Nasze sprawy A5.doc

(3136 KB) Pobierz
Nasze sprawy




Elizabeth Noble

Nasze sprawy

 

Przełożyła z angielskiego Magdalena Sommer

Tytuł oryginalny: The Reading Group

Wydanie oryginalne 2003

Wydanie polskie 2005

 

To powieść o kobietach i dla kobiet. Pięć głównych bohaterek spotyka się raz w miesiącu, by porozmawiać o książce, którą za każdym razem wybiera do wspólnej lektury jedna z nich. Dyskutują również o życiu, codziennych problemach i radościach związanych z dziećmi i małżeństwem.

 

Opisy lektur czytanych przez bohaterki luźno łączą się z ich prawdziwym, codziennym życiem. Cressida jest w nieoczekiwanej ciąży z żonatym mężczyzną. Zdradzana przez męża Clare od lat nie może mieć upragnionego dziecka. Polly, matka Cressidy, poświęca swój związek, by umożliwić córce wyjazd na uniwersytet. Nicole odchodzi od męża i decyduje się na aborcję. Wspiera ją nieszczęśliwa w małżeństwie Harriett, która wspomina idealną, niespełnioną miłość ze swoją dawną sympatią. Przez rok wspólnych spotkań literackich w życiu każdej z kobiet zachodzą ogromne zmiany. Dzięki miłości, solidarności i przyjaźni każda z nich wychodzi z owej próby zwycięsko.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prawdziwym, choć ukrytym tematem rozważań dyskusyjnego klubu czytelniczego są jego członkowie.

Margaret Atwood

 


19.15.

Clare przyjrzała się młodej kobiecie, którą minęła na szpitalnym korytarzu. Zdecydowanie był to jej pierwszy raz, bo na pobladłej twarzy widniała panika i podekscytowanie. Szła wolno, przygarbiona, na ugiętych nogach, ciągnęła za sobą kroplówkę, szurając stopami w dziewczęcych kapciach; kupionych zapewne specjalnie na tę okazję. Jej spojrzenie mówiło: „Pomóż mi. Kiedy to wszystko się skończy? Kiedy ono się wreszcie urodzi?”. Prawdopodobnie miała rozwarcie na pół cala - najpierw przypuszczalnie usiłowała uśmierzyć ból domowymi sposobami, potem zadzwoniła po matkę i po raz kolejny przepakowała torbę z nieprawdopodobnie maleńkimi białymi śpioszkami, rękawiczkami i czapeczkami w kształcie kapturka na jajka.

Dwuskrzydłowe drzwi zamknęły się i otworzyły. Do kobiety podszedł duży, ciemnowłosy mężczyzna, wziął ją za rękę i objął ramieniem. Prowadził ją z wielką ostrożnością. Był jeszcze bledszy niż ona.

Typ X, pomyślała Clare. Ci sobie zawsze dobrze radzą. Typ Y z trudem powstrzymywał się od płaczu podczas podawania znieczulenia zewnątrzoponowego. O ileż szczęśliwsi czuli się ojcowie w zeszłym stuleciu, gdy samotnie przemierzali szpitalne korytarze z zatkniętym za ucho cygarem. Clare wolała typ Y.

Elliot przypuszczalnie był typem X. A może hybrydą: igrekiem udającym iksa. Tacy zachowywali się dobrze, dopóki nie zaczęło się dziać coś przerażającego. Kogo chciała oszukać? Nie miała pojęcia, jakim Elliot okaże się typem. To już zresztą nieważne.

Dziewczyna jęknęła i zgięła się wpół. Clare odpowiedziała na pytające spojrzenie mężczyzny. Nigdy nie była obojętna. Interesowała ją każda historia, każde życie zaczynające się w tych ścianach. Być może kiedyś się to zmieni.

- Poczekaj, pomogę ci. Jak masz na imię?

- Lynne.

- W porządku, Lynne. Chodźmy z powrotem do pokoju. Musisz chyba trochę odpocząć. Kto się tobą opiekuje?

W drzwiach pojawiła się pielęgniarka.

- Przepraszam. Już jestem. Trzymaj się, Lynne. Zajmę się nią, Clare. Skończyłaś dyżur, prawda?

- Tak.

- No to dobranoc.

- Cześć.

Dziś wieczorem, chwała Bogu, miała powód, żeby nie zostawać w domu i nie rozmawiać z Elliotem. Prawdopodobnie znowu wyjdzie, zanim on wróci z college'u, gdy zaś położy się obok niego do łóżka, będzie już spał. A ta dziewczyna, Lynne, będzie trzymała w ramionach swoje dziecko.

19.20.

Jak zawsze o tej porze Harriet wspinała się po schodach, trzymając oburącz przelewającą się stertę skarpetek nie od pary, zmiętych swetrów, porzuconych zabawek - urobek całego dnia. Na dole jak zwykle zostały jeszcze kubki, plastikowe naczynia wydobyte spod łóżek, zaczytane gazety i lepkie od syropu łyżeczki.

Podobnie na górze. Mimo wszystko, powtarzała sobie z kwaśnym uśmiechem, różnorodność ubarwia życie. Cha, cha, cha. Upojne życie domowe przypominało jej Dzień Świstaka, obejrzany kiedyś głupi film, w którym pewien facet był zmuszony przeżywać bez końca jeden i ten sam dzień i nie miał szans na zdobycie ukochanej, ponieważ nie mógł zmienić biegu wydarzeń. Cokolwiek wyżej na kulturalnej drabinie znajdował się ten facet z mitologii - Syfi... Syzyf chyba? Skazany przez bogów za jakieś przewinienie na pchanie ogromnego głazu pod górę po to tylko, żeby potem patrzeć, jak spada, i tak bez końca. Pchanie głazu pod górę przynajmniej szybko rozwiązałoby kwestię wałków tłuszczu na biodrach, pomyślała Harriet.

Zamiatanie podłogi w kuchni cztery razy dziennie, trzykrotne ładowanie pralki i odpowiadanie na czterdzieści dwa pytania, dlaczego nie ma już dinozaurów i jak duże robiłyby kupki, gdyby żyły, nie zmieniało zbyt wiele.

Na piętrze po raz pierwszy od szóstej rano zapanowała cisza. Harriet weszła do sypialni za głosem Tima; siedział na kanapie pod oknem. Jego dr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin