Herytiera P. S - Trylogia Hell - 06 Extinguish the heat. Runda szósta.pdf

(4597 KB) Pobierz
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości
lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie
książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie
praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami
firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo
do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości —
oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć
jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Redaktor: Beata Stefaniak-Maślanka
Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail:
kontakt@beya.pl
WWW:
https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://beya.pl/user/opinie/exthe2_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN:
978-83-289-0687-7
Copyright © P.S. Herytiera „pizgacz” 2023
Poleć książkę na Facebook.com
Kup w wersji papierowej
Oceń książkę
Księgarnia internetowa
Lubię to!
»
Nasza społeczność
d4e0eb370debb8fb6a4e8b506096b464
R
oz dz i a ł
1.
Prywatny obraz szczęścia
Moje ciało zdrętwiało tak bardzo, że nie czułam bólu. Nie docierały
do mnie żadne bodźce. Nie czułam już zimna, ani zapachu lasu. Nie
słyszałam szelestu liści, którymi poruszał wiatr. Wszystko wokół było
martwe, a jedyną żywą rzeczą stało się wspomnienie.
Wspomnienie tego, co wydarzyło się kilka chwil wcześniej. Chwil?
Minut? Godzin? Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, ile czasu spędzi-
łam samotnie w jednej pozycji. Klęcząc na zimnej ziemi tamtej nocy,
potrafiłam tylko patrzeć w jeden punkt. Ciemnoczerwona, gęsta ciecz
zasychała na zielonożółtych źdźbłach trawy. Wciąż ją widziałam. Wyda-
wało mi się, że dostrzegałam każdą kroplę. Choć byłam daleko, niemal
czułam ten specyficzny, duszący odór. Odór krwi.
Krwi człowieka, który odszedł. Umarł. Został zamordowany.
Pomrugałam delikatnie, a moje wysuszone oczy zapiekły. W końcu
zmusiłam się do odwrócenia wzroku od tego przeklętego miejsca. Nie
mogłam dłużej na nie patrzeć, było mi słabo. Czułam, jakbym znalazła
się w środku innej osoby, której ruchów i zachowania nie mogłam prze-
widzieć. Każde strzelenie kości wydawało mi się tak nienaturalne. Każde
ciche westchnienie wydobywające się spomiędzy moich rozchylonych,
drżących warg było jak nie moje.
Pociągnęłam nosem i zrobiłam kilka szybkich, nerwowych wdechów
przez usta. Powoli uniosłam ręce i spojrzałam na swoje brudne od ziemi
dłonie. Długie, białe jak śnieg palce miałam zaciśnięte na źdźbłach trawy.
Ostrożnie je wyprostowałam i odwróciłam, a potem im się przyglądałam,
jakbym miała dostrzec coś więcej w smugach brudu.
3
d4e0eb370debb8fb6a4e8b506096b464
Jakbym mogła dostrzec tam krew człowieka, którego zabito na moich
oczach.
Cicho załkałam i błyskawicznie przytknęłam dłonie do ust, aby
nie wydostał się z nich już żaden dźwięk. Pokręciłam nerwowo głową,
obejmując się ramionami i zaciskając na nich palce. Chciałam schować
się we własnym ciele i odciąć od świata rzeczywistego. W głowie miałam
tylko jedną myśl.
Ten człowiek nie żyje.
Zabito go. Zastrzelono. Tak
po prostu. Nie
miałam pojęcia, kim był
ani nawet jak miał na imię, ale wiedziałam, że nikt nie przejął się jego
śmiercią. Po wszystkim na trawie została jedynie mała plama krwi, którą
przy pierwszej okazji miał zmyć deszcz.
Tamtej nocy zdałam sobie sprawę, jak niewiele warte jest ludzkie
życie.
Nie wiedziałam, ile to trwało, nim znów wybudziłam się z transu.
Przymknęłam oczy i przejechałam dłonią po twarzy, odgarniając z niej
poplątane kosmyki włosów. Na czarnym niebie świeciło mnóstwo gwiazd,
księżyc oświetlał pustą polanę. Wysokie drzewa tworzyły wokół mnie
mur. Było zabójczo cicho.
Moja torebka leżała na trawie w tym samym miejscu, gdzie ją upuści-
łam. Obok niej dostrzegłam teczkę, przez którą to wszystko się zaczęło.
Przez którą życie straciła postronna osoba. Biała, cienka, wyglądała
niewinnie, ale miałam ochotę ją porwać, spalić i nigdy więcej jej nie
oglądać. Zacisnęłam szczękę i powoli się podniosłam, czując, jakbym
miała znów się przewrócić. Chwyciłam ją drżącymi dłońmi, wydawało
mi się, że parzy moje palce. Im dłużej na nią patrzyłam, tym wyraź-
niejszy stawał się obraz martwego mężczyzny.
To wszystko dla kawałka tektury.
Nie wytrzymałam i ze złością zwinęłam ją w rulon, po czym wcisnę-
łam do torebki. Musiałam się stamtąd wydostać, aby to miejsce mnie nie
wchłonęło. Zarzuciłam torebkę na ramię i starając się nie patrzeć na krew
na trawie, w końcu dźwignęłam się na nogi. Moje ciało było tak słabe, że
się zatoczyłam. Przez chwilę stałam, bo pociemniało mi przed oczami.
Odszukałam wzrokiem ścieżkę, którą tam wjechaliśmy. Niezgrabnie
ściągnęłam szpilki i chwyciwszy je w dłoń, ruszyłam przed siebie. Nie
odwróciłam się ani razu, choć mózg cały czas mi podpowiadał, abym
to zrobiła.
4
d4e0eb370debb8fb6a4e8b506096b464
Las wokół mnie był przytłaczająco cichy. Słyszałam jedynie swój
urywany oddech i odgłos własnych kroków. Nie zwracałam uwagi na
kamyki i gałązki, które raniły moje stopy, ani na pohukiwanie sów.
Szłam przed siebie jak robot, bez uczuć i instynktu samozachowawczego.
W końcu wyszłam na asfaltową drogę, która wiodła do głównej ulicy
prowadzącej do Culver City. Bez życia szłam poboczem, patrząc pusto
przed siebie, a drogą nie przejechał ani jeden samochód. W oddali od-
znaczały się już światła miasta. Moje stopy niemiłosiernie bolały, ale
to nie było istotne.
Krok za krokiem.
Wiedziałam, że powinnam była po
kogoś zadzwonić i być bardziej czujna, bo była noc i zostałam tam sama,
ale nie umiałam już się bać. Czułam się pusta. Torebka ciążyła mi na
ramieniu, jakby przypominała o swojej zawartości.
Po kolejnych kilku minutach marszu w końcu dotarłam pod pod-
świetloną tablicę informującą o wjeździe do Culver City. Obok niej stała
latarnia. Zatrzymałam się, unosząc głowę i patrząc na nieco pozdzieraną
białą farbę na tablicy, a później zerknęłam na swój cień. Wiedziałam,
że nie dam rady dalej iść.
Pociągnęłam nosem i rzuciłam buty na ziemię. Wygrzebałam z to-
rebki telefon i ze ściśniętym gardłem czekałam, aż się włączy, a potem
szybko weszłam w kontakty. Zignorowałam powiadomienia, które stale
przychodziły. Zacisnęłam szczękę, gdy zobaczyłam trzy nieodebrane po-
łączenia od swojego brata. Zapewne się martwił, bo zniknęłam tak nagle.
Z sekundy na sekundę czułam się coraz gorzej, jakby ktoś znów za-
bierał mi powietrze, zaciskając palce na mojej szyi. Starałam się skupić
na ekranie telefonu, ale ręce mi się trzęsły. Próbowałam się uspokoić, aby
opracować jakiś plan, nie szło mi to jednak. Zrobiłam głęboki wdech,
a potem długi wydech.
Nie mogłam zadzwonić do Theo, bo pił, więc i tak by po mnie nie
przyjechał. Poza tym nie chciałam, aby zobaczył mnie w takim stanie
po tym, jak zniknęłam. Zadawałby pytania, a ja nie potrafiłabym na nie
odpowiedzieć. Tak samo było z resztą moich znajomych. Wszyscy byli
pijani i prawdopodobnie w spokoju zbierali się do domu. Potrzebowa-
łam kogoś, kogo znałam, nie chciałam być z obcą osobą. Potrzebowałam
przyjaciela, choć od dawna nie miałam przyjaciół.
Przygryzłam wargę, przykładając lodowatą dłoń do rozgrzanego
czoła. Chwilę tak stałam, patrząc na światła miasta, gdy nagle w mojej
5
d4e0eb370debb8fb6a4e8b506096b464
Zgłoś jeśli naruszono regulamin