Amazonka A5.pdf

(2695 KB) Pobierz
Patricia Cabot
(właśc. Meg Cabot (Meggin Cabot))
Amazonka
Przełożyła Ewa Westwalewicz-Mogilska
Tytuł oryginalny: Lady of Skye
Rok pierwszego wydania: 2001
Rok pierwszego wydania polskiego: 2003
Doktor Reilly Stanton, ósmy markiz Stillworth, musi uleczyć
swoją zranioną dumę, udowadniając, że jest bohaterem, a nie
pijakiem i nicponiem, za jakiego uważa go była narzeczona.
Wbrew wszelkim rozsądnym radom przyjmuje stanowisko lekarza
w maleńkiej wiosce rybackiej na dalekiej wyspie Skye, wierząc,
że uda mu się stawić czoło tamtejszym prymitywnym warunkom
życia, surowemu klimatowi Highlandu oraz chorobom, nękającym
ludność.
Lecz jest jeszcze panna Brenna Donnegal... Pomimo wysiłków
Reilly nie może zlekceważyć owej damy o jaskraworudych lokach
i niezłomnej woli. Przejmując praktykę swego ojca, pełni ona rolę
lekarza i jest bardzo niezadowolona na wieść, że ten mieszczuch,
doktor Stanton, może odebrać jej pracę i domek. Pragnie - nie
przebierając w środkach - dać uzurpatorowi za swoje. Lecz to, co
zaczęło się jako zacięta walka dwóch dumnych serc, wkrótce
zmienia się w płomienna namiętność...
-2-
1.
Lyming, Szkocja luty 1847
Przewoźnik nie żył.
Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie miał tętna. Jego
skóra była lodowato zimna. Źrenice rozszerzone, oczy szkliste i
nieruchome. Reilly Stanton nie musiał być licencjonowanym
lekarzem, by stwierdzić, że ów człowiek znalazł się poza światem
żywych.
Lecz to nie Reilly'ego należało przekonywać. Obok niego stał
pomarszczony rybak, który zdawał się mieć co do tego jakieś
wątpliwości.
- Co mu jest? - zapytał, a jego oddech zmienił się w obłoczek
pary w mroźnym zimowym powietrzu.
- Właśnie. - Wątpliwości rybaka potwierdziło kilku jego
kolegów, którzy zebrali się, by obejrzeć zwłoki, wraz z Reillym,
któremu strzeliło do głowy, by wskoczyć do lodowatej wody i
wyłowić z niej tonącego.
- Obawiam się - powiedział Reilly, unosząc mokrą głowę
sponad piersi zmarłego - że odszedł.
- Odszedł? - Najstarszy z rybaków zamrugał oczami. - Co to
znaczy „odszedł”?
- Inaczej mówiąc, przeniósł się na tamten świat. - Na widok
pozbawionych wyrazu twarzy Reilly spróbował jeszcze raz: -
Dokonał żywota.
Takie sformułowanie zazwyczaj wyjaśniało sprawę rodzinom
zmarłych pacjentów Reilly'ego w Mayfair
1
. Ale widząc, że wobec
tych tu jegomości cała jego delikatność poszła na marne, Reilly
1
Mayfair - elegancka dzielnica Londynu (przyp. tłum.).
-3-
dodał, z trudem, bo zęby szczękały mu z zimna. - Obawiam się, że
wasz przyjaciel nie żyje.
- Nie żyje? - Stary rybak wymienił niedowierzające spojrzenie
ze swymi towarzyszami. - Stuben nie żyje?
Reilly podniósł się na kolana, co stanowiło nie lada wyczyn,
zważywszy na to, że jego bryczesy były sztywne od zamarzniętej
morskiej wody, i tęsknym wzrokiem spojrzał w kierunku piwiarni.
A przynajmniej w kierunku tego, co sprawiało wrażenie piwiarni.
Był to dom położony najbliżej przystani, w której się znajdowali, i
Railly dostrzegł poprzez mgłę, że nad drzwiami kołysze się szyld,
a w oknach płonie ciepłe, zachęcające światło. Piwiarnia czy
burdel, dla Reilly'ego było wszystko jedno, byle tylko znaleźć się
tam i wyschnąć oraz rozgrzać się przy ogniu, najlepiej ze
szklaneczką whisky w dłoni.
Ale najpierw, oczywiście, musiał obejrzeć martwego.
- To niemożliwe - upierał się bezzębny rybak. - Stuben nie mógł
umrzeć. Nigdy przedtem nie umarł.
- Cóż, na tym właśnie polega istota śmierci - powiedział Reilly z
pełnym współczucia uśmiechem. - Przydarza się nam tylko raz w
życiu.
- Ale nie Stubenowi. - Zebrani wokół zwłok rybacy z
przejęciem pokręcili kudłatymi siwymi głowami. - Stuben znikał
pod wodą wiele razy, ale nigdy dotąd nie umarł.
- Cóż... - Reilly na próżno starał się wyobrazić sobie któregoś ze
swoich lepiej wykształconych kolegów po fachu, na przykład
Pearsona, z jego nieodłącznym cygarem, lub Shelleya, z
dziwaczną laseczką o srebrnym uchwycie, której wcale nie
potrzebował, stojącego na pomoście w przystani i dyskutującego z
pstrokato ubranymi rybakami na temat tego, jak należy pojmować
śmierć.
-4-
Zarówno Pearson, jak i Shelley mieliby dość rozsądku, by nie
zatrudniać się w takim miejscu. Dość rozsądku i mniej
porywczości, cechującej złotowłosego Reilly'ego.
- No, cóż, panowie. Obawiam się, że tym razem nie udało mu
się. Bardzo wam współczuję z powodu straty. Ale najwyraźniej
był upojony...
Delikatnie powiedziane. Przewoźnik był tak zalany, że Reilly
omal nie spytał, czy nie ma tu jakiejś innej łodzi, którą mógłby się
przeprawić na wyspę. Lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. Co
mogło go spotkać ze strony pijanego przewoźnika? Że łódź
ugrzęźnie na mieliźnie lub, co gorsza, zatonie?
Najwyżej utonąłby w lodowatych i wzburzonych wodach u
górzystych wybrzeży północnej Szkocji. Wielkie rzeczy! I tak nie
miał po co żyć! Pozostała w Londynie Christine dowie się o tym,
że utonął, i będzie musiała żyć ze świadomością, że Reilly Stanton
zginął, usiłując zasłużyć na jej miłość...
Lecz w chwili, gdy ten głupiec stracił równowagę i wpadł do
morza, akurat wtedy, gdy już dobijali do przystani, Reilly nie
przejął się własnym bezpieczeństwem ani tym, co sobie pomyśli
panna Christine King. Bez wahania rzucił się w lodowate odmęty
i wyciągnął z nich okropnie ciężkiego starca na ląd.
Dopiero teraz, kiedy dygotał, ociekając wodą, przyszło mu do
głowy, że oto stracił następną doskonałą okazję, by obudzić w
Christine poczucie winy. Romantyczna śmierć przeszła mu obok
nosa! Nieomal słyszał, jak rozmawiają o nim damy w Mayfair:
„Słyszałaś, moja droga? Młody doktor Stanton, no wiesz, ósmy
markiz Stillworth, zginął we wzburzonych wodach, otaczających
Hebrydy, usiłując ratować życie człowieka. Nie potrafię sobie
wyobrazić, co myślała ta pozbawiona serca Christine King, żeby
odtrącić takiego mężczyznę. Chyba straciła rozum. Taki pełen
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin