Jefrosinia Kiersnowska - Ile wart jest człowiek.docx

(17184 KB) Pobierz
Ile wart jest człowiek


Jefrosinia

Kiersnowska

Z rosyjskiego przełożyły
Wiesława Karaczewska
Ewa Niepokólczycka
Ewa Rojewska-Olejarczuk

Świat Książki

ILE WART JEST
CZŁOWIEK


Tytuł oryginału
SKOLKO STOIT CZEŁOWIEK

Ilustracje

Jefrosinia Kiersnowska

Redaktor prowadzący

Monika Koch

Redakcja
Jadwiga Przeczek

Redakcja techniczna
Agnieszka Gąsior

Korekta
Maciej Korbasiński

Copyright © for the text and the drawings by Igor Chapkovsky (the inheritor), 2011
The text and the drawings have been selected from the original Evfrosiniya Kersnovskaya’s
diaries. The fiillest electronic version of E. Kersnovskaya's work in the Russian language
is available on the website www.gulag.su.

Copyright © for the Polish translation by Weltbild Polska Sp. z o. o.,
Warszawa 2012

Świat Książki
Warszawa 2012

Weltbild Polska Sp. z o.o.
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2

Księgarnia internetowa: Weltbild.pl

Skład

Akces, Warszawa

Druk i oprawa

DRUK-INTRO S.A., Inowrocław

ISBN 978-83-7799-051-3

Nr 90069022


Spis treści

Prolog

7

Zeszyt pierwszy

1919 — czerwiec 1941

W BESARABII. NADEJŚCIE CIEMNOŚCI

11

Zeszyt drugi

Czerwiec-lipiec 1941

EXODUS, CZYLI TORTURA WSTYDU

109

Zeszyt trzeci

Lipiec 1941 - luty 1942

OJCOWIZNA CHOCHRINA

143

Zeszyt czwarty

Marzec-sierpień 1942

PRZEZ WIELKĄ POGORZEL

215

Zeszyt piąty

Sierpień 1942 - grudzień 1943

ARCHIWUM ILUZJI

277

Zeszyt szósty

Grudzień 1943 — czerwiec 1944

HARDY WETERYNARZ

391

Zeszyt siódmy

Lipiec 1944 - grudzień 1945

OAZA W PIEKLE

397

Zeszyt ósmy

Styczeń 1946 - maj 1947

OBCE CIAŁO

477

Zeszyt dziewiąty

Czerwiec 1947 - październik 1952

CZARNY KOMBINEZON CZY BIAŁY KITEL?

531


Zeszyt dziesiąty

Październik 1952 —lipiec 1956

POD „PARASOLEM” KOPALNI              653

Zeszyt jedenasty

Sierpień—październik 1956

CHWILE SZCZĘŚCIA              657

Zeszyt dwunasty

Październik 1956 —maj 1960

POWRÓT              663

Epilog

671


Prolog

Czy są to pamiętniki? Nie! Po prostu kartki ze „szkicami” z przeszłości. Jak wyblakłe
fotografie, drogie tylko tym, którzy w niewyraźnych podobiznach rozpoznają jedynie
twarze dawno zmarłych osób — bliskich, przyjaciół... a w tym wypadku również wrogów.

Nie ma cię przy mnie, ale jesteś w moim sercu!

Mamo! Moja kochana staruszko! Mój pierwszy i ostatni, jedyny i niezastąpiony przy-
jacielu!

Nie ma cię już, ale jesteś we wszystkim, co mnie otacza: ten fotel — stary, ale wygod-
ny (kupiłam go, bo lubiłaś wszystko, co przytulne); stół — lekki i niski, żebyś mogła bez
wysiłku go do siebie przysuwać; mnóstwo poduszek — twoje zestre\ żeby zawsze było ci
wygodnie; radio, patefon, mnóstwo płyt (a ile jeszcze zamierzałaś ich kupić!). Tak bardzo
przecież kochałaś muzykę! Żyłaś nią. Była ci niezbędna jak powietrze. Nawet w godzi-
nie śmierci[1] [2], kiedy wyraźnie brakło ci powietrza, prosiłaś, żeby nastawić płytę z Iwanem
Susaninem. Nie miałaś sił, żeby nucić do wtóru ulubionych arii, ale nadal dyrygowałaś
słabnącą ręką: „O wzejdź, zorzo moja ostatnia...”.

A obrazy? Przecież to twoja „galeria”, rozwieszona wszędzie, gdzie mógłby paść twój
wzrok! Wszystkie je malowałam dla ciebie, myśląc o tobie. Przyznać ci się do czegoś?
Postanowiłam malować tam, w Norylsku, zaraz po wyjściu z więzienia, gdzie nie wolno
było rysować, nawet gdyby miało się na to czas i siły, nie mówiąc już o papierze i farbach.

Nie miałam jeszcze ani siennika, ani prześcieradła, nie miałam nawet własnego kąta,
ale już marzyłam, żeby namalować coś ładnego, coś, co by przypominało przeszłość, tę
przeszłość, która była nierozerwalnie związana z tobą, moja najmilsza!

Pierwszą rzecz, jaką namalowałam, Dąbki Szyszkina, zadedykowałam tobie. Malując,
wędrowałam z tobą po miejscach, które przedstawiałam, i rozmawiałam z tobą, chociaż
sądziłam, że nie żyjesz, ale w głębi mojej duszy wciąż tliła się nadzieja — ten słaby płomyk


 

nadziei, bez którego życie jest mroczne. Istnieje przecież różnica między absolutną ciem-
nością, otaczającą ślepca, a choćby najsłabszym widzeniem, kiedy ledwie się dostrzega
źródło światła! Takie słabe źródło światła tliło się w mojej duszy. Malując, czułam, że
jesteś przy mnie. Czyż nie dlatego tak lubiłaś moje obrazy? Czułaś to samo, co ja: „Kiedy
nie ma cię przy mnie, patrzę na twoje obrazy i jak gdyby przechadzam się tam z tobą!
I rozmawiamy. I dlatego tak je kocham! Ten i ten, i ten...”.

Bardzo chciałaś, żebym malowała, żeby w ogóle moje życie było pełniejsze, ciekaw-
sze. Za każdym razem, biorąc gazetę, przeglądałaś repertuar kinowy i namawiałaś mnie:
„Idź obejrzeć! W kinie Drużba grają to, w kinie Rosja — tamto. Va!J’aime tant lorscjue tu
va au cinemaP Nie chcę, żebyś przeze mnie rezygnowała z rozrywek”.

Mówiłaś to, będąc już chora. Jak mogłam ci powiedzieć, że nie mam głowy do roz-
rywek? Że przytłaczają mnie smutek i złe przeczucia? Że chciałabym wziąć cię na ręce,
przycisnąć do serca i własną piersią zasłonić przed nadciągającym nieuchronnie przezna-
czeniem? Jedyne, co mogłam wymyślić — to malowanie. Uchwyciłam się tej możliwości
i zabrałam się do obrazów marynistycznych Ajwazowskiego. Moja kochana staruszko!
Nie domyśliłaś się mojego „podstępu”. Byłaś tak ucieszona! Ustawiłam ci składany sto-
lik, żebyś mogła stawiać pasjanse, a sama usiadłam u twoich stóp i rozłożyłam pędzle
i farby. Ty siedziałaś w fotelu i patrzyłaś na mnie swoimi dobrymi, kochającymi oczyma,
i nie przestawałaś się zachwycać: „ Vraiment, tu as du talent! Tu dois faire de la peinture!
Absolument! Promets-le moi!'[3] [4].

I prosiłaś mnie jeszcze o coś: żebym spisała historię tych lat - strasznych, smutnych
lat moich „uniwersytetów”: „Opowiadasz mi czasem to jeden kawałeczek, to inny... Nie
mogę się w tym połapać! Zapisz wszystko po kolei i kiedy mi to przeczytasz, może zro-
zumiem”.

Nie, moja kochana! Nie poznałaś do końca całej tej smutnej historii. Całe moje życie
w tamtych latach było ciągiem tak potwornych i nieprawdopodobnych wydarzeń, że nie
mieszczą się one w głowie normalnemu człowiekowi i nie docierają do tych, którzy ich
nie przeżyli...

Teraz płaczę...

Nie nad tym, że jestem absolutnie samotna, że nie obchodzę nikogo na całym świę-
cie: nikogo nie obchodzi to, co mnie cieszy, co zasmuca, czy jest mi smutno, czy wesoło.
I nie nad tym, że nie mam się o kogo zatroszczyć, kogo przyhołubić, wiedząc, że moja
miłość jest komuś potrzebna jak majowy deszcz roślinie. Po prostu nie mogę się pogo-
dzić z myślą, że po dwudziestu latach, które mama przeżyła w rozłące ze mną, nie mając
żadnego oparcia prócz siebie samej, swoich sił, swojego rozumu i dobrej woli, śmierć ją
bezlitośnie okradła.

Właśnie teraz, kiedy moja dzielna staruszka o młodej duszy mogła otrzymać wszyst-
ko, o czym tylko zamarzyła - straciła to, nie zdążywszy się tym naprawdę nacieszyć!

A tak wierzyła, że w moich objęciach nie grozi jej żadne nieszczęście...

„Jestem z ciebie dumna! Jesteś dla mnie wszystkim! Przy tobie niczego się nie boję”.

W ostatnich minutach życia prosiła: „Ne me cjuitte pas!\ Nigdzie nie odchodź!” -
i wyciągała do mnie ręce.

A ja zawiodłam jej zaufanie. Więc płaczę... Chociaż nie umiem płakać: w gardle mam
jakby żelazną kulę: dusi mnie i nie przynosi żadnej ulgi...

Oto co mi wyszło „zamiast przedmowy”!

5 Nie opuszczaj mnie! (fr.).


 

Zeszyt pierwszy

1919 — czerwiec 1941

W BESARABII.

NADEJŚCIE CIEMNOŚCI


 

Śmierć ojca

Kiedyś nigdy nie płakałam. Gdy zmarł ojciec, którego ubóstwiałam, nie miałam cza-
su na łzy: trzeba było ratować mamę, wprost umierającą z rozpaczy. Ratować nie tylko
jej życie, ale zdrowe zmysły, których omal nie postradała — tak ogromny był jej ból...

Poza tym, co tu ukrywać, Rumunia była krajem średniowiecznym, feudalnym, i kiedy
głową rodziny została młoda dziewczyna, rozmaite rekiny zwęszyły żer. Tata — prawnik,
specjalista od prawa karnego i „dżentelmen w każdym calu” — bynajmniej nie był wzoro-
wym gospodarzem i właścicielem ziemskim. Całe gospodarstwo — troska o ziemię, robotę —
od dawna spoczywało na moich barkach, a ja byłam dumna i szczęśliwa, że ojciec może
spokojnie czytać na leżaku w ogrodzie, który tak kochał; obok niego mama, u jej nóg ulu-
biony pies, a dokoła sielski krajobraz: stuletnie dęby, łąka, ogród, winnica... Byłam dumna,
że dzięki mnie ojciec może wypoczywać, zamiast się szamotać jak ryba pod lodem: nie-
łatwo było prowadzić gospodarstwo, kiedy z niczego trzeba było zrobić coś. Kto widział,
z jakimi trudnościami musiałam się borykać ja? Tata, jak angielski król, „panował, ale nie
rządził”. Miał za to nieograniczony kredyt u miejscowych bogaczy, kontraktujących ziarno:
pożyczał, ile chciał, a zwracał pożyczkę po spieniężeniu zbiorów, czyli na początku wiosny.

Zmarł w samym środku jesiennych prac polowych i zanim jeszcze złożono go
w trumnie, wierzyciele już przedstawili weksle. Przeliczyli się jednak: zamiast podpisać
cyrograf, ponad głowami miejscowych rekinów zawarłam umowę z Państwowym Ban-
kiem Federalnym, zobowiązując się dostarczyć na eksport ziarno najwyższej jakości. Je-
den Bóg wie, ile się musiałam nad tym napracować! Ale to było później. A na razie zaraz
po pogrzebie ojca spłaciłam wszystkie długi i potem ani razu nie skorzystałam z kredytu,
który proponowały mi miejscowe tuzy finansowe. Ażeby jednak dowieść, że mocno stoję
na nogach, musiałam się wykazać (wedle słów Suworowa) „bystrym okiem, szybkością,
stanowczością”. Rozpacz musiała umilknąć, nie było czasu na łzy.

Walka wyostrza spojrzenie...

Łzy nie przynoszą ulgi. Jedynie osłabiają, sprawiają, że nogi zaczynają się uginać
i mgła przesłania oczy. Konieczność walki natomiast potrząsa człowiekiem, każę mu
zebrać siły, wyostrza spojrzenie. Postanowiłam mocno stanąć na nogach, stać się nieza-
leżna i w tym celu przede wszystkim zaopatrzyłam się w doskonały sprzęt rolniczy firmy
„Edelweiss” z Lipska, chyba najlepszej na świecie...

...ale czasem ukazuje wydarzenia w niewłaściwej perspektywie

Po co o tym wspominam? Po to, by wyjaśnić, jak to się mogło stać, że codzienne
zajęcia gospodarskie odwróciły moją uwagę od groźnych wydarzeń, wstrząsających Eu-


ropą. Nie, źle się wyraziłam. Śledziłam uważnie zbierające się na horyzoncie chmury, ale
niedostatecznie wgłębiałam się w sens wydarzeń: codzienne troski przesłaniały horyzont,
stwarzając mylne wrażenie, że burza przejdzie bokiem. Obie strony dreptały w miejscu,
stojąc naprzeciw siebie i pokazując sobie nawzajem figę. Patrząc powierzchownie, można
było sądzić, że „lawa zastygła”, ale podziemne wstrząsy budziły niepokój.

Jakoś nie chciało się wierzyć, że oprócz Wschodu istnieje też Zachód. Pewnie dlate-
go, że działo się tam zbyt wiele niezrozumiałych rzeczy. Zwłaszcza od 1937 roku. W to
zaś, czego nie rozumiemy, nie wierzymy....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin