką
zsuniętych na czubek nosa okularów. Malując psa na ścianie,
zrobiła mu małą operację plastyczną, bo wytrzeszczone oczy
Spota były osadzone bardzo blisko siebie, a nos zakończony ostro
jak czubek noża. Złamała też nieco szarość jego ciemnej
-4-
kędzierzawej sierści, żeby piesek nie przypominał tak bardzo
zmutowanego wilka w miniaturze.
- Musisz jeszcze raz podpisać - powtórzyła Klarysa. - Podpisz u
góry. I większymi literami.
- Nie - zaprotestowała Matylda. - Wszyscy i tak zauważą
podpis, bo będą porównywali Spota prawdziwego i
namalowanego. Ludzie zawsze tak robią, patrzą na psa, a potem
na obraz...
- Wcale nie - powiedziała tryumfującym tonem Klarysa. - Bo
Spot dzisiaj wraca do schroniska.
- Oddajesz własnego psa do schroniska?
Spot przyciskał się do nóg Matyldy tak mocno, że pasemka
sierści czepiały się jej dżinsów.
- To nie jest mój pies. Ty zawsze malujesz psy na freskach...
- Ależ wcale nie - zaprzeczyła Matylda.
- ...tak pisali w tym czasopiśmie, więc ja też musiałam mieć psa,
bo inaczej ludzie nie uwierzyliby, że to prawdziwe dzieło Matyldy
Weroniki. Pojechałam do schroniska i wzięłam jedynego
rasowego psa, jakiego tam mieli.
- Spot jest rasowy?
- Jest srebrzyście cętkowanym jamnikiem długowłosym -
odrzekła Klarysa. - W schronisku będzie mu dobrze. Przyzwyczaił
się do tamtejszych warunków. Ja jestem trzecią osobą, która go
wzięła do siebie.
Matylda wyjęła inhalator i parę razy głęboko zaczerpnęła
powietrza.
No tak, wszystko tutaj trzymało się kupy. Klarysa była kobietą
dokładnie tego pokroju - zdolną do tego, żeby wypożyczyć ze
schroniska to zmodyfikowane genetycznie stworzenie, mające
stanowić
fałszywie
ciepły
akcent
jej
fałszywego
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin