Marta Matyszczak
Krwawa kąpiel nad Krutynią
Cykl: Kryminał z pazurem Tom 3
Projekt okładki Natalia Twardy
Wydanie polskie 2023
Wakacje pełne relaksu? Nie dla Ginterów!
Rozalia Ginter wybiera się z bliskimi na spływ Krutynią. Nie zdąży na dobre odbić od brzegu, gdy dziób kajaka trafia w przeszkodę. Jak się okazuje, to unoszące się na rzece ciało młodej dziewczyny.
Wycieczka zostaje przerwana, a śledztwo w sprawie morderstwa przejmuje mąż Rozalii - Paweł Ginter. Trop prowadzi do położonej za kołem podbiegunowym tajemniczej Osady, do której w celach zarobkowych wyemigrowało wielu mieszkańców Mazur.
Czy dramatyczne wydarzenia znad jeziora Torneträsk mają związek z zabójstwem nad Krutynią?
Tymczasem Rozalia prowadzi własną nieczystą grę. Na jej celownik trafia - ku swej zgryzocie - wielebny Konopniak.
Prywatne porachunki, policyjne dochodzenie, a na dokładkę dręczona literacką weną para kotów: Burbur i jej synalek Pedro.
Spis treści:
Dramatis personae 7
Część 1. 10
Teraz, Krutyń 10
Wcześniej 17
Pół roku wcześniej, Osada 30
Teraz, Krutyń 33
Dzień wcześniej 37
Część 2 44
Dwa lata wcześniej, Osada 56
Teraz, Krutyń 59
Dwadzieścia jeden miesięcy wcześniej, Osada 74
Teraz, Krutyń 82
Część 3. 93
Osiemnaście miesięcy wcześniej, Osada 99
Teraz, Krutyń 105
Chwilę wcześniej 121
Rok wcześniej, Osada 122
Teraz, Krutyń 127
Część 4. 141
Siedem miesięcy wcześniej, Osada 152
Teraz, Krutyń 158
Pięć miesięcy wcześniej, Osada 178
Teraz, Krutyń 180
Część 5. 189
Część 6. 241
Teraz, Piecki 249
Parę dni później, Mikołajki 257
Pół roku wcześniej, Osada 273
Teraz, Mikołajki 277
Teraz, Lotnisko Teneryfa Południowa 281
Ewie Kamieńskiej, mojej ulubionej młodej czytelniczce
Uprzejmie donoszę, że na szlaku kajakowym Krutyni wprawdzie natkniecie się na miejscowość o nazwie Zgon, jednak na jakiegokolwiek trupa już raczej nie. Sama sprawdziłam! Taki spływ to wspaniała przygoda i szansa na obcowanie z dziką naturą. Zwłaszcza po sezonie!
Ponadto zapewniam, że postacie występujące w powieści są fikcyjne, podobnie jak szwedzka Osada. Prawdziwe są jedynie koty: Burbur i Pedro, które w rzeczywistości dzień w dzień także piszą swoje pamiętniczki - na mojej kanapie.
Autorka
Oh, I wish I had a river
I could skate away on
I wish I had a river so long
I would teach my feet to fly
Joni Mitchell, River
Każda zniewaga krwi wymaga.
Burbur
Rozalia Ginter - lekarka weterynarii, właścicielka przychodni Podaj Łapę
Paweł Ginter - mąż Rozalii, komendant policji
Burbur - kotka o męskim imieniu i diabelskim charakterze, znana autorka pamiętników
Pedro - synalek Burbury, idzie w ślady matki
Hanna i Helena Ginterówny - córki Rozalii i Pawła, bliźniaczki, utrapienie
Hubert Ginter - syn Rozalii i Pawła; co też mu się przytrafiło?
Jadwiga Ginter - matka Pawła, już nie żyje, ale i tak nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa
Ilona Babiś - była recepcjonistka w przychodni weterynaryjnej, wedle wszelkich danych spoczywa na dnie jeziora Tałty
Robert Osipczuk - gangster z zasadami
Rafał Osipczuk - syn Roberta, nowy recepcjonista w przychodni weterynaryjnej Podaj Łapę
Emil Kaźmierczak - lalusiowaty podkomisarz z Mrągowa, tym razem się nie wtrąca, bo ma swoje pięćdziesiąt dwa śledztwa na barach
Jan Sobottka - właściciel hotelu Na Wodzie, znany jako Król Sielaw, szef wszystkich szefów
Wujek Stasiu - żul spod sklepu i baru U Ani, spotykamy go na gościnnych występach
Potomek-Chojarska - bezczelna prawniczka na obcasach, nikt nie wie, jak ta cholera ma na imię
Wielebny Konopniak - proboszcz parafii w Mikołajkach, który będzie musiał oddać, co nie jego
Nikola Wójcik - młoda dziewczyna, zaliczyła krwawą kąpiel w Krutyni
Mateusz Orzeł - chłopak Nikoli, przepadł bez wieści
Filip Orzeł - ojciec Mateusza, nieszczęsny karczmarz
Vanessa Wójcik - starsza siostra Nikoli, nieszczęsna kelnerka
Olof Molin - Szwed, marzy o tym, by się upić w Krakowie
Dobromir Żukowski - biznesmen, z wyglądu przypomina Beatlesa, nie wiadomo tylko którego
Ewa Jamioł - wścibska sąsiadka Ginterów
Komendant posterunku w Pieckach - przebywa właśnie na wczasach w Chorwacji i proszę mu nie przeszkadzać!
Lidzia - sekretarka komendanta w Pieckach - też jedzie do Chorwacji, tylko na inny turnus
Kucharz w stosownej czapce - zamiast ryby o mało nie ugotował kota
Hans Eriksson - właściciel szwedzkiego lasu współpracujący z przemysłem meblarskim
Boguś - dziennikarz polskiego pochodzenia pracujący w szwedzkiej gazecie, zafrasowany poziomem zalesienia
Tomek - drwal, zostaje zmuszony do podniesienia głosu
Witek - zaskakująco żwawy jak na wiejskiego dziada; trudni się przewożeniem kajaków na przenosce przy młynie - za drobną opłatą oczywiście
Olek Szpon - żurnalistyczna hiena pracująca dla brukowca „Bez Ściemy”
Posterunkowy, jak mu tam - powinien pomagać w prowadzeniu śledztwa, ale chce mu się spać
Małgonia i Staszek - wczasowicze ekscytujący się doniesieniami prasowymi nad ogniskiem, które się nie chce rozpalić
Kobieta z kurwikami w oczach i jej mąż-niewydarzony kajakarz - także zapoznają się z feralnym artykułem
Piotrek i koledzy - nastoletni uczestnicy spływu, koneserzy wina mszalnego
Stary pierdziel i jego druga żona - istna pochwała instytucji małżeństwa
Wójcik i Wójcikowa - mówią niewiele, ale przecież im smutno
Krystian - wysoki i chudy jak zeschnięta tyczka słonecznika notariusz, nie lubi się odzywać (kolejny!)
Lena - waleczna gosposia
Antoni Sobottka - bratanek Jana, obrał nieco odmienną niż wujaszek drogę zawodową
Lekarz - o gładkich dłoniach i z interesującą propozycją dla Ginterów
Konfident z wypożyczalni kajaków w Krutyni - niech no tylko wpadnie w pazury Burbur
Asia i Krzysiu - harleyowcy z Poznania, znaleźli się we właściwym miejscu o odpowiednim czasie
Waldemar K. i jamnik Parówa - znajdują zwłoki, choć woleliby nie
Dwóch funkcjonariuszy policji wodnej - jeden ma słaby żołądek, a drugi głowę
Grupa wściekłych szwedzkich ekologów - robią awanturę
W której rodzina Ginterów jedzie na wakacje, a Rozalia z miejsca wpada na trupa. Weterynarka dostaje interesujący prezent. Pedro zabiera głos. Po raz pierwszy przenosimy się do Osady. Poznajemy sobowtóra Beatlesa (tylko trudno jednoznacznie stwierdzić którego).
Bystry nurt Krutyni zabarwił się na karminowo. Gęsta plama rozlewała się coraz szerszymi zakolami i odnogami. Im była dalej od swojego źródła, tym bardziej rozrzedzała się i bladła. Trafiała na przeszkody z porastającej dno i przebijającej się przez taflę wody osoki aloesowatej. W radośnie zielone źdźbła rośliny wplątywały się długie pasma ciemnych falujących włosów, otaczających ruchomą aureolą bladą twarz. Twarz należała do dziewczyny, jeszcze przed chwilą pięknej i młodej. Teraz już pozbawionej życia i nadziei. Że kobieta jest martwa, rozumiało się po jednym spojrzeniu w jej nieruchome, zmatowiałe, błękitne oczy, wpatrujące się ślepo w mazurskie niebo o niemal identycznym jak one kolorze. Dotąd nikt jednak nie stwierdził zgonu, ponieważ ciało dziewczyny nie zostało jeszcze odkryte.
Co już za moment miało się zmienić.
Dzień był pogodny, słońce na dobre rozgościło się na firmamencie. Na razie dawało tylko na zapowiedzi tego, co szykowało na następne godziny dla spragnionych kontaktu z naturą turystów i umęczonych sezonem wakacyjnym lokalsów. Choć nastał dopiero poranek, Rozalia Ginter już zdążyła się spocić w swojej niby to przeznaczonej do sportowych wyczynów koszulce i szortach odsłaniających jej zgrabne, opalone, pokąsane przez komary i podrapane przez kota nogi, na co dzień uzbrojone w szpilki, a tym razem w przezroczyste gumowe buty do pływania.
Rozalia zachodziła w głowę, jak do tego doszło, że znalazła się właśnie tu. Czyli w istnym piekle na tej spragnionej deszczu ziemi! W zasadzie sama była sobie winna tego, że sprawy potoczyły się z nurtem najpopularniejszej wśród kajakarzy rzeki w Polsce, ale w tej chwili zdecydowanie łatwiej było jej szukać kozła ofiarnego wśród innych. Doskonale nadawał się na takowego jej mąż, Paweł Ginter.
To prawda, że to ona wymyśliła (i miała ku temu ukryte, bynajmniej nie sportowe powody!), by całą rodziną udać się na spływ Krutynią. To także ona przekonała (no dobrze, przekupiła) do tej idei córki, choć bliźniaczki pewnie wolałyby już nawet przesiedzieć te dwa tygodnie w cuchnącej pleśnią piwnicy. Wszystko to było zgodne ze stanem faktycznym, jednak nigdzie nikt przecież nie mówił o spaniu w namiocie!
Czterdziestoletnia z okładem Rozalia Ginter doprawdy była przekonana, że już nigdy w życiu nie będzie zmuszona nocować pod jakąś płachtą brezentu, odgniatając kości na karimacie, marznąc w śpiworze i tłocząc się na powierzchni sześciu metrów kwadratowych z mężem i dwiema nastolatkami. Oraz kotami.
Także sztuk dwie!
Nie miała jednak innego wyjścia. Decyzja o wyjeździe zapadła, a potem się zaraz okazało, że wszelkie sensowne miejsca noclegowe są już dawno zajęte. Nad Krutyń każdego lata zjeżdżały hordy! A już zwłaszcza w ostatnim czasie rzeka stała się niezwykle popularna i każdy najwyraźniej przyjmował sobie za punkt honoru choć raz w życiu spłynąć po niej kajakiem. Do tego to nie było tak, że okolica mogła się poszczycić szeregiem wielogwiazdkowych hoteli nastawionych na wymagającą klientkę, za jaką Ginterowa się uważała. Nic z tych rzeczy! Liczyć można było raczej na kwatery prywatne i stanice wodne z podejrzanej proweniencji domkami kempingowymi z papendekla i - na nieszczęście Rozalii - polami namiotowymi.
- Będzie fajnie, zobaczysz! - zapewniał ją Paweł, najwyraźniej wierząc w ten stek bzdur.
Rozalia dała się przekonać, za co pewnie odpowiedzialne były też jej wyrzuty sumienia. Miała wszak swoje za uszami. Paweł również. Jednak była przekonana, że gdyby mąż poznał jej tajemnicę, cały ich mały rodzinny wszechświat obróciłby się wniwecz. A do tego Rozalia Ginter nie zamierzała dopuścić. Obojętnie, jak wysoką cenę przyszłoby jej zapłacić. Zatem spanie pod namiotem nie wydawało się aż tak wielkim poświęceniem z jej strony. Tak sobie myślała, gdy jeszcze w Mikołajkach pakowała bagaże do swojego SUV-a. Teraz, po tygodniu spędzonym na przemian na wodzie i na twardej mazurskiej ziemi, była zgoła odmiennego zdania.
- Daj mi tego cholernego kota! - zwróciła się do Hani, która już umościła się na tylnym siedzeniu kajaka.
Teoria korzystania z tego wodnego sprzętu, jaką pierwszego dnia spływu wyłożył im równie umięśniony, co znudzony instruktor, głosiła, że delikwent o większej masie ciała powinien w dwuosobowym kajaku zasiąść z tyłu, lżejszy zaś z przodu. Tylko wtedy można było liczyć na to, że pojazd będzie skręcał tam, dokąd się go pokieruje. Istniała też szansa, że obędzie się bez wywrotki. Fakt był taki, że filigranową Rozalię córki już dawno przerosły i z pewnością każda z nich ważyła więcej niż matka. Początkowo Hania, która została przydzielona do tandemu z Rozalią, strzeliła focha i za nic nie chciała przyjąć do wiadomości praw fizyki. Wreszcie jednak pozwoliła się przekonać (tak, znów przekupić) do tego jedynie słusznego rozwiązania. Głównie dlatego, jak przypuszczała Ginterowa, że niewidziana za plecami matki mogła markować wiosłowanie.
No i z tandemu zrobił się też trójkąt, bo przecież mieli na pokładzie jeszcze koty!
- Bez nich nie jedziemy! - obwieściły zgodnie, jak nie one, dziewczynki, gdy usłyszały o propozycji rodzinnego wypadu. - U tej starej ropuchy nie pozwolimy ich zostawić! Ona gotowa przerobić Pedra i Burburkę na obiad! - upierały się.
Rozalia dałaby sobie blond włosy przefarbować na zielono, że nie chodziło tu o żadną miłość do zwierząt, tylko o sprytny plan, który miał na celu rezygnację ze wspólnego urlopu na łonie natury. Choć jeśli chodzi o opinię na temat ich sąsiadki Ewy Jamioł, która nad wyraz ochoczo zgodziła się zaopiekować kotami, pewnie sądząc, że dzięki temu będzie miała możliwość pomyszkować w okazałej willi Ginterów przy ulicy Kajki, pani weterynarz ją podzielała. W każdym razie, chciał nie chciał, zapakowała do terenówki też syczącą wściekle Burburę i popatrującego na nią z dezaprobatą Pedra.
A teraz musiała się użerać z przeklętą kotką, która tylko cudem dała się zakuć w dyby w postaci szelek z przypiętą doń smyczą i ulokować w kajaku pod nogami właścicielki. Rozalia wolała mieć zwierzę na oku. Burbura gotowa była wydrapać w kajaku dziurę, wymordować wszystkie mijane kaczki i na dokładkę doprowadzić do katastrofy wodnej, przy której afera z Titanikiem mogła się schować.
Kotka, o dziwo, po jakimś czasie się uspokoiła. Zaszyła w głębi kajakowego dziobu i w zasadzie rzadko kiedy decydowała się wychynąć na powierzchnię. Być może była w szoku po tym, gdy do całego osprzętu Rozalia dołożyła jej kapok. Głębokie bruzdy na łydkach Ginterowej były właśnie efektem wciskania kotki w pomarańczowe, fluorescencyjne wdzianko. Weterynarka wolała jednak nie sprawdzać, czy Burbura na pewno potrafi pływać.
Co innego Pedro. Synalek Burbury, młody, wścibski i nieposkromiony, był żywotnie zainteresowany wszystkim. Z nim jednak musieli sobie radzić Paweł i Helenka, którzy zajmowali drugi wynajęty przez Ginterów kajak. Kocurek pozwoliłby bez protestów, gdyby tylko przyszło im to do głowy, ubrać się nie tylko w kapok, ale i strój Świętego Mikołaja. Pod względem braku spolegliwości zdecydowanie nie wdał się w matkę.
Teraz mąż i druga córka znajdowali się jeszcze w tyle. Rozalia i Hania już zdążyły przetransportować swój kajak lądem przy młynie wodnym w Zielonym Lasku, przy którym mieściła się niewielka elektrownia. Poszło im sprawnie, bo Ginterowa po prostu zapłaciła starszemu panu, który czekał przy brzegu z wózkiem na kółkach, na który załadował sprzęt i go przyciągnął na miejsce. One mogły spokojnie przejść obok śluzy. Facetowi wprawdzie towarzyszył kudłaty, rozczochrany pies, który z miejsca wyczuł obecność gatunkowo wrogiej osobniczki i próbował wdać się z nią w pyskówkę, jednak jedno machnięcie (i to tylko w powietrzu) Burburowego pazura zdusiło kłótnię w zarodku.
- Tata pewnie żałuje tej dychy i sam dźwiga - zawyrokowała Hania. - Zejdzie im jeszcze.
Rozalia westchnęła. Usiadła na swoim miejscu, sprawdziła, czy kot oraz zapakowany w plastikowy worek na śmieci plecak są odpowiednio ulokowani, i odepchnęła się wiosłem od dna.
- Przyłóż się - pouczyła córkę, bo ta znowu się obijała. - Nie jestem twoją taksówkarką.
Z mozołem odbiły się od brzegu, tylko trochę telepiąc kajakiem...
entlik