„Wojna w Ukrainie nie została przygotowana przez wojsko, ale przez czekistów. Wojsko więc jej nie wygra”
IRINA TUMAKOWA
Nowa Gazieta
KOPIUJ LINKWedług Pentagonu straty rosyjskiej armii w Ukrainie mogą sięgać nawet 80 tys. zabitych i rannych, medycyna polowa leży, żołnierze umierają od sepsy. Straty w sprzęcie są na poziomie 5-letniej produkcji rosyjskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego. Jak w tych warunkach będzie przebiegać wojna, dlaczego umierają ranni rosyjscy żołnierze i dlaczego Rosja nie wyprodukuje więcej sprzętu do walki - wyjaśnia Paweł Łuzin, ekspert ds. rosyjskiej polityki zagranicznej i obronnej.
Nie mam własnych szacunków, śledzę to, co podaje Sztab Generalny wojsk Ukrainy, co podają Amerykanie, co podają Brytyjczycy, bo mają o wiele większe możliwości zbierania danych.
Rosyjski MON nie podaje żadnych danych. Wiosną miały miejsce przecieki do mediów - w „Komsomolskiej Prawdzie” pisano o ponad 10 tys. zabitych. Ale od tamtej pory możliwość takich przecieków najwyraźniej została odcięta.
Ale te liczby nie są ze sobą sprzeczne. Pentagon podaje straty w wysokości 70-80 tys. zabitych i rannych, i są to dość ostrożne szacunki, sami mówią, że nie są pewni. Jednocześnie ukraiński Sztab Generalny mówi o 42-43 tys. zabitych w tym samym czasie.
Tak, teraz jest już mowa o ok. 50 tys. Ukraina mówi o „wyeliminowanym personelu”, co może obejmować zabitych i ciężko rannych, a jednocześnie precyzuje, że chodzi o zabitych. Tak więc 80 tys. zabitych i rannych oraz 40 tys. zabitych - to nie jest sprzeczne.
To prawda, ale kiedy masz wielu rannych, zwłaszcza ciężko, na przykład z ranami odłamkowymi, bo w akcji bierze udział artyleria, szczególnie ważne staje się to, jak szybko ranni trafią na stół operacyjny i ilu lekarzy będzie mogło im pomóc.
Jeśli jest wystarczająco dużo lekarzy, a wskaźnik śmiertelności pozostaje wysoki, oznacza to, że ranni umierają albo na polu walki, albo podczas transportu, albo w szpitalu.
W Rosji było w sumie 23 tys. medyków wojskowych. To nie jest mała liczba. Inna sprawa, że nie wszyscy są chirurgami i nie wszyscy mają odpowiednie kwalifikacje. Co więcej, zazwyczaj, gdy kraj przygotowywał się do wojny, spośród poborowych wybierano tych, którzy byli bardziej kompetentni, by zająć się ich szkoleniem medycznym. Tak było na przykład podczas pierwszej i drugiej kampanii czeczeńskiej. To znaczy, że młody człowiek mógł trzymać karabin maszynowy i być sanitariuszem na polu walki, tak aby ranny przeżył do momentu położenia na stole operacyjnym. Wydaje się, że tym razem nie było takiego szkolenia. Nie każda jednostka ma kogoś, kto wie, jak założyć opaskę uciskową pod ostrzałem.
Nie, nie jest możliwe, abyśmy o tym nie wiedzieli. Aby to zrobić, należy wypowiedzieć wojnę, a wtedy owszem, medycy, w tym chirurdzy, zostaną powołani do służby. Niedobór chirurgów jest rekompensowany przez Federalną Agencję Medyczną i Biologiczną. W całym kraju agencja posiada jednostki medyczne i szpitale obsługujące różne federalne przedsiębiorstwa państwowe, fabryki wojskowe, instytuty badawcze, przemysł nuklearny, zamknięte strefy itd. Ci, którzy mogli być stamtąd rekrutowani, byli rekrutowani.
Ale to jest proces dobrowolny, te jednostki medyczne nie zmuszają swoich pracowników do wyjazdu na południe, by przyjąć rannych z frontu. Ci, którzy dali się skusić, poszli.
Prawdopodobnie tak jest. Aby pozostał stosunek 1 do 3, musi istnieć odpowiednia służba medyczna. OK, szpitale polowe są teraz bardzo nowoczesne, ale w ciągu pół roku wojny mamy np. zakażenia szpitalne, które w Rosji zabijają wielu ludzi. Z tego powodu też rosną straty.
Jeżeli antybiotyki są stosowane nieprawidłowo, niekompletnie, nieumiejętnie, to ludzie umierają z powodu sepsy. Ale nie mamy danych, wszystko trzeba zbadać dogłębnie, ale nie mamy na to danych. Wiemy na pewno, że wojskowa służba medyczna w Rosji nie jest na wysokim poziomie, niewielu dobrych lekarzy wychodzi z Wojskowej Akademii Medycznej (WAM).
Tak, tak było jeszcze 20 lat temu. W ZSRR było to priorytet, zmilitaryzowany kraj musiał mieć dobrze rozwinięte służby medyczne.
Jakość edukacji medycznej w Rosji ogólnie spadła. Do WAM często trafiają kandydaci, którym nie udało się dostać do cywilnej placówki medycznej. Cały system edukacji wojskowej jest taki: jeśli spojrzysz na średnie egzaminy wstępne do akademii wojskowych, nie tylko medycznych, nie osiągają one minimalnego progu wejścia na cywilne uniwersytety w podobnych specjalnościach.
Najwyraźniej nie. Ta „operacja” nie została przygotowana przez wojsko, ale przez czekistów. Wojskowych nie pytano o zdanie.
Myślę, że organizatorzy tej „operacji” postanowili zadowolić się pełnoetatową służbą medyczną. Nie obliczyli, że w każdym oddziale potrzebna będzie osoba, która będzie umieć założyć opaskę uciskową lub wstrzyknąć środek znieczulający. A co najważniejsze, prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy, że konieczne jest również zaopatrzenie każdej jednostki w leki.
Wywiady liczą miejsca w szpitalach, przechwytują raporty radiowe, czytają pocztę.
Większość rosyjskich wojskowych porozumiewa się przy użyciu zwykłych, cywilnych telefonów komórkowych. Medycy w ogóle nie mają radiotelefonów.
Kreml całkowicie cynicznie patrzy na rzeczywistość. Żołnierze nie mają wyboru, muszą się jakoś komunikować. Teraz oczywiście ograniczyli im korzystanie z komórek, ponieważ duża aktywność telefonii komórkowej na danym obszarze staje się celem dla ukraińskiej armii, ale ogólnie rzecz biorąc, nadal używają telefonów komórkowych, ponieważ nie mają innych środków komunikacji.
Większość rosyjskich wojskowych porozumiewa się przy użyciu zwykłych, cywilnych telefonów komórkowych. Medycy w ogóle nie mają radiotelefonów
Nie całe wojsko jest na wojnie. Do walki w Ukrainie gotowych jest od 134 do 168 tys. żołnierzy. Mówię o gotowości do walki, a nie do udziału w paradzie. Reszta jest zajęta innymi sprawami. Na przykład Strategiczne Siły Rakietowe: kto inny będzie pilnował silosów rakietowych? Jest to duży korpus oficerski, bataliony lub kompanie wartownicze, w zależności od wielkości bazy. Nie przydadzą się też na polu walki, bo batalion wartowniczy to oczywiście ludzie o podwyższonym wyszkoleniu, ale jest to szkolenie do konkretnych zadań.
Większość floty też nie jest w stanie wojny. Marynarka jest w Murmańsku, w Siewierodwińsku, w Kaliningradzie, w Petersburgu, na Morzu Kaspijskim, a przede wszystkim we Władywostoku i na Kamczatce.
Siły lądowe, lotnictwo i piechota morska.
Nie, ich całkowita siła wynosi gdzieś pomiędzy 350 a 360 tys., ale musisz wziąć pod uwagę, ilu z nich jest gotowych do walki.
W 2017 r. MON planował 125 batalionowych grup taktycznych (BGT), ale w zeszłym roku Siergiej Szojgu powiedział, że mamy już 165-170 BGT. Nie wiem jednak, skąd miałyby się wziąć. Jedna grupa liczy od 800 do 1000 osób. Ponadto, powiedzmy, że istnieją brygady strzelców motorowych w stałej gotowości, a każda z nich ma po trzy BGT. Ale są też zwykłe brygady lub dywizje, gdzie jedna brygada piechoty zmotoryzowanej jest gotowa do walki, druga jest w połowie gotowa, potrzeba kilku tygodni, aby była gotowa do akcji, a trzecia to poborowi, na których nikt nie liczy. Jakość materiału ludzkiego w armii nie jest dobra.
Dane na ten temat są absolutnie zawyżone, ponieważ liczba poborowych i liczba pracowników kontraktowych to zbiory, które się pokrywają. Można zostać pracownikiem służby kontraktowej w momencie poboru, jeśli ma się nawet średnie wykształcenie, albo w trzecim miesiącu służby, w szóstym itd. Okazuje się, że co roku z 260 tys. poborowych, iluś tam - nie wiemy dokładnie ilu- przekształca się w służbę kontraktową, ale nadal figuruje na liście poborowych.
Na ogół umowa o pracę trwa dwa lata, a potem się odchodzi. Są sierżanci i podoficerowie, którzy służą dłużej, ale z reguły nie nadają się do żadnej pracy cywilnej. Nie umieją i nie chcą nic robić, wstępują do wojska z dość cyniczną kalkulacją: mogą zarobić trochę pieniędzy, nie robiąc nic.
Wszystkie trzy są prawdziwe. Kreml zastanawia się więc teraz, gdzie rekrutować armię. Zeszłej wiosny pobór do wojska też nie wypalił. Planowali pobór 134 tys. poborowych, w końcu oświadczyli, że pobierali tylu, ilu chcieli, ale dane z trzech dni przed zakończeniem draftu mówiły o 89 tys. osób.
Mogą być tam wysłani po czterech miesiącach służby.
Nie. Istnieje przepis dotyczący służby wojskowej z 1995 r., który wyraźnie mówi, że poborowy może zostać wysłany do strefy wojny po czterech miesiącach szkolenia.
Prawo mówi: „do strefy walk”. Żołnierze w Ukrainie są opłacani jak w strefie walk, to znaczy, że to jest strefa walki, a to znaczy, że można ich wysłać.
Nie widziałem żadnego oficjalnie opublikowanego dokumentu na ten temat. Prezydent kłamał. Istnieje prawo o służbie wojskowej, istnieją przepisy o służbie wojskowej, nikt ich nie odwołał.
Wiosenni poborowi nie mogą tam jeszcze przebywać, ponieważ ich pobór rozpoczął się dopiero 23 maja. Ale jesienią mogą już jechać. Chyba że armia posłucha tego, co powiedział Putin i - choć prawo mówi inaczej - nie wyśle tam poborowych na wszelki wypadek. Albo wojsko namówi chłopców do podpisania kontraktu i natychmiast ich tam wyśle. Mogą chronić własne tyłki, ale zgodnie z prawem nic nie stoi na przeszkodzie, by wysłać poborowego po czterech miesiącach szkolenia do strefy walki. Czy znasz kogoś, komu wiosną groziły kary za wysłanie poborowych na Ukrainę? Nie znam takich przypadków.
Zobaczymy, co z tego wyniknie, jakie inne decyzje zostaną podjęte, ale myślę, że te nowe komórki organizacyjne ukryją wypłaty dla rannych, dla rodzin zmarłych, renty rodzinne.
Dokładnie. W przeciwnym razie w statystykach osób otrzymujących renty inwalidzkie i rodzinne pojawi się duża grupa osób niepełnosprawnych i pogrążonych w żałobie. A jeśli prowadzisz je na liście płac Ministerstwa Obrony, nic nie wyjdzie na jaw. W każdym razie dekret ten wejdzie w życie dopiero 1 stycznia 2023 r., kiedy większość emerytur będzie już przyznana. Zobaczymy. A może chcą w ten sposób zapewnić pracowników dla zakładów remontowych podległych Ministerstwu Obrony Narodowej. Jest tam również deficyt zasobów ludzkich.
Aby jednak przyciągnąć pracowników do tych warsztatów terenowych, trzeba im płacić coś jeszcze oprócz pensji, trzeba im też zapewnić jakiś rodzaj tymczasowego mieszkania. Wezwanie z nakazem jest dla tych, którzy nie znają swoich praw, którzy są zastraszeni przez swoich przełożonych, chociaż przełożeni nie są zainteresowani utratą pracowników. W fabrykach, a szczególnie w fabrykach kompleksu wojskowo-przemysłowego, jest duży deficyt personelu, a wystarczy wezwać kierownika, żeby w ciągu 24 godzin wysłał poborowych.
Te straty są nie do zastąpienia. Oczywiście, można jednostkę saperów zapisać jako jednostkę bojową i wysłać do walki. Może uda ci się wysłać jednostki łączności. Ale jak będą walczyć, to już inna sprawa.
Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to wszystko to szumowiny społeczne?
Mężczyzna w wieku 40 lat nagle chce iść na wojnę? No przecież nie po to, by bronić swojego kraju, swojej rodziny, ale po to, by walczyć, by zarabiać pieniądze. Jaką inną motywację mógłby mieć?
Ta „miłość do ojczyzny” w praktyce oznacza przede wszystkim, że nikt go nie potrzebuje, łącznie z żoną, dziećmi i starszymi rodzicami. Po drugie, nie osiągnął w życiu nic, więc chce udowodnić wszystkim, że wciąż jest do czegoś zdolny. Po trzecie, jest człowiekiem, który cierpi z powodu problemów materialnych i myśli, że rozwiąże je na wojnie.
Tacy ludzie nie mogą wygrać żadnej wojny.
Mięso armatnie nie żyje długo. No i takich ludzi jest niewielu i żaden region nie był w stanie zrekrutować naprawdę pułków.
Skazani nie bardzo się nadają do tego. Bierzesz takiego skazańca, dajesz mu karabin maszynowy i chcesz za niego odpowiadać?
Nikt. Jeśli umieścisz w jednostce dwóch lub trzech takich najemników z więzienia, po pierwszej nocy nastąpi całkowita utrata dyscypliny lub ktoś zostanie zabity. Dowódca, który musi wydawać tym skazańcom rozkazy, niech lepiej nie odwraca się do nich plecami, bo inaczej zastrzelą go i powiedzą, że to była zabłąkana kula.
Nie ma. Można je uzupełnić tylko poprzez mobilizację, ale to nie jest wykonalne ani politycznie, ani technicznie.
I gdzie byś ich zmobilizowała? Potrzebujesz jednostek kadrowych, które przyjmą zmobilizowanych ludzi, wyszkolą ich, przeprowadzą readaptację bojową, a dopiero potem wyślą ich do walki. Ale mobilizacja w Rosji jest możliwa tylko przy użyciu siły. Ogólnie rzecz biorąc, istnieją dwa rodzaje mobilizacji. Pierwszy z nich jest dobrowolny...
Tak, bo tam jest motywacja. Zmobilizowali w ten sposób milion ludzi, ale nie wszyscy z nich idą od razu na wojnę.
Drugi typ to mobilizacja wymuszona: stalinowska, maoistowska, w stylu Pol Pota. Najpierw do wsi wchodzi komisarz z dwoma uzbrojonymi żołnierzami, ustawia wszystkich chłopów w szeregu i mówi: jeśli nie pójdziecie z nami, to zostaniecie rozstrzelani. Zabiera ich do innego regionu, gdzie są zupełnie obcy, i dopiero wtedy daje im broń.
Po pierwszej bitwie, kiedy już zastrzelili i zabili człowieka, stanowią spójną jednostkę. Od tej pory mogą się nawzajem karmić, mogą się okradać - to nie ma znaczenia, najważniejsze jest to, że mają całkowitą konsolidację, jak masa, która nie jest nigdzie zakorzeniona, więc nie ucieknie i będzie wykonywać polecenia. Ta konsolidacja jest napędzana po prostu przez syndrom sztokholmski.
Myślę, że to przesada. Często takie wyjaśnienia są samousprawiedliwieniem, ale w rzeczywistości ci ludzie nie odchodzą, ponieważ nie mogą nic do robienia w życiu cywilnym. Boją się też, że zostaną ukarani za odmowę walki.
Absolutnie każdy. Nie ma znaczenia, czy helikopter został trafiony pociskiem przeciwlotniczym, czy ogniem maszynowym - wszystko cierpi, wszystko jest uszkodzone. Sowiecki sprzęt, wszystkie te BMP, BMD i inne, są przeznaczone na inną wojnę, zostały wyprodukowane z myślą o sowieckiej ofensywie na kanał La Manche. Nie na nowoczesną wojnę, nie na obronę manewrową. Nie na wojnę, w której trzeba używać mózgu.
Nie, nie ma. W naszym kraju prawie nigdy nie produkuje się nowych czołgów, przeważnie modernizuje się stare. Do produkcji używa się importowanego sprzętu i importowanych komponentów. Przez rok, dwa lub trzy lata sprzęt będzie działał, a potem zacznie się psuć.
Może tam trafić, kwestia polega na ilości: jest ona bardzo ograniczona, ponieważ wydajność pracy w rosyjskim przemyśle zbrojeniowym jest bardzo niska i nie da się jej zwiększyć. Na przykład rosyjskie fabryki mogą produkować 30 helikopterów rocznie i wyżej nikt nie podskoczy.
Jeżeli w samolot trafi pocisk, to najprawdopodobniej zdoła on wrócić na lotnisko. Nie wróci jednak na pole walki. W większości przypadków uszkodzony sprzęt jest spisywany na straty.
Teraz sytuacja jest lepsza, tylko Su-25 mają krótszą żywotność silnika - 500 godzin. Ale nie lata ich aż tak dużo. Każda jednostka leci przez godzinę lub półtorej godziny dziennie, to maksymalnie 1-2 misje bojowe. To nie jest amerykańska armia, w której podczas misji w Iraku pilot mógł wykonać 400-500 lotów.
Iran nie ma własnych helikopterów. Indie mają własne helikoptery, gdzieś tam produkują rosyjskie na licencji, ale nie są one odsprzedawane. Odrobienie dotychczasowych strat sprzętu zajmie naszym fabrykom od pięciu do siedmiu lat, a w przypadku niektórych rodzajów uzbrojenia - nawet 10 lat.
Nie, nie jest. Ponadto istnieją typy sprzętu, które nie są już produkowane, na przykład Su-25. Kończy się żywotność ich silnika i to wszystko. Można jeszcze zmienić silnik w Su-25, ale nie w Su-24, to ich ostatnia wojna. A bardziej zaawansowane samoloty są zbyt trudne do wyprodukowania, produkuje się ich po 15-20 sztuk rocznie.
Jest to trudniejsze do określenia, ponieważ np. w przypadku bomb lotniczych nie znamy tempa ich produkcji.
Nie. Mamy tylko szacunkowe dane dotyczące artylerii.
Masz właściwe przeczucie. Na tym polega terror artyleryjski i rakietowy.
Jeśli armia rosyjska zmniejszy intensywność ostrzału, wystarczy na jakiś czas. Ale sama armia rosyjska, zgodnie ze swoim modus vivendi i modus operandi, zamieni się w tym czasie w niesforny tłum.
Innym pytaniem jest, czy przeciwnik pozwoli na prowadzenie takiej wojny. Ukraińska armia już się temu sprzeciwia i po prostu mielą rosyjską armię. Oznacza to, że rosyjska armia nadal jest w stanie wyrządzać szkody, ale im dalej się posuwa, tym bardziej przestaje być armią, zamieniając się w moralnie rozłożony motłoch. Wielu z ocalałych przebywa tam już od pół roku, a to jest limit czasowy, najwyższy czas na rotację. W przeciwnym razie ci, którzy wrócą za miesiąc lub dwa, nie będą już żołnierzami.
A upadek moralny to połowa problemu, choć ci ludzie w zasadzie nie będą w stanie wykonywać żadnych zadań bojowych. Standardowa rotacja trwa od trzech do czterech miesięcy, a potem człowiek musi odpocząć, musi dojść do siebie. Trzeba go wyrwać z tego środowiska. Potem służba zaczyna ich kryminalizować, potrzebują miejsca, w którym mogliby zdobyć alkohol, narkotyki. Chcą usprawiedliwić swój pobyt w wojsku w swoich własnych oczach i zaczynają rabować. Wtedy tracą wartość jako żołnierze, ponieważ nie mogą już wykonywać żadnych zadań bojowych.
Mundury wydawane żołnierzom w terenie zużywają się w ciągu tygodnia lub dwóch. Buty też żyją przez tydzień lub dwa. Ministerstwo Obrony ma pewne zapasy, ale nie są one nieograniczone.
Gdyby Ministerstwo Obrony miało samodzielnie zaopatrywać wojsko w makaron i wodę, byłoby to długotrwałe i kosztowne. Poza tym jest to długi łańcuch biurokratyczny, konieczne jest, aby przynajmniej wiceminister podpisał dokument np. o zakupie makaronu. I jak to potem rozprowadzić w strefie wojny?
Zbyt wiele żądasz od Ministerstwa Obrony i masz o nim zbyt wysokie mniemanie. Oni działają jak w XVI i XVII w.: „Uzbrajamy żołnierza i wysyłamy go. Jeśli przeż...
entlik