1192. Anderson Natalie - Prawo do szczęścia.pdf

(690 KB) Pobierz
N ATA L I E A N D E RSO N
Prawo do szczęścia
Tłumaczenie:
Barbara Bryła
Powered by TCPDF (www.tcpdf.org)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Piątek, godzina 16.05
– Odejdź! Natychmiast!
Odezwał się dzwonek alarmowy. Elsie Wynter mocniej
zacisnęła powieki i  skuliła się w  fotelu. Nie chciała znowu
odchodzić.
–  Proszę pani?  – Tuż nad nią rozległ się czyjś głos. Kobiecy.
To nie był on. – Proszę odsłonić okno i zapiąć pasy.
Elsie zamrugała i  zdała sobie sprawę, że rzeczywistość
i  koszmar senny zlały się w  jedno. Była w  samolocie i  leciała
w  nowe miejsce. Tylko że lądowali dużo wcześniej, niż się
spodziewała.
–  Proszę pani, pasy.  – Steward rzucił jej autorytatywne
spojrzenie.
–  Oczywiście.  – Elsie zawsze słuchała poleceń. Szczególnie
tych wydawanych z  taką powagą. A  potem zerknęła na
mężczyznę w  średnim wieku siedzącego po drugiej stronie
przejścia. – Jesteśmy już w Hiszpanii?
–  Przekierowano nas  – odpowiedział cicho mężczyzna.  –
Jakaś kobieta na pokładzie zaczęła rodzić. Ale już się tym zajęli.
– Biedaczka musi być przerażona – mruknęła Elsie.
Odsłoniła okno. Samolot leciał nad bezmiarem szafirowej
wody, ale w  polu widzenia pojawiła się jakaś duża wyspa.
W  szczelinach klifów widać było piękne kamienne wille. Na
północy wyspa zwężała się, a na końcu mierzei wznosiła się na
skałach imponująca budowla. Po części forteca, po części pałac,
po części średniowieczne więzienie tortur.
Serce Elsie mocniej zabiło. Rozpoznała ją natychmiast. Miała
jednak nadzieję, że się myli. Z  pewnością los nie mógł być tak
okrutny.
– Gdzie lądujemy?
–  W  Silvabonie.  – Mężczyzna wpatrywał się w  okno.  –
Pięknie tu, prawda?
Pięknie, tak. Była tu już wcześniej. I  jeden dzień, jedno
spotkanie, jeden człowiek – wszystko zmieniły.
–  Podobno pod tym pałacem znajduje się loch  – powiedział
mężczyzna. – Z mnóstwem skarbów.
Silvabon był środziemnomorskim rajem, olśniewającym
i ponadczasowym, prawdziwym skarbem na rozległym morzu.
Obfitujące w  bogactwa naturalne królestwo umiejętnie
wspierało strategiczne sojusze – w minionych wiekach poprzez
małżeństwa z  innymi rodzinami królewskimi w  regionie,
a  w  nowszych czasach poprzez umowy handlowe i  dostęp do
cenionych szlaków żeglugowych.
Elsie wiedziała, że na trasie z  Aten do Madrytu będą lecieć
w pobliżu, ale nie zdawała sobie sprawy, że aż tak blisko – nie
mówiąc już o  tym, że mogliby zostać tam przekierowani.
Spędziła tu prawie trzy szczęśliwe miesiące, dopóki nagle nie
została stąd bezceremonialnie wyeksmitowana.
Odejdź! Natychmiast!  – Ten rozkaz pochodził od samego
króla. Wtedy jak idiotka nie mogła pojąć, dlaczego jego ton był
tak ostry. Przez sekundę miała nawet nadzieję, że on mógłby…
Ale nie, to, co zrobił potem, było jednoznaczne. Więc nie trzeba
jej było dwa razy powtarzać. Przyrzekła sobie, że nigdy więcej
tu nie wróci.
Teraz tak naprawdę nie wracała. Ich samolot lądował tylko
po to, by pozostawić pacjentkę. Reszta pasażerów – w tym ona –
nie wysiądzie. Po prostu wystartują ponownie. Nie było
powodu do niepokoju.
Na płycie lotniska stała flotylla prywatnych odrzutowców.
Z  terminalu lotniska i  okolicznych budynków zwisały banery.
Wpatrywała się w  ciemny granat, czerń i  złoto  – barwy
Silvabonu zdobiące każdy budynek. Flagi nie powiewały. Nie
było wiatru, który by je unosił. Pogoda była idealna. Wszystko
zresztą takie było. Dobrze wiedziała, dlaczego. Żałoba po
śmierci starego króla skończyła się i  Felipe Roca de Silva y
Zafiro miał zostać uroczyście koronowany.
Karetka pogotowia przyjechała na
spotkanie
z  ich
samolotem w towarzystwie dwóch wozów strażackich. W ciągu
kilku minut zrozpaczoną kobietę wyniesiono na noszach.
–  Dziękujemy za państwa cierpliwość i  przepraszamy za
zakłócenie podróży –odezwał się pilot przez interkom.  –
Niestety będzie dalsze opóźnienie.
Elsie zabrakło tchu.
– Dostaliśmy pozwolenie na lądowanie wyłącznie z powodu
nagłego wypadku medycznego na pokładzie  – mówił dalej
pilot.  – Przestrzeń powietrzna Silvabonu jest zamknięta w  ten
Zgłoś jeśli naruszono regulamin