Droga Katarzyna - Kobieta, którą pokochał Marszałek. Opowieść o Oli Piłsudskiej.pdf

(1382 KB) Pobierz
KATARZYNA
DROGA
KOBIETA
KTÓRĄ POKOCHAŁ
MARSZAŁEK
OPOWIEŚĆ O OLI PIŁSUDSKIEJ
fSB3’-ola
KRAKÓW 20l8
Dedykacja
Miała odwagę być kobietą niezależną. W czasach kiedy walka
była sprawą mężczyzn, walczyła jak mężczyzna. Przemycała
broń, szyfrowała wiadomości, brała udział w
zamachach. Zapamiętano ją jednak przede wszystkim jako
żonę marszałka Piłsudskiego, a odzyskanie wolności kraju
jako sukces mężczyzn. Czas nanieść korektę na to przekonanie,
bo polskie kobiety miały wielki wkład w dzieło niepodległości.
Książkę poświęcam Aleksandrze Piłsudskiej i Polkom
walczącym sto lat temu o nasze dzisiaj, z podziękowaniem za
to, że mogę napisać ją po polsku.
Katarzyna Droga
■ WRZESIEŃ 1908, LITWA
Na małej stacji kolejowej nieopodal Wilna znużeni
pasażerowie czekali na pociąg. Było ich tu całkiem sporo jak
na późny wrześniowy wieczór. Po peronie przechadzała się
dama w kapeluszu i rdzawej podróżnej pelerynie. Druga,
towarzysząca jej, z solidnym sakwojażem, niecierpliwie
stukała obcasem w trotuar. Młody mężczyzna w granatowym
szynelu flirtował z ładną Żydówką, na ławce chrapał spity w
gnat jegomość, a dwaj panowie w kaszkietach zagadali się o
polityce. Czas płynął sennie. Pociąg miał wjechać na stację o
jedenastej. Wskazówka zegara zawieszonego na budynku
dworca powoli zbliżała się do tej godziny.
O właściwym czasie rozległ się gwizd lokomotywy i dwa
snopy światła przecięły mrok. Pociąg carski do Petersburga,
przewożący w wagonie pocztowym srebro i ruble z
podatków w Królestwie, wtaczał się leniwie na stację. Panie
ruszyły ku torom, pijak, nagle całkiem trzeźwy, żwawo zerwał
się z ławki i wyciągnął rewolwer. Na peronie huknął potężny
strzał, jakby na znak. Od tej chwili sprawy potoczyły się
błyskawicznie.
Kilkunastu uzbrojonych mężczyzn otoczyło pociąg. Wśród
nich domniemany pijak, obok flirciarz z bronią wycelowaną w
wagony. Padają strzały, ludzi ogarnia panika, rzucają się
do ucieczki.
- Sza! Sza! Nikomu nic się nie stanie - krzyczy spiskowiec
do przestraszonych podróżnych. Mężczyźni w kaszkietach
odpalają petardy. W tym samym momencie jacyś
dwaj jegomoście wychylają się z okien pociągu i otwierają
ogień z mauzerów. Mierzą w uciekających żandarmów, którzy
winni ochraniać skład. Rozbity telefon i telegraf, przecięte
druty, zgrzyt semaforów. Skład hamuje gwałtownie, kilku
zamachowców przyjechało w pociągu, widać zaciągnęli
hamulce. Huk eksplozji w jednym z wagonów niemal ogłuszył
wszystkich. Dźwięk tłuczonego szkła zmieszał się z krzykiem
kobiet, wybuch ze strzałami z karabinów. Światła w pociągu
zgasły. Przedziały wypełniły się dymem, zamajaczyły w nim
postacie.
Po wąskim korytarzu wagonu biegł ku zamachowcom
mężczyzna z karabinem.
- Kto idiota? Kto idiota? - krzyknął w jego stronę dowódca
akcji, lecz ten nie odpowiedział, nie słyszał ogłuszony
hałasem. Jeden z napastników skierował ku niemu broń,
ale szef, wiedziony intuicją, położył dłoń na jego broni i
powstrzymał strzał.
-
Kto idiota? - powtórzył pytanie.
- Komuniści! - odkrzyknął wreszcie ochrypły mężczyzna.
Odetchnęli z ulgą. Znał odzew, znaczy - swój. Był już na tyle
blisko, że go rozpoznali.
- Omal cię nie zabiliśmy, Lutze-Birk! - rzucił dowódca,
kiedy dym się przerzedził i już dało się rozpoznać twarz
kolegi, przystojnego trzydziestolatka, specjalisty od
pirotechniki. - Co u was?
- Nie udało się wysadzić szyn - odpowiedział zmartwiony
Birk. - Pociąg zatrzymał się dalej, niż obliczyłem. Ale
sterroryzowaliśmy obsługę! - dodał z łobuzerskim uśmiechem,
skubiąc imponujący wąs.
Pieniądze i srebro wciąż tkwiły w pocztowym. Kolejny
wybuch rozwalił ścianę i zamachowcy wpadli do środka, ale
dostępu do skarbu broniły jeszcze pancerne drzwi i zamknięci
za nimi uzbrojeni konwojenci. Nie mieli już więcej bomb, ani
jednej. Dowódca zdecydował się na blef:
- Wychodzić - krzyczał po rosyjsku. - Otwierać, a to
wysadzimy wsio*, z wami i z nami! Liczę do dziesięciu…
Na „siedem” otworzyły się drzwi, rosyjscy konwojenci wyszli
z rękami nad głową. Droga do skarbca była wolna.
- Szybko, szybko! - poganiali się zamachowcy, segregując
paczki z banknotami i srebrem oraz cenne rosyjskie księgi o
taktyce wojskowej. Ostry dźwięk trąbki wezwał do odwrotu.
Koniec akcji, za chwilę na peron wjeżdżał następny pociąg.
Była godzina 11.45.
Spiskowcy spakowali pieniądze do worków, rozdzielając łup
między siebie. W biegu dopadli przygotowanych powozów i
popędzili w różne strony: w las, do zaprzyjaźnionych dworów,
inni łodzią po rzece Wilii w kierunku Kowna. Na dworcu
zostało pobojowisko, szkło z wybitych szyb, puste kasety,
obrabowany wagon i przestraszone damy. Kilku rannych,
jeden rosyjski trup. Świat ucichł, zapadała fioletowa noc. Po
napastnikach nie było śladu, podobnie jak po rublach, srebrze,
złocie i papierach wartościowych. Nigdy nie dojechały do
Petersburga, bo przejęli je polscy spiskowcy.
Wszystko to rozegrało się w ciągu zaledwie czterdziestu
pięciu minut w nocy 26 września 1908 roku w małej
miejscowości Bezdany, kilkanaście kilometrów od Wilna.
Kwadrans potem, w lesie ciemnym i gęstym jak przystało na
litewski bór, dyliżans z dowódcą akcji i jego towarzyszem
Momentowiczem dojechał do domku letniskowego w Jedlince,
gdzie wyglądała go w napięciu młoda kobieta. Druga, w
sąsiednich Borkach, czekała na pozostałych
zamachowców. Obie niespokojne o powodzenie akcji, w której
odegrały ważną rolę, chociaż w kluczowym momencie
przypadło im w udziale niecierpliwe oczekiwanie na
mężczyzn. To one wykonały niezbędną robotę: przygotowały
plany, szczegółowe mapy terenu, kryjówki na łup, broń i
kwatery.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin