Walter Moers
Kot alchemika
Baśń kulinarna z Camonii
Gofida Letterkerla
Opowiedziana na nowo przez
Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów
Przekład z camońskiego i ilustracje Walter Moers
Przekład z Waltera Moersa bez ilustracji Katarzyna Bena
Tytuł oryginału: Der Schrecksenmeister
Wydanie oryginalne 2007
Wydanie polskie 2010
W Sledwaya, gdzie zamiast kwiatów rosną jedynie brodawki i czyraki, mały krotek Echo, tzn. kot, który mówi, umiera z głodu, gdy nagle pomocną i szponiastą dłoń wyciąga ku niemu miejski Przeraźnik, alchemik, kucharz i mistrz malarstwa katastroficznego. Krotek godzi się na miesiąc najbardziej wyrafinowanych rozkoszy kulinarnych w zamian za swój tłuszcz. Czy Echo skończy marnie w alchemicznym kotle podczas kolejnej pełni? Czy pomogą mu jego nowi sprzymierzeńcy: Gotowany Upiór, puchacz Fjodor F. Fjodor oraz równie romantyczna co brzydka Inacea Anacaci, ostatnia przeraźnica w Sledwaya?
Czy uda im się pokonać Przeraźnika?
Spis treści.
Echo. 7
Eisspin bardzo przestraszny. 10
Dom przeraźnika. 16
Tłuszcz. 28
Mistrz i przeraźnice. 34
Bromes knilsza i niewidzialny jesiotr. 37
Skórzane Mauzoleum. 47
Dach nad dachami. 67
Jak ugotować upiora. 82
Najmniejsza opowieść Camonii. 109
Księżyc przeraźnic. 119
Eisspinowska sala tortur. 127
Doradztwo prawne. 135
Atrament Cienia. 159
Ucieczka. 174
Spiżarnia tłuszczu. 180
Złota Wiewiórka. 201
Kaszanka i krwawa zachcianka. 209
Głód. 226
Zaułek Przeraźnic. 229
Śmiertelni przyjaciele. 240
Ostatnia przeraźnica. 248
Stół biesiadny. 276
Ogród przeraźnicy. 287
Muzeum sera. 324
Alchemia i przeraźnicyzm. 347
Dużo zamków. 354
Zielony dym. 371
Suknia ślubna. 380
Uczta weselna i ostatnia wieczerza. 389
Prawdziwa miłość. 414
Demony. 439
Muzyka Domów. 463
Droga Izanueli. 473
Miłość od pierwszego wejrzenia. 480
Posłowie. 487
Uwagi od tłumacza. 490
Tłumaczki tłumacza słów kilka. 492
„Góra jest dołem, a brzydkie jest piękne”.
Motto skóroperzy
To co było, choć już nie jest
Niech na nowo się zadzieje
Czego nie ma już - a było
Znów w wywarze będzie żyło
Na dnie kotła się pojawi
By alchemii sławę sławić
Wyobraźcie sobie najbardziej schorowane miejsce w całej Camonii! Małe miasteczko o pochyłych uliczkach i krzywych domach, nad którym króluje przerażający czarny zamek na ciemnej skale. Miasteczko, w którym występują najrzadsze bakterie i najdziwaczniejsze choroby: kaszel mózgu i migrena wątroby, świnka żołądkowa i katar jelitowy, szum uszny i depresja nerkowa. Krasnoludzka grypa dopadająca jedynie osoby poniżej metra wzrostu. Ból głowy godziny duchów, rozpoczynający się wraz z wybiciem północy i znikający punkt pierwsza, zawsze w pierwszy czwartek każdego miesiąca. Fantomowy ból zębów, dotykający wyłącznie ludzi, którzy noszą już sztuczne szczęki.
Wyobraźcie sobie miasto, w którym aptek i sklepów zielarskich, konowałów i cyrulików, stolarzy wyrabiających kule i tkaczy bandażów było więcej niż gdziekolwiek indziej na kontynencie! W którym witano się, jęcząc: „Ojojoj!”, żegnano zaś słowami: „Szybkiego powrotu do zdrowia!”. Cuchnące eterem i wydzielinami ropnymi, tranem i środkami na wymioty, jodem i śmiercią.
Miasto, w którym się nie żyło, lecz jedynie wegetowało. Nie oddychało, lecz rzęziło. Gdzie nikt się nie śmiał, a każdy tylko biadolił.
Wyobraźcie sobie miejsce, w którym domy wyglądały na równie chore, jak ich mieszkańcy! Domy o przygarbionych dachach i brodawkowatych fasadach, z których odpadały gonty i sypał się tynk. Wsparte o siebie niczym gruźlicy, broniący się przed upadkiem. Z trudem utrzymywane w pionie przez rusztowania niczym przez kule.
Potraficie to sobie wyobrazić? Dobrze. A zatem jesteście w Sledwai.
W owym czasie w mieście tym mieszkała stara kobieta ze swoim krotkiem[1] o imieniu Echo. Nadała mu to imię, ponieważ w przeciwieństwie do wszystkich zwyczajnych kotów, które posiadała wcześniej, on odpowiadał jej ludzkim głosem.
Gdy stara kobieta umarła - swoją drogą ze starości, całkiem spokojnie i we śnie - było to pierwsze prawdziwe nieszczęście, jakie dotknęło krotka w jego dotychczasowym życiu. Do tej pory prowadził wygodny żywot kota domowego, otrzymywał regularnie posiłki z dużą ilością świeżego mleka, miał dach nad głową i zadbaną, czyszczoną dwa razy dziennie kuwetę.
Teraz Echo znalazł się na ulicy, wyrzucony za drzwi przez nowych właścicieli domu, którzy absolutnie nie zaliczali się do wielbicieli kotów. I nie trzeba było wiele czasu, aby krotek, któremu całkowicie brakowało kryminalnego zacięcia, by zaistnieć w bezlitosnym środowisku ulicy, potwornie zmarniał i schudł. Przepędzany ze wszystkich progów, pogryziony i poszarpany przez włóczące się psy, stracił radość życia, zdrowe instynkty, nawet swe lśniące futerko - wyglądał już niemal jak mara kota. Kiedy siedział żałośnie na chodniku, z brudną, wyliniałą sierścią, błagając przechodniów o coś do jedzenia, zrozumiał, że sięgnął dna swojej egzystencji.
Niestety, istoty zamieszkujące Sledwayę, nieważne, czy to ludzie, półkrasnoludy, czy też liczyburaki, przesuwały się obok krota mechanicznie i obojętnie niczym lunatycy. Ich skóra była blada i niedokrwiona, oczy otaczały ciemne kręgi, spoglądali, nie widząc, oczami szklistymi i pozbawionymi radości. Szli z opuszczonymi głowami i przygarbionymi ramionami, a niektórzy sprawiali wręcz wrażenie, że za chwilę wyzioną ducha. Wielu z nich potwornie kaszlało, charczało lub kichało, smarkało w wielkie, często zakrwawione chustki do nosa, niektórzy owinęli szyje ciepłymi szalami. Widok ten nie był wcale czymś wyjątkowym. W Sledwai wszyscy wyglądali tak co dzień, a przyczyna tego znajdowała się tuż za rogiem.
Albowiem, jak gdyby ta ponura scena wymagała jeszcze zwieńczenia, drogą zbliżał się miejski przeraźnik Eisspin. Gdyby koszmar zechciał kiedykolwiek przybrać jakąś formę i przespacerować się po świecie rzeczywistym, wybrałby jego postać. Staruch był chodzącym strachem na wróble, monstrum zbiegłym z tunelu strachów, przed którym uciekało wszystko, co żywe - od najmniejszego chrząszcza po najsilniejszego wojownika. Wyglądał, jakby maszerował w rytm potwornej muzyki, którą słyszał jedynie on sam. Każdy umykał przed jego palącym spojrzeniem, by nie zostać oślepionym, przeklętym lub zahipnotyzowanym. Eisspin maszerował, mając pełną świadomość, że wszyscy go nienawidzą i się go boją. Upajał się tą wiedzą i nie przepuszczał żadnej okazji, by siać strach i trwogę na ulicach Sledwai.
Podeszwy podbił żelaznymi płytkami, aby jego prężny krok był słyszalny, kiedy on sam znajdował się jeszcze parę ulic dalej, a jego kościany łańcuch urzędowy klekotał niczym szkielet wisielca na wietrze. Otaczał go jadowity odór, przypominający zapachem żółć, będący esencją wszystkich ekstraktów, kwasów i ługów, których używał do przeprowadzania swych niecnych eksperymentów. Te zapachy, doprowadzające każdego, prócz samego Eisspina, do dusznicy i mdłości, wydobywały się nieprzerwanie z jego ubrań i wyprzedzały go tak samo jak ten stukot, niczym straż przednia złożona z niewidzialnych żołnierzy, torujących drogę przeraźnikowi.
Wszyscy uciekli z ulicy, jedynie wychudzony krotek siedział wytrwale, nawet wtedy, gdy przerażający Eisspin wyłonił się zza rogu i wbił swe przenikliwe spojrzenie w jedyną istotę, która odważyła się stanąć mu na drodze. Echo nie przestraszył się jednak jego wzroku, wszelki strach z niego uleciał, prócz strachu przed śmiercią głodową, który wpływał teraz na wszystko, co robił. Nawet gdyby zza rogu miała się wyłonić teraz sfora liściołaków pod dowództwem Pajęczej Królowej, Echo trwałby w bezsensownej nadziei, że któreś z nich rzuci mu coś do jedzenia.
A Eisspin zbliżał się coraz bardziej. Zatrzymał się wreszcie przed krotkiem, pochylił i patrzył na niego długo i bezlitośnie. Wiatr bawił się jego kościanym łańcuchem, a oczy błyszczały mu nieskrywaną radością, czerpaną z cierpienia istoty, która była tak blisko śmierci. Odór amoniaku i eteru, siarki i ropy naftowej, a także wapna do posypywania trupów niczym ostre igły wtargnął w delikatny nosek Echa, lecz mimo to krot nie cofnął się ani o krok.
- Miłosierdzia, panie przeraźniku - zakwilił żałośnie Echo. - Jestem straszliwie głodny.
Wzrok Eisspina zapłonął jeszcze diaboliczniej, a na bladej gębie pojawił się szeroki uśmiech. Przeraźnik wyprostował długi, cienki palec wskazujący i podrapał Echa po wystających żebrach.
- Potrafisz mówić? - zapytał. - W takim razie nie jesteś żadnym zwyczajnym kotkiem, tylko krotkiem! Jednym z ostatnich z tego gatunku. - Oczy Eisspina zwęziły się teraz ledwo zauważalnie. - Co powiesz na sprzedaż swojego sadła?
- Potwornie śmieszne, panie miejski przeraźniku - odpowiedział uprzejmie Echo. - Proszę, strójcie sobie, panie, żarty z kogoś, kto stoi już jedną łapką w grobie, lubię bowiem czarny humor. Wybaczcie mi jednak, że chwilowo nie będę się z nich śmiał. Śmiech uwiązł mi w gardle, więc go połknąłem, bo tak bardzo jestem głodny.
- Nie żartuję! - powiedział ostro Eisspin. - Ja nigdy nie żartuję. Nie mówię też o tłuszczu, którego nie masz w tej chwili na żebrach, a jedynie o tym, którym się napchasz.
- Napcham? - zapytał Echo poirytowany, lecz pełen nadziei. Już samo to słowo wydało mu się pożywne.
- Rzecz ma się następująco... - powiedział Eisspin, a ton jego głosu zmienił się do tego stopnia, że brzmiał niemal uprzejmie. - Kroci tłuszcz uchodzi w alchemii za bardzo skuteczny środek. Konserwuje zapach dżumy trzy razy lepiej niż psi tłuszcz. Naoliwia perpetuum mobile lepiej niż jakikolwiek olej do maszyn. Zaimpregnowany krocim tłuszczem cierpiący człek przeżywa dwa razy dłużej niż te zwyczajne.
- Miło słyszeć, że mój gatunek zdolny jest do wytworzenia produktu tak wysokiej jakości - wyszeptał ledwo słyszalnym głosem Echo. - Jednak chwilowo nie mogę służyć nawet jednym, jedynym jego gramem.
- Sam to przecież widzę - powiedział znów ostro i wyniośle Eisspin. - Utuczę cię.
- Utuczę - powtórzył Echo. To słowo wydało się mu jeszcze bardziej sycące niż napcham.
- Nakarmię cię tak, jak jeszcze nigdy dotąd cię nie karmiono. Osobiście będę przyrządzał dla ciebie potrawy, jestem bowiem nie tylko wirtuozem alchemii, lecz również mistrzem patelni. Mówię tu o najbardziej wyrafinowanych smakowitościach, a nie ordynarnej karmie dla krotów. Mówię o parfetach i sufletach. Poszetowanych przepiórczych jajach i galarecie z ropuszych języków. O tatarze z tuńczyka i zupie z ptasich gniazd.
Echo poczuł, że ślina napłynęła mu do pyszczka, mimo że nigdy nie słyszał o takich potrawach. - A co muszę zrobić w zamian?
- Jak już wspominałem: tłuszcz. Nam, alchemikom, jest on potrzebny, jednak jego działanie jest skuteczne jedynie wtedy, gdy otrzymujemy go dobrowolnie. Nie możemy, ot tak, po prostu, wyjść i załatwić parę krotów. Niestety - Eisspin westchnął i wzruszył szpiczastymi ramionami.
- Tak, niestety - powtórzył krotek. Nie miał pojęcia, do czego przeraźnik zmierza.
- Zawrzemy umowę, my, dwaj przyjaciele nocy. Dzisiaj jest pełnia. Zobowiązuję się do czasu kolejnej pełni - księżyca przeraźnic, że będę cię tuczył, i to na najwyższym poziomie. Parfety i suflety. Poszetowane przepiórcze jaja i...
- Zrozumiałem - przerwał Echo. - Przejdźcie, panie, proszę, do sedna.
- No cóż, a potem przyjdzie kolej na ciebie, byś wywiązał się ze swojej części umowy. Niestety, nie wynaleziono jeszcze innej metody na usunięcie tłuszczu z krota, niż... no wiesz.
Eisspin przesunął po gardle długim paznokciem palca wskazującego, markując cięcie.
Echo przełknął ślinę.
- Ale mogę ci zagwarantować jedno! - przekonywał Eisspin. - Czas pozostały do księżyca przeraźnic będzie najpiękniejszym okresem w twoim życiu! Otworzę przed tobą świat smaków, którego nie spenetrował jeszcze żaden krot. Wzniosę cię na szczyty smakowitości, skąd będziesz mógł spoglądać jak na robactwo na wszystkich swoich pobratymców i inne zwierzęta domowe, które muszą żreć mielonego sztokfisza z miski. Pokażę ci mój tajemny ogród, rozpościerający się na najwyższym dachu w Sledwai, gdzie znajdziesz najbardziej ponętne zakątki i kryjówki, jakie mógłbyś sobie tylko wymarzyć. Tam będziesz mógł odbywać swoje poobiednie spacerki i skubać zioła na niestrawność, jeśli żołądek rozstroi ci się nagle od nadmiaru dobrego jedzenia, tak, aby niezwłocznie kontynuować ucztowanie. Rośnie tam również przepyszna krocimiętka.
- Krocimiętka - jęknął pożądliwie Echo.
- Lecz to jeszcze nie wszystko. O nie! Będziesz spał na największych poduszkach za najcieplejszym piecem kaflowym w mieście. Zadbam o twe dobre samopoczucie pod każdym względem. Jak również o twoją rozrywkę! Przyrzekam ci, że będzie to najbardziej emocjonujący czas w twoim życiu. Pełen przygód. Nad wyraz pouczający. Będziesz mógł przypatrywać mi się podczas pracy, nawet podczas najbardziej tajemnych eksperymentów. Wtajemniczę cię w wiedzę tak ekskluzywną, że nawet najbardziej doświadczonym alchemikom na myśl o niej leci ślinka. Tobie i tak do niczego się nie przyda. - Eisspin roześmiał się okrutnie. Po czym ponownie skierował swój świdrujący wzrok na krota. - No - powiedział - co jest?
- No nie wiem - ociągał się Echo. - Jestem dość przywiązany do życia...
- Mówi się, że wy, kroty, macie ich przecież osiem - uśmiechnął się Eisspin, obnażając przy tym swe jadowicie żółte uzębienie. - Ja pragnę tylko jednego.
- Proszę wybaczyć, ale wierzę w tylko jedno życie przed śmiercią. A nie w jakiekolwiek po niej - powiedział Echo.
Przeraźnikiem wstrząsnął dreszcz, wyprostował się, klekocąc jak drewniany manekin.
- Marnuję tu mój czas - kłapnął zębami. - W tym mieście są jeszcze inne zrozpaczone zwierzęta. Do widzenia! Nie... do niewidzenia! Adieu! Życzę ci powolnej i bolesnej śmierci głodowej. Trzy dni na moje oko. Góra cztery. W najgorszej z agonii. Będzie tak, jakbyś pożerał samego siebie od środka.
Echo odnosił takie wrażenie już od wielu dni.
- Chwileczkę... - powiedział - pełna aprowizacja? Do następnej pełni księżyca?
Eisspin zastygł, następnie obrócił się na pięcie i spojrzał raz jeszcze przez ramię.
- Dokładnie! Do następnego księżyca przeraźnic! - wyszeptał uwodzicielsko. - Kuchnia dla konesera. A co tam: dla największego konesera wśród koneserów! Ocean mleka pełen smażonych ryb. Menu z taką ilością dań, że nie spamiętasz ich liczby. To moja ostatnia propozycja.
Echo zastanowił się. Cóż miał do stracenia? Umrzeć w ciągu trzech dni z pustym żołądkiem lub w ciągu trzydziestu z pełnym brzuchem - innego wyboru nie było.
- Krocimiętka? - zapytał cicho.
- Krocimiętka! - obiecał Eisspin. - W pełnym rozkwicie.
- Zgoda - powiedział Echo i podał przeraźnikowi drżącą łapkę.
Miasto Sledwaya pełne było przedziwnych domów, w których rozgrywały się przedziwne wydarzenia. Najosobliwiej prezentował się jednak dom miejskiego przeraźnika Eisspina i najprzedziwniejsze działy się tam rzeczy. Wybudowano go w zamierzchłych czasach na wzgórzu, teraz więc wznosił się nad miastem niczym orle gniazdo. Widać było z niego całą Sledwayę, a w mieście z każdego miejsca, można było oglądać to mroczne zamczysko - wieczny monument wszechobecności przeraźnika.
Zamek wzniesiono z czarnego kamienia, wyrwanego - jak mówią - z serca Mrocznych Gór. Był tak pokrzywiony, że wydawał się nie z tego świata. We wszystkich oknach brakowało szyb. Eisspin nie odczuwał chłodu i uwielbiał, kiedy wiatr hulał po jego zamku nawet podczas najcięższych zim, grając na nim jak na flecie demonów. W ciemnych otworach okiennych stały dziwaczne koślawe teleskopy, przez które przeraźnik był w stanie zajrzeć w każdą dziurę w Sledwai, kiedy tylko miał na to ochotę. Mieszkańcy twierdzili, że Eisspin w tak wyrafinowany sposób oszlifował soczewki swych teleskopów, że mógł zaglądać w zaułki, do wnętrza izb przez dziurki od klucza, a nawet przez kominy.
Aż trudno uwierzyć, że ta spiętrzona pozornie bez ładu i składu kupa kamieni nie zawaliła się przez te wszystkie stulecia. Ale mając świadomość, że budowniczowie zamku wznieśli też prastare domostwa buchemików przy uliczce Czarnego Człowieka w Księgogrodzie, stawało się jasne, że budowla ta przetrwa wieczność. Zamek stał tu bowiem w czasach, kiedy nie było jeszcze miasta o nazwie Sledwaya.
- 230 -
entlik