Smith Tom Rob_Lew Demidow_02_Tajny referat (2009).rtf

(14038 KB) Pobierz
Smith Tom Rob_Lew Demidow_02_Tajny referat (2009)


 

Tom Rob Smith

 

TAJNY
REFERAT

 

Lew Demidow

tom 2

 

Przeł Robert Ginalski


O książce

 

ZSRR, rok 1956. W społeczeństwie, w którym władzę sprawują przestępcy, a niewinni siedzą w więzieniach i łagrach, kończy się okres najgorszego terroru w historii. Mimo że nowe władze obiecują reformy, większość obywateli nie potrafi i nie chce wybaczyć ani zapomnieć przeszłci...

W Moskwie dochodzi do serii tajemniczych samobójstw byłych funkcjonariuszy bezpieki oraz brutalnego morderstwa patriarchy Moskwy i Wszechrusi. Każdy z nich przed śmiercią otrzymał przesył z kopią tajnego referatu Chruszczowa, potępiającego stalinowskie zbrodnie.

Śledztwo prowadzi Lew Demidow, były agent bezpieki, kierujący obecnie wydziałem zabójstw. Węszenie wokół niewyjaśnionych zgonów sprowadza na niego i jego rodzinę śmiertelne niebezpieczeństwo. Aby uratować najbliższych, Lew będzie musiał odbyć wyprawę do jądra ciemności gułagu połonego w najzimniejszej, najbardziej niedostępnej części Syberii, na Kołymie, oraz do Budapesztu, gdzie włnie rozpoczęła sięgierska rewolucja...


Mojej siostrze Sarah i bratu Michaelowi


ZWIĄZEK RADZIECKI, MOSKWA

3 CZERWCA 1949 ROKU

 

 

Podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w trakcie obrony Stalingradu wysadził most w Kałaczu, podkładał dynamit pod fabryki, obracając je w perzynę, a rafinerie, których nie dało sięej bronić, podpalał tak, że w niebo strzelały słupy płonącej ropy. Ochoczo niszczył wszystko, co móby zarekwirować nacierający Wehrmacht. Jego rodacy ze łzami w oczach obserwowali walące się dookoła miasta, ale on podziwiał spustoszenia z ponurą satysfakcją. Wróg podbije tylko pustkowie, wypaloną ziemię i przesłonięte dymem niebo. Często improwizując i używając wszelkich materiałów, jakie akurat miał pod rę pocisków artyleryjskich, szklanych butelek, benzyny ściąganej z porzuconych, leżących na dachach wojskowych ciężarówek zdobył reputację człowieka, na którym państwo może polegać. Nigdy nie tracił zimnej krwi, nigdy nie popełnił błędu, nawet jeśli przyszło mu dział w skrajnie trudnych warunkach: nocami na trzaskającym mrozie, stojąc po pas w bystrym nurcie rzeki czy pod ostrzałem nieprzyjaciela. Dla kogoś z jego doświadczeniem i temperamentem dzisiejsze zadanie było proste jak drut. Nic go nie goniło, nad ową nie świstały kule. A jednak teraz jego legendarnie pewne ręce drży. Pot zalewał mu oczy, musiał ocierać je rąbkiem koszuli. Zbierało mu się na mdłci, czuł się jak nowicjusz, bo tym razem pięćdziesięcioletni bohater wojenny Jekabs Drozdow po raz pierwszy miał wysadzić w powietrze cerkiew.

Został mu do podłenia ostatni ładunek, dokładnie na wprost, w prezbiterium, gdzie kiedyś stałtarz. Biskupi tron, ikony, wielkie mosiężne świeczniki wszystko już usunięto. Ze ścian zdrapano nawet złotą powło. Cerkiew była pusta, pomijając dynamit wkopany w fundamenty i przymocowany do kolumn. Splądrowana, ogołocona i olbrzymia, budziła grozę. Centralna kopuła zwieńczona koroną z okien witrażowych była tak wysoka, tak pełna światła dziennego, jak gdyby stanowiła część nieba. Jekabs zadarłowę i z otwartymi ustami podziwiał jej szczyt wznoszący się pięćdziesiąt metrów nad nim. Promienie światła wdzierające się przez wysokie okna padały na freski, które wkrótce wybuch miał rozerwać na części składowe miliony plamek farby. Światło peło po gładkiej kamiennej posadzce w stronę Jekabsa, jakby próbowało dosięgnąć go wyciągnięotąką.

Boga nie ma mruknął pod nosem.

Powtórzył to jeszcze raz, tym razem głniej, tak że słowa odbiły się echem w kopule.

Boga nie ma!

Był letni dzień, więc światło nie stanowiło niczego niezwykłego. Nie było żadnym znakiem. Nie pochodziło od Boga. To światło nic nie znaczyło. Jekabs za dużo myślał, w tym sęk. Przecież nawet nie wierzył w Boga. Próbował sobie przypomnieć któr z wielu rządowych sloganów antyreligijnych.

Religia to relikt epoki, w której każdy człowiek był sam dla siebie, a Bóg był dla wszystkich.

Ten gmach nie był święty ani błogosławiony. Jekabs powinien postrzegać go wyłącznie jako kamień, drewno i szkło; całość o długości stu metrów i szerokości sześćdziesięciu. Cerkiew, która przecież niczego nie produkowała ani nie pełniła żadnej konkretnej funkcji, była strukturą archaiczną, wzniesioną z archaicznych powodów przez nieistniejące już społeczeństwo.

Jekabs odchylił się i przesunąłmi po zimnej kamiennej posadzce, wygładzonej stopami setek i tysięcy wiernych przez stulecia uczestniczących tu w mszy. Przytłoczony doniosłcią tego, co wkrótce miał zrobić, zakrztusił się, jakby coś utkwiło mu w gardle. Przestał sięawić. Był zmęczony i przepracowany, po prostu. Normalnie przy wysadzaniu obiektu o takiej skali miałby do pomocy zespół ludzi, ale tym razem uznał, że jego ekipa może odgrywać marginalną rolę. Nie było potrzeby dzielenia się odpowiedzialnością, nie musiał wciągać w to swoich kolegów. Nie wszyscy mieli tak klarowne poglądy jak on. Nie wszyscy wyzbyli się sentymentu do religii. Nie chciał, żeby pomagali mu ludzie targani konfliktem moralnym.

Przez pięć dni, od wschodu do zachodu słca, układał ładunki wybuchowe w strategicznych miejscach, tak żeby budowla zapadła się do środka, a kopuły runęły elegancko jedna na drugą. W tym fachu liczyły się porządek i precyzja. Jekabs był dumny ze swojego talentu. Ten gmach stanowił wyzwanie jedyne w swoim rodzaju. Nie z powodów moralnych dla Jekabsa był to test na inteligencję. Dzisiejsze kontrolowane, skuteczne wysadzenie dzwonnicy i pięciu złotych kopuł, z których najwyższa wsparta była na tabernakulum wysokim na osiemdziesiąt metrów, będzie stosownym zwieńczeniem jego kariery. Po tej robocie obiecano mu przejście na wcześniejszą emeryturę. Przebąkiwano wręcz o przyznaniu mu Orderu Lenina zapłaty za pracę, której nikt inny nie chciał się podjąć.

Pokręciłową. Nie powinno go tu być. Nie powinien tego robić. Trzeba było udać, że jest chory. I zmusić kogoś innego, żeby podł ostatni ładunek. Takie zadanie nie było godne bohatera. Jednakże niebezpieczeństwo związane z miganiem się od pracy było znacznie większe, dużo bardziej realne niż bzdurne przesądy, że to zadanie jest przeklęte. Musiał chronić rodzinę żonę i córkę, które bardzo kochał.

 

* * *

 

Lazar stał pośd tłumu, na wszelki wypadek zatrzymanego w odległci stu metrów od cerkwi Świętej Zofii. Jego powaga kontrastowała z panującym wokół podnieceniem i gwarem rozmów. Uznał, że to gapie z gatunku tych, co to wybraliby się na publiczną egzekucję nie dla zasady, tylko dla rozrywki, żeby móc się czymś zająć. Atmosfera była odświętna, z rozmów przebijało oczekiwanie. Dzieciaki podskakiwały na barkach ojw, niecierpliwie czekając, aż wreszcie coś się wydarzy. Cerkiew sama w sobie nie stanowiła dla nich atrakcji, musiała się zawalić, żeby dostarczyć im rozrywki.

Przy samej barykadzie na specjalnie wzniesionym wysokim podium uwijała się ekipa filmowców rozstawiali statywy, montowali kamery i rozważali, pod jakim kątem relacja ze zburzenia cerkwi wypadnie najlepiej. Szczególną wagę przywiązywali do tego, żeby objąć w kadrze wszystkie pięć kopuł, i dyskutowali zażarcie, czy drewniane sklepienia roztrzaskają się, wpadając na siebie, czy dopiero kiedy runą na ziemię. To już zależy od umiejętności fachowców podkładających w środku dynamit, argumentowali.

Lazar zastanawiał się, czy ktoś w tłumie podziela jego smutek. Rozejrzał się, szukając podobnie myścych ludzi. Może to małżstwo w oddali milczące, z pobladłymi twarzami albo ta starsza kobieta na krańcu zbiegowiska, z rę w kieszeni? Coś w niej chowała, być może różaniec. Lazar chciałby podzielić gapiów, odseparować rozrabiaków od ludzi pogrąż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin