London Jack Wilk Morski A5.pdf

(2566 KB) Pobierz
Jack London
Wilk Morski
Przełożył: Jerzy Bohdan Rychliński
Tytuł oryginalny: The Sea Wolf
Rok pierwszego wydania: 1904
Rok pierwszego wydania polskiego: 1922
Prom „San Francisco”, którym podróżuje Humphrey van
Weyden, tonie. Młodemu człowiekowi udaje się jednak ujść z
życiem - zostaje wyratowany przez załogę szkunera łowców fok,
dowodzonego przez kapitana Wolfa Larsena. Kapitan jest
prawdziwym wilkiem morskim, bezwzględnym dowódcą, który
nie cofa się przed niczym, aby utrzymać na statku żelazną
dyscyplinę. Nie zamierza zbaczać z kursu, żeby odstawić rozbitka
na brzeg. Wbrew własnej woli musi więc Humphrey wziąć udział
w rejsie do wybrzeży Japonii. Dla delikatnego mieszczucha,
którego ręce nie poznały, co to praca fizyczna, jest to prawdziwa
szkoła przetrwania. Szybko będzie musiał nauczyć się panujących
na okręcie praw, a właściwie jednego - prawa siły.
-2-
Od redakcji.
Jack London, Kalifornijczyk z San Francisco, żył ledwie
czterdzieści lat (1876-1916), ale za to z takim rozmachem i
fantazją, że jakby w dwójnasób. Był amerykańskim romantykiem.
Pełen energii i siły woli, wrażliwy i prostoduszny, obdarzony
przepyszną wyobraźnią i zniewalającym urokiem osobistym,
ogarnął swym doświadczeniem - a zarazem piórem - nie byle jakie
obszary życia. Syn trapera z dzikiego pogranicza, z
wykształceniem elementarnym, od najmłodszych lat pracował na
siebie w przeróżnych zawodach: jako gazeciarz, kierowca,
robotnik w fabryce konserw, ładowacz statków towarowych,
poławiacz ostryg, kowboj na ranczo. W wieku siedemnastu lat
zaciągnął się na statek poławiaczy fok; poznał wówczas wybrzeża
japońskie i wody syberyjskie aż do Cieśniny Beringa. Jako
osiemnastolatek został traperem i przewędrował na dachu
rozpędzonego ekspresu Stany Zjednoczone i Kanadę. Następnie
przez rok studiował na Uniwersytecie Kalifornijskim, a potem
jedną zimę spędził jako poszukiwacz złota w Klondike na Alasce.
Podczas wojny rosyjsko-japońskiej, jak również w czasie wojny w
Meksyku w 1914 popróbował fachu korespondenta wojennego.
Był farmerem na doświadczalnym ranczo, a jako znany już pisarz
i bogacz podróżował własnym jachtem po Oceanie Spokojnym,
zwiedzając archipelagi. Pośród tego wszystkiego zdołał jeszcze
spenetrować najmroczniejsze zakamarki wielkich miast
amerykańskich, a także Londynu, interesował się bowiem zawsze
ludzką nędzą i badał jej społeczne uwarunkowania.
Oszałamiająca obfitość przeżyć i przygód Jacka Londona
znalazła odbicie w jego prawie piećdziesięciotomowej produkcji
literackiej. Pisał o tym, co sam widział i czego doświadczył na
własnej skórze. Zaczął od kapitalnych opowieści z życia zwierząt:
Syn wilka
(The Son of the Wolf, 1900) i
Zew krwi
(The Call of the
-3-
Wild, 1903), w których dopatrzyć się można alegorii losów
autora. Wkrótce jednak przyszła kolej na powieści o ludziach:
Mieszkańcy otchłani
(The People of the Abyss, 1903),
Wilk
morski
(The Sea Wolf, 1904),
Przed Adamem
(Before Adam,
1906),
Gra
(The Game, 1905), nade wszystko zaś
Martin Eden
(1905) i
John Barleycorn
(1913) - obie prawie dosłownie
autobiograficzne. Prócz tego London napisał setki nowel.
Zmarł samobójczo u szczytu sławy.
Wilk morski,
powieść, którą przedstawiamy właśnie
czytelnikom, wywodzi się z młodzieńczych doświadczeń autora
na statku poławiaczy fok. Zapewne tam, na pokładzie łowieckiego
szkunera, zobaczył London na własne oczy brutala i okrutnika o
potężnej sile intelektu i jeszcze potężniejszej sile ciała, który bez
reszty zawładnął jego wyobraźnią. Po latach, pisząc swą kapitalną
powieść o kapitanie „Upiora”, Wilku Larsenie, London nadał mu
cechy lucyferyczne, być może pod wpływem demonicznego
bohatera powieści
Moby Dick
Hermana Melville’a. A przecież nie
pozbawił go - tragicznego samotnika, dotkniętego okrutną zemstą
losu - prawa do najgłębszego ludzkiego współczucia i rozumienia.
-4-
Rozdział 1.
Doprawdy nie wiem, od czego zacząć, chociaż czasami za
wszystko, co się stało, winię dla żartu Charleya Furusetha.
Wynajmował on domek w Mill Valley, u podnóża góry
Tamalpais, gdzie spędzał tylko zimowe miesiące, próżnując i
czytając dla wypoczynku Nietzschego i Schopenhauera. W lecie
bowiem dawał pierwszeństwo życiu w dusznej atmosferze
wielkiego miasta, harując w pocie czoła bez chwili wytchnienia.
Gdybym nie miał zwyczaju odwiedzać go w każdą sobotę po
południu i pozostawać w Mill Valley aż do poniedziałku, ów
pamiętny styczniowy ranek nie zastałby mnie na falach zatoki San
Francisco.
Nie twierdzę wcale, że płynąłem na niepewnym statku, gdyż
„Martinez”, nowy prom parowy, odbywał już czwarty czy piąty
kurs między Sausalito i San Francisco. Niebezpieczeństwo kryło
się w gęstej mgle zasnuwającej zatokę, ale tego ja, szczur lądowy,
zupełnie się nie domyślałem. Pamiętam, w jakim pogodnym
nastroju zajmowałem miejsce na dziobowym górnym pokładzie
pod sterówką. Tajemniczość mgły owładnęła moją wyobraźnię.
Wiała silna morka. Zdawało się, że jestem sam wśród wilgotnej
pomroki, a przecież wyczuwałem obecność pilota i jeszcze kogoś
- zapewne kapitana, w oszklonej sterówce.
Przypomniałem sobie, że rozmyślałem wówczas o korzyściach
wynikających z podziału pracy, dzięki któremu nie
potrzebowałem studiować mgieł, wiatrów, przypływów ani
nawigacji, aby odwiedzić przyjaciela mieszkającego po drugiej
stronie zatoki.
Specjalizacja - myślałem - to bardzo dobra rzecz. Fachowe
wiadomości pilota i kapitana służą tysiącom ludzi, którzy akurat
tyle co i ja znają się na morzu i sztuce żeglarskiej. Zamiast
rozdrabniać energię na poznanie mnóstwa szczegółów,
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin