Meralda Klara S Starsza pani w Holandii A5.pdf

(1622 KB) Pobierz
Klara S. Meralda
Starsza pani w Holandii
Okładkę projektował Maciej Sadowski
Wydanie polskie 1992
„Starsza pani” wyjeżdża w odwiedziny do syna mieszkającego
w Holandii i tam spotykają ją różne zdarzenia. Jest świetny wątek
kryminalny, masa ciekawych spostrzeżeń dotyczących ludzi i
sytuacji.
-2-
W skrzynce był list, list od dziecka! Tego, szczerze mówiąc, się
nie spodziewałam.
Wychodząc z domu zwykle zaglądam do skrzynki; zawsze
czekam na list, choć stwierdziwszy, że go nie ma, nie jestem
rozczarowana. Moje dziecko jest normalnym dorosłym dzieckiem,
które pisuje do mnie tylko wtedy, kiedy ma jakieś polecenie, chce,
żebym mu coś tam załatwiła, albo - co zdarza się rzadziej - nagle i
niespodziewanie przypomni sobie, że powinno kiedyś napisać.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że ode mnie wymaga
regularnych epistoł, ponieważ według jego określenia „miło
dostawać listy”.
Tego dnia byłam umówiona w wydawnictwie, które znów nie
dotrzymało terminu wydania książki, i obiecywałam sobie zrobić
tam awanturę. Nie mogłam się spóźnić, sekretarz wydawnictwa z
radością skorzystałby z tego pretekstu, by wykręcić się od
spotkania ze mną. Wsadziłam więc list do torebki i pobiegłam do
autobusu.
Awantura jednak wypadła blado, a przede wszystkim trwała o
wiele za krótko, chciałam jak najszybciej przeczytać list od
dziecka. Po wyjściu z wydawnictwa wstąpiłam do pierwszej
napotkanej kawiarni i natychmiast zabrałam się do czytania.
Tym razem list nie zawierał ani żadnych poleceń, ani wyrazów
skruchy za długie milczenie, lecz urzędowe, potwierdzone przez
naszą ambasadę w Holandii zaproszenie na dwumiesięczny pobyt.
Do tego dołączona była karteczka, w której moje jedyne dziecię
nakazywało mi natychmiast załatwić formalności paszportowe,
gdyż dwudziestego ósmego bieżącego miesiąca może wyjechać
po mnie samochodem do Utrechtu, na co później przenigdy nie
będzie miało czasu. I jeśli się do tego nie zastosuję, będę musiała
sama tłuc się z Utrechtu z dwiema przesiadkami. Nadmieniło
-3-
także, iż cieszy się na mój przyjazd, jak również Elżbieta, która
ma na głowie Krzysia i cały dom.
Po przeczytaniu tego przez dłuższą chwilę miotały mną
różnorodne uczucia. Nie ulegało wątpliwości, że nie pragną mojej
osoby wyłącznie w charakterze rezydentki, wzmianka o domu
spoczywającym na głowie synowej była aż nadto wymowna.
Niczego tak nie cierpię, jak kuchni i gotowania. I jeśli bym
marzyła o realizacji jakiejś bajki, byłaby to bez wątpienia bajka
„stoliczku nakryj się”. Ale mego dziecka i jego rodziny nie
widziałam już ponad rok!
Obejrzałam jeszcze raz zaproszenie. Formularz wypełniały
kulfony mego dziecka, które własnoręcznie stwierdzało, że dr
Wojciech Z., pracownik naukowy Wydziału Atomistyki w N.,
stypendysta rządu Jej Królewskiej Mości zobowiązuje się pokryć
wszelkie koszty utrzymania i zapewnić opiekę lekarską podczas
mego pobytu w królestwie Holandii.
Od podanego terminu przyjazdu dzieliły mnie dwa tygodnie i
trzy dni. Wobec wiadomości o dwóch przesiadkach, późniejszego
terminu wyjazdu me mogłam brać pod uwagę. Instytucja
bagażowych należy do zapomnianych uroków życia
dziewiętnastego wieku. W tym niesłusznie niedocenianym
stuleciu szanująca się kobieta jeździła z kuframi, walizkami i
pudłami kapeluszy, i nie ona to wszystko targała. Nie lubię
wyjeżdżać z małą walizeczką, co nie wiem czemu, stanowi punkt
ambicji wszystkich moich znajomych, najchętniej zabierałabym
ze sobą pół domu.
Nie pozostawało mi nic innego, jak zadzwonić do ojca mego
dziecka. Odkąd przestał być moim mężem bardzo go polubiłam,
oceniam obiektywnie jego zalety, a wady już mi nie
przeszkadzają. Przy swoich rozlicznych zajęciach potrafi idealnie
rozplanować czas, nigdy nie słyszałam, żeby nie zdążył czegoś
zrobić, jak również by nie miał czasu na przyjemności. Nigdy się
-4-
nie spieszy i nigdy się nie spóźnia, czego nie mogę powiedzieć o
sobie. Jeżeli więc za dwa tygodnie i trzy dni miałam znaleźć się
na stacji w Utrechcie, potrzebny mi był bezapelacyjnie Andrzej.
Na szczęście w kawiarnianej szatni był telefon i udało mi się go
złapać. Poinformowałam, że muszę się z nim natychmiast
zobaczyć, gdyż wynikła niespodziewana sprawa, i podałam adres
kawiarni. W odpowiedzi usłyszałam, iż za dwanaście minut
będzie i może mi poświęcić pół godziny.
Zjawił się w zapowiedzianym czasie, mogłam nie patrzeć na
zegarek, i natychmiast sięgnął po portfel.
- Ile ci trzeba?
- Nic mi nie trzeba - zdziwiłam się - co ci przyszło do głowy?
- Skoro zatelefonowałaś, że jesteś w kawiarni i żebym
natychmiast przyjechał, myślałem, że jak zwykle, zapomniałaś
pieniędzy, a zdążyłaś już wypić kawę i zjeść pięć ciastek.
- No wiesz... - obruszyłam się. - Jeśli coś takiego zdarzyło mi
się raz czy dwa w życiu...
- Powiedzmy nie raz czy dwa, a piętnaście czy dwadzieścia, ale
to nie ma znaczenia. W takim razie, jaką masz do mnie sprawę nie
cierpiącą godziny zwłoki?
Podałam mu zaproszenie i list od Wojtka.
- Dla żadnej innej osoby prócz ciebie - powiedział po
przeczytaniu - załatwienie formalności w tym terminie nie byłoby
niemożliwością.
- Dlaczego uważasz, że ja mam być wyjątkiem?
- Bo żeby zdążyć to załatwić w tym czasie, musiałabyś wstawać
o ósmej rano.
Stanowczo miałam rację, że się z nim rozwiodłam.
- Oczywiście, że jak trzeba, potrafię wstać rano! - żachnęłam
się.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin