Iny Lorentz
(właśc. Iny Klocke & Elmar Wohlrath)
Nierządnica
Cykl: Nierządnica Tom 1
Z języka niemieckiego przełożyła Marta Archman
Tytuł oryginału: Die Wanderhure Historischer Roman
Rok pierwszego wydania: 2004
Rok pierwszego wydania polskiego: 2007
Konstancja, rok 1410.
Maria, córka najbogatszego obywatela w mieście, kupca handlującego winami i tekstyliami, przygotowuje się do ślubu. Następnego dnia ma stać się żoną prawnika, Ruppertusa Splendidusa, nieślubnego syna hrabiego Henryka von Keilburg. Ojciec dziewczyny nie może uwierzyć we własne szczęście. Nie wie jednakże, że narzeczonemu nie chodzi wcale o Marię, lecz o ogromny majątek jej ojca. Podły, chciwy i pozbawiony skrupułów narzeczony nie cofa się przed niczym w drodze do bogactwa: ani przed oszustwem, ani przed kłamstwem, ani nawet przed morderstwem. Maria i jej ojciec w przeddzień ślubu stają się ofiarami podłej intrygi Ruppertusa, w wyniku której Maria zostaje brutalnie zgwałcona, osądzona, zlinczowana i wypędzona z miasta. Nieprzytomną, skatowaną kobietę znajduje wędrowna prostytutka, Hiltruda, podążająca na jarmark. Powodowana litością i poruszona niesamowitą urodą umierającej, bierze dziewczynę na swój wóz. Opiekuje się nią i ratuje od niechybnej śmierci. Maria powoli dochodzi do zdrowia i, żeby przeżyć, przyłącza się do wędrującej z jarmarku na jarmark grupy pięciu prostytutek. Poprzysięga zemstę swoim krzywdzicielom. Tylko pragnienie pomszczenia doznanych krzywd pozwala jej żyć dalej...
Spis treści:
Część 1. Proces. 4
Część 2. Wygnanie. 87
Część 3. Zamek Arnstein. 159
Część 4. Niebezpieczne ścieżki. 262
Część 5. Sobór. 369
Część 6. Bunt nierządnic. 493
Epilog. 566
Pełna poczucia winy Maria przemknęła z powrotem do kuchni, próbując niezauważona skrycie wrócić do swoich obowiązków. Mimo że gosposia Wina - niska, dobrze zbudowana kobieta o szczerej, ale surowej twarzy i dopiero co posiwiałych warkoczach - zdążyła już zauważyć nieobecność Marii i karcącym gestem przywołała ją do siebie. Położyła dziewczynie dłoń na ramieniu i westchnęła głęboko.
Odkąd żona Mistrza Mateusza zmarła przy porodzie, Wina próbowała zastąpić dziewczęciu matkę. Nie zawsze było łatwo znaleźć równowagę między pobłażliwością a surowością, ale jak do tej pory cieszyła się z postępów wychowawczych Marii. Z ciekawego i często nazbyt swawolnego dziecka wyrosła na posłuszną i bogobojną pannę, stając się prawdziwą dumą swojego ojca. Od dnia jednak, w którym dowiedziała się o swoim zamążpójściu, zaszła w jej zachowaniu wyraźna zmiana. Zamiast śpiewać i tańczyć po całym domu z radości, z ponurą miną wykonywała swoje obowiązki i zachowywała się jak źrebak, któremu po raz pierwszy zakłada się uprząż.
Inne dziewczęta krzyczały ze szczęścia, gdy dowiadywały się, że mężczyzna z poważanej rodziny stara się o ich rękę. Tymczasem Maria zareagowała wzburzeniem, zupełnie jakby obawiała się tego najważniejszego kroku w życiu każdej kobiety. Przy tym, chociaż nie mogła trafić lepiej, jej przyszłym mężem był Magister Ruppertus Splendidus, syn hrabiego, cóż, jeżeli nawet tylko spłodzony z pańszczyźnianą chłopką. Mimo młodego wieku miał już pozycję znanego adwokata, przed którym otwierała się świetlana przyszłość.
Wina wierzyła, że tak wspaniały mężczyzna wybrał Marię dlatego, że potrzebował kobiety mającej wystarczająco dużo siły, by poprowadzić dom z liczną służbą. Ta myśl napawała ją dumą, gdyż to właśnie ona wpoiła przybranej córce samodzielność i pracowitość. Z tych marzeń Wina szybko wróciła do rzeczywistości, ponieważ przygotowania do wesela nie zostały jeszcze zakończone, a noc pukała już do drzwi.
Pośpiesznie wcisnęła Marii w ręce miskę z wygniecionym ciastem.
- Masz! Dokończ to! Pamiętaj, żeby nie było grudek. Powiedz, gdzieś się w ogóle podziewała?
- Na dworze. Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza.
Spuściła głowę, aby Wina nie dostrzegła jej posępnej miny. Nie daj Boże - czyniłaby jej jeszcze dalsze zarzuty lub wygłosiła naszpikowane zawiłymi aluzjami kazanie na temat obowiązków małżeńskich. Nie mogła wytłumaczyć Winie, że przestraszyła się nagłej zmiany, jaka nastąpiła w jej życiu. Dopiero skończyła siedemnaście lat, a do tego była jedynaczką, myśl o małżeństwie odsuwała więc na później. Nagle zaś chciano ją zaś w ciągu kilku dni oddać mężczyźnie, do którego nic kompletnie nie czuła!
Jak pamiętała, Ruppertus Splendidus był chudym mężczyzną średniego wzrostu, jak większość znanych jej młodych mężczyzn. Miał zbyt ostre rysy twarzy, by uchodzić za ładnego, ale też nie sprawiał nieprzyjemnego wrażenia - w przeciwieństwie do oczu, gdyż wydawało się, że wszystko i wszystkich przeszywają swoim spojrzeniem. Podczas ich pierwszego - i na razie jedynego - spotkania ciarki chodziły jej po plecach od spojrzenia tych oczu i od miękkiego dotyku jego zimnych, wręcz martwych dłoni. Mimo to nie potrafiła wyjaśnić Winie i ojcu, dlaczego myśl o związku z synem hrabiego von Keilburga nie napawa jej szczęściem.
Ponieważ Wina ciągle jeszcze wyglądała, jakby za moment miała wygłosić kazanie na temat właściwego zachowania, Maria spróbowała zmienić temat.
- Bale z suknem flandryjskim, przywiezione dzisiaj z Rheinhafen przez furmanów, leżą na środku dziedzińca, a zdaje się, że będzie padać.
- Co? Nie do wiary! Towar trzeba natychmiast zabezpieczyć. Furmani siedzą wszyscy w gospodzie, świętują twoje jutrzejsze zaślubiny i na pewno ani rozkaz, ani dobre słowo nie ściągną ich do roboty. Zobaczymy, może znajdę któregoś z parobków i namówię, żeby przykrył bale plandeką. Tymczasem róbcie dalej swoje.
Ostatnie zdanie skierowała nie tylko do Marii, ale też Elzy i Anny, również całkowicie pochłoniętych przygotowaniami do wesela.
Gdy tylko Wina zdążyła wyjść z kuchni, młodsza z sióstr, Elza, odwróciwszy się do Marii, spojrzała na nią błyszczącymi oczami.
- Chyba wiem, dlaczego wymknęłaś się z domu. Chciałaś w tajemnicy odwiedzić swojego ukochanego.
- Pan Ruppertus też przecież dobrze wygląda - dodała Anna, podnosząc dobroduszny wzrok. - Takie pańskie wesele to coś zupełnie innego niż gdyby jedna z nas oczekiwała małżeńskiego łoża.
Dokładając drewna do pieca, z lekką zazdrością przyglądała się córce swojego pana. Maria Schärer była nie tylko spadkobierczynią ojcowskiego majątku, ale swoją anielską twarzą, dużymi modrymi oczami i długimi jasnymi włosami często ściągała na siebie męskie spojrzenia. Prosty kształtny nos - wystarczająco kształtny, by zachować swoją wyrazistość - oraz delikatnie skrojona pełnia czerwonych jak maki ust. Do tego figura w każdym calu idealna. Nad dyskretnie zaokrąglonymi biodrami prężyła się smukła kibić uwieńczona piersiami w kształcie dwóch soczystych jesiennych jabłek. Zwykła szara suknia ze sznurowanym gorsetem prezentowała wdzięki Marii lepiej niż aksamit i jedwab powaby innych dziewcząt.
Anna wiedziała, że Magister Ruppertus mógł sobie znaleźć lepiej urodzoną żonę, dlatego nawet nie brała pod uwagę możliwości, iż zdecydował się na Marię dla jej posagu, który dostanie od Mistrza Mateusza. Prawdopodobnie zobaczył ją na targu lub w kościele i uwiodła go jej uroda.
Maria spostrzegła zazdrosne spojrzenie Anny i zakłopotana wzruszyła ramionami. Nie musiała spoglądać w lustro, by wiedzieć, że była niezwykle piękna. W ciągu ostatnich dwóch lat słyszała to prawie od każdego mężczyzny z sąsiedztwa. Komplementy nie uderzyły jej jednak do głowy, gdyż ksiądz powiedział, że liczy się wyłącznie piękno wewnętrzne. Dlatego gdy pojawił się Magister, zastanawiała się, cóż byłaby warta bez blasku ojcowskich złotych monet. Ruppert ubiegał się o nią, zanim się jeszcze poznali, dlatego zakładała, że nie pragnął jej za żonę z powodu urody lub tym bardziej cnót. Czyżby zobaczył ją gdzieś wcześniej i zakochał się? Takie rzeczy też się czasem zdarzają. Jednak wtedy zapewne zupełnie inaczej by się zachowywał.
Tymczasem Anna przyglądała się swojemu odbiciu w połyskującej powierzchni miedzianego kotła. Ze smutkiem musiała przyznać, że była tak samo bezbarwnym, niepozornym stworzeniem jak jej okrąglutka siostra. Obie właściwie nie miały więcej niż ubrania, które nosiły na sobie, i chyba były zmuszone czekać na jakichś ochotników, którzy pracowitość kobiety przedkładaliby nad piękno jej ciała. Nieraz czeladnicy brali za żony dziewczęta, których panowie wydawali zgodę na ożenek. Większość młodych mężczyzn zważała jednak na to, by panna młoda oprócz siebie wniosła do małżeństwa także pokaźny posag.
Maria wychowała się z tymi dwiema służącymi, doskonale więc wiedziała, że także Annę męczą podobne myśli, ale rozpatrywała problem z innego punktu widzenia. Porównując los swój i sióstr, była szczęśliwa i po trosze też dumna, że uchodziła za dobrą partię. Jednocześnie czuła się niepewnie. No bo jak mogła być radosna, skoro taki światowiec jak Ruppertus Splendidus, który bywał u różnych stałych radnych miejskich i dostojników kościelnych, żenił się z nią tylko dla posagu?
Próbowała wyobrazić sobie, jak to jest - żyć dzień w dzień z mężczyzną, który nie miał dla niej zbyt wiele afektu, a do którego i ona nic nie czuła. Wina i ksiądz zapewniali ją, że miłość przychodzi z małżeństwem. Musiała się więc postarać i być dla Magistra dobrą żoną. Właściwie nie powinna mieć z tym kłopotów, ponieważ w jej życiu nie było mężczyzny, którego miałaby żałować. Jedynym chłopcem, jaki zyskał sobie jej sympatię, był Michał - towarzysz dziecięcych zabaw. Jako narzeczony Michał nie wchodził jednak w ogóle w rachubę - piąty z kolei syn szynkarza był biedny jak mysz kościelna. Poza tym w Konstancji można było znaleźć wystarczająco dużo młodych chłopców, których znała z coniedzielnych wizyt w kościele i na targu. Zadawała sobie więc pytanie, dlaczego ojciec nie wydał jej właśnie za jednego z nich, za syna któregoś z sąsiadów lub interesantów, jak to było w zwyczaju pośród zamożnych rodzin w Konstancji. Zamiast tego oddał ją zupełnie obcemu, ten zaś nie zdążył do tej pory zamienić z nią ani jednego przyjaznego słowa.
Maria złościła się na swoją trwożliwość. Większość dziewcząt wydawano za mężczyzn, których wcześniej nie znały, mimo to stawały się szczęśliwymi narzeczonymi i żonami. Ojciec pragnął dla niej tego co najlepsze, z pewnością potrafił więc ocenić, czy Magister nadawał się na małżonka. Mimo to powinien był ją przynajmniej spytać... Syknąwszy cichutko, wbiła łyżkę w ciasto i zaczęła je w taki sposób mieszać, jakby było jej największym wrogiem.
Elza przypatrywała się temu przez moment, a potem nagle wybuchnęła śmiechem.
- Chyba już tęsknisz za tym, by dzielić ze swoim panem łoże małżeńskie! Tylko się nie rozczaruj. Pierwszy raz rzadko kiedy bywa przyjemny. Boli i okropnie się krwawi.
- Skąd wiesz? - Maria spojrzała na nią zmieszana.
Jednak Elza tylko zachichotała i się odwróciła. Maria nawet nie mogła przypuszczać, że Elza wie to z własnego doświadczenia. Krótko po swoich piętnastych urodzinach poszła z chłopcem z sąsiedztwa w zarośla i do tej pory tego żałuje. Jej siostra okazała się bardziej rozsądna. Zrobiła to samo z ojcem chłopaka, za co dostała śliczną biżuterię, którą zawinęła w chustkę i schowała w koszyku, by dołączyć ją do posagu.
Anna obrzuciła Elzę zjadliwym spojrzeniem i odwróciła od niej wzrok.
- Wszystko tylko w połowie jest takie straszne, Mario. Nie daj się Elzie zastraszyć. Szybko zapomnisz o bólu i wkrótce będziesz się cieszyć, gdy mąż będzie się wślizgiwał do ciebie pod kołdrę.
- Tacy uczeni mężowie jak Magister Ruppertus mają większe wymagania. Nie starczają im igraszki w ciemnym pokoju pod kołdrą. Słyszałam takie rzeczy, mówię ci... - Elza wykrzywiła twarz.
Ktoś załomotał w drzwi i przerwał jej rozważania.
- Czego mogą jeszcze chcieć o tej porze? - ziewnęła Anna i nie zwracając uwagi na stukanie, powróciła do swojej pracy.
Ponieważ służące nie wstały, a Maria nie mogła zostawić ciasta, nikt nie otworzył nieznanemu gościowi. Zdenerwowany kopał w drzwi, aż drewno skrzypiało, zaraz więc dało się słyszeć rozgniewany głos Winy:
- Elza! Anna! Co za tałatajstwo! Podejdźcie w końcu do drzwi i sprawdźcie kto to.
Obie siostry popatrzyły na siebie wyzywająco. Jak zwykle Elza przegrała bezgłośny pojedynek i wyszła z kuchni z wyraźnie niezadowoloną miną. Wróciła z młodzieńcem uginającym się pod ciężarem dużej beczki. To Michał Adler, jego ojciec, Guntram, prowadzi na końcu uliczki gospodę. Postawił beczkę na stole i odsapnął z ulgą.
- Dobry wieczór. Przynoszę piwo weselne.
- Nie można było zaczekać z tym do jutra? Teraz musimy z Anią same zanieść tę ciężką beczkę do spiżarni - Elza prychnęła niczym młode kocię.
Jej siostra tymczasem uśmiechnęła się do chłopaka w taki sposób, że nawet lód by się rozpuścił.
- Michał nie jest jakimś niegrzecznym gburem i nie pozwoli nam, słabym istotom, dźwigać takiego ciężaru. Prawda, Michał? Będziesz taki kochany i zniesiesz to do spiżarni?
Michał skrzyżował ręce na piersiach i potrząsnął przecząco głową.
- To nie należy do moich obowiązków. Miałem tylko przynieść wam piwo.
- Co się z tobą dzieje? Przecież zawsze nam pomagałeś. Chyba nie chcesz dorównać swoim głupim braciom?
Anna rzuciła synowi szynkarza wściekłe spojrzenie i poprosiła siostrę o pomoc. Przetoczyły beczkę, po czym jęcząc i stękając, zniosły ją wąskimi schodami do spiżarni. Maria słyszała jeszcze, jak zamknęły się za nimi drzwi, i została sama z Michałem.
- Kochasz go?
Pytanie towarzysza jej zabaw z dzieciństwa padło tak niespodziewanie, że w pierwszej chwili w ogóle go nie zrozumiała. Oszołomiona nie spuszczała z niego oczu. Mimo opalenizny sprawiał wrażenie bladego, do tego tak silnie zaciskał zęby, że widziała mięśnie szczęki niczym węzły zaciskające się pod skórą.
Michał był blisko trzy lata starszy od Marii, do tego był jedyną osobą, która potrafiła znosić jej upartość. Pozwalał na to, by przyglądała mu się podczas łowienia ryb, czasem bawili się w chowanego, czasem opowiadał jej cudowne historie. Za to ona plotła mu wianki z kwiatów i podziwiała niczym króla. Ojciec Michała był jednak niższego stanu niż rodzina Marii, toteż gdy skończyła dwanaście lat, zabroniono im wszelkich kontaktów. Od tego czasu spotykali się już tylko w kościele.
Pierwszy raz po wielu latach stali tak blisko siebie, że mogli na siebie patrzeć. Michał wprawdzie urósł, ale w dalszym ciągu był szczupły. Mimo to sprawiał wrażenie silnego i wytrzymałego. Wysokie czoło, wyrazista szczęka i szerokie ramiona, na których opinał się materiał jego fartucha, sugerowały, że przybrał na wadze oraz że dostawał więcej niż szczupłą sumkę, jaką w zapasie miał dla swoich młodszych synów szynkarz Adler. „Wyrośnie z niego zapewne przystojny mężczyzna” - myślała Maria ze smutkiem. Nic mu to jednak nie pomoże, gdyż jako piąty z kolei syn nie liczył się bardziej niż zwykły parobek, a co za tym idzie, nigdy nie będzie mógł też założyć rodziny. Dlatego właśnie zdaniem Marii zachował się zuchwale, zadając jej takie pytanie. Jednakże byli starymi przyjaciółmi, odpowiedziała mu więc:
- Prawie nie znam pana Magistra. Ale ojciec mi go wyszukał, przyjmuję więc, że jest dla mnie odpowiedni.
Jeszcze nim zdążyła wypowiedzieć te słowa do końca, już się na siebie zdenerwowała. Przecież Michałowi mogła spokojnie powiedzieć prawdę! Widać było, że nie spodobała mu się jej odpowiedź, gdyż oczy gniewnie mu zabłyszczały. Maria zastanawiała się w duchu, czy aby chłopak nie jest zazdrosny. „Byłoby to z jego strony wielką głupotą - myślała. - Powinien przecież wiedzieć, że mój ojciec nigdy nie wziąłby pod uwagę jego kandydatury na męża dla mnie”. Mateusz Schärer odprawił nawet Linharda Merka, który pochodził z poważanej rodziny kupieckiej i pracował u niego jako kancelista. Dobrze pamiętała, jak się ojciec wściekł, gdy Linhard odważył się poprosić go o rękę ukochanej jedynaczki. W przypływie największej wściekłości na początku nawet go zwolnił, ale natychmiast ponownie zatrudnił, gdyż młodzian okazał się niezastąpiony.
Maria cieszyła się, że ojciec nie wydał jej za Linharda, bo go nie lubiła. Młody kancelista służył tacie jak poddany szlachcicowi, ale furmanów i czeladników traktował z góry, zachowując się jak pan na włościach. Nie byłaby z tym mężczyzną szczęśliwa. Przez moment miała nawet wrażenie, że powinna cieszyć się z takiego wykształconego małżonka, jak Magister Ruppertus. Ani jej zwięzłe wyjaśnienie, ani też odpychająca mina nie odstraszyły Michała.
- Kocha cię?
Dziewczynie nie podobał się ton jego głosu, odpowiedziała więc bardziej szorstko, niż zamierzała.
- Tak przypuszczam. Inaczej by się o mnie nie starał.
- Wiesz w ogóle co to za człowiek, ten Magister? - prychnął Michał ze złością.
- To szanowany i uczony mąż i czuję się zaszczycona, że mnie wybrał. Tymi samymi słowami ojciec tłumaczył jej swoją decyzję.
Michał podszedł bliżej i z powagą spojrzał jej w oczy.
- Naprawdę wierzysz, że będziesz z nim szczęśliwa?
Zadziornie uniosła brodę. Najchętniej powiedziałaby mu, że to nie jego sprawa, miała jednak nadzieję, że Michał opowie jej coś o przyszłym małżonku. Na przekór sobie uśmiechnęła się boleśnie.
- Jakże mogę to wiedzieć? Mówi się przecież, że miłość i szczęście przychodzą wraz z małżeństwem.
- Życzę ci tego - wyrwało się Michałowi. - Ale w to wątpię. Po wszystkim co słyszałem, ten cały Ruppertus wydaje mi się pozbawionym uczuć, wyrachowanym człowiekiem, który idzie po trupach do celu.
- Skąd wiesz? Przecież nie znasz go osobiście! - Zirytowana potrząsnęła głową.
- To i owo słyszałem od podróżnych w szynku. Twój Magister to znany adwokat. Wiesz kto to adwokat?
- Nie, nie do końca.
- Adwokat to ktoś, kto studiuje prawa i przegląda stare pergaminy, by komuś przed sądem zapewnić korzyść kosztem innej korzyści. Ruppertus już nieraz pomógł swojemu ojcu, hrabiemu Henrykowi von Keilburgowi, zagarnąć zamki, ziemie i poddanych, stosując prawne kruczki.
- Cóż w tym złego? Hrabia otrzymał widocznie to, co mu się należało. Maria złościła się, gdyż Michał powtarzał pewnie paplaninę pijanych gości z gospody. Najwidoczniej był tak zazdrosny o jej narzeczonego, że odwiedził ją tylko po to, by go oczerniać. Rozczarowana odwróciła się od niego i zajęła ciastem, którego wyrabianie przez cały ten czas bardzo zaniedbała.
Michał najchętniej wyszedłby trzaskając drzwiami z hukiem, ale jedynie podbiegł w stronę wyjścia, po czym z wahaniem wrócił do stołu. Maria uczyniła jednak taki ruch, jakby chciała go odsunąć, i tylko niżej pochyliła głowę nad misą. Zacisnął wściekle pięści w poszukiwaniu odpowiednich słów. Jak mógł przekonać tę oderwaną od życia istotę, że gnała wprost ku swojemu nieszczęściu, przyjmując zaloty osławionego krętacza? Ów człowiek wpędził już tak wielu w nędzę, by blisko dwukrotnie powiększyć wpływy i majątek swojego okrutnego ojca.
Michał zakładał, że Maria dała się oślepić tytułami Magistra oraz tym, że miał on wielu wpływowych protektorów, i szła jak bydło prowadzone na rzeź. Kilka razy zaczynał mówić, ale zawzięty wyraz jej twarzy wskazywał na to, że nie ma szans jej przekonać. Przecież i tak zrobił z siebie głupca, przychodząc tu. Beczkę z piwem mógł równie dobrze przynieść któryś z jego braci.
- Pójdę już - powiedział w nadziei, że Maria poprosi, by został.
Jednak potrząsnęła niechętnie warkoczami i energicznie zaczęła rozgniatać grudki, które utworzyły się w cieście. W tej samej chwili wróciła Wina i popatrzyła na Michała, unosząc brwi.
- Przyniosłem piwo - wytłumaczył swoją obecność.
- Tak? Gdzie ono jest?
- Elza i Anna zniosły je do spiżarni - Maria odpowiedziała za niego.
- Do spiżarni, powiadasz? Muszę więc czym prędzej sprawdzić, czy czasem nie dobrały się do wędzonej kiełbasy.
Ciężko dysząc, zeszła po schodach i otworzyła drzwi na dole. Maria uważała, że to niesprawiedliwe, uznawać obie służące za złodziejki tylko dlatego, że od czasu do czasu podjadały kawałek kiełbasy lub innego mięsa pozostałego z obiadu. Dla gospodyni był to jednak śmiertelny grzech i nawet sam papież nie mógłby go odpuścić.
Maria uśmiechnęła się w duchu. Papież stanowił dla Winy rodzaj świętej osobistości, do której można się było modlić, ale wypowiadając swoje sentencje na jego temat, Wina nie miała na myśli żadnej konkretnej głowy Kościoła. Trudno by jej to zresztą przyszło, gdyż obecnie władzę tę sprawowali aż trzej książęta Kościoła i każdy z nich uważał, że jest prawdziwym zwierzchnikiem chrześcijaństwa. Maria się na tym nie znała, ale ojciec często rozmawiał z przyjaciółmi o świętości Kościoła i mówili głośno, zwłaszcza jeśli siedzieli przy winie, że cesarz powinien strzelić w to wszystko jak piorun, zmuszając kler do posłuszeństwa.
Ciche chrząknięcie sprowadziło Marię z powrotem na ziemię. Michał ciągle jeszcze stał w kuchni i wpatrywał się w nią błagająco, ona nie chciała jednak więcej o nim słyszeć. Nazajutrz miała zostać żoną Magistra i rozpocząć nowe życie, w którym nie było miejsca dla aroganckiego syna szynkarza. Z ludźmi tego pokroju będzie miała do czynienia co najwyżej jej służba, podczas gdy ona będzie się zajmować domem i poświęci się całkowicie mężowi. Będzie dla niego - jak to sobie ostatecznie postanowiła - porządną i kochającą żoną. Rozmyślając nad tym, stwierdziła, że nie wie, gdzie zamieszkają po ślubie. Magister Ruppertus nie miał w Konstancji żadnego domu, ale jak wspominał tata, mieszkał w Keilburgu, tam, gdzie przebywał jego hrabiowski ojciec. Czyżby chciał ją tam zabrać?
Wina wyłoniła się z piwnicy, popychając przed sobą kwaśno spoglądające służące. Z triumfującego spojrzenia gospodyni dało się wyczytać, że obie przyłapała przy kiełbasach i nie pozwoliła ich spałaszować.
- Jeszcze tu jesteś? - naskoczyła na Michała. Zrobiła gest, jakby miała wskazać mu drzwi, ale sięgnęła do skórzanej sakiewki przytroczonej do paska u pokaźnej talii i wyjęła monetę.
- Pewnie czekasz na napiwek? Proszę, weź!
„Nie mogła lepiej podkreślić różnicy między nim a takim panem jak Ruppertus Splendidus” - przeszło Michałowi przez myśl. Najchętniej rzuciłby jej tę monetę z powrotem pod nogi.
Na co liczył, przychodząc tutaj i pytając Marię, czy wie, w co się pakuje? Prawdopodobnie była dumna z tego, że zostanie żoną znaczącego człowieka, a o nim, Michale, dawno już zapomniała. Był pewny, że nie zazna ona szczęścia u boku tego mężczyzny, ale nie był w stanie uchronić Marii przed pisanym jej losem. Ze smutkiem odwrócił się ku wyjściu i bez pożegnania opuścił dom. Na podwórku wyrzucił monetę od Winy, jakby parzyła go w palce.
Mistrz Mateusz czuł się tak uszczęśliwiony, że najchętniej mruczałby jak stary kocur przy kominku. Dokładnie przyjrzał się swoim gościom i z dumą pokiwał głową. Jego przyjaciele, bednarz Jörg Wölfling oraz płóciennik Gero Linner, nie mogli oderwać wzroku od przyszłego zięcia. Magister Ruppertus Splendidus był wytwornym człowiekiem. W przeciwieństwie do większości młodych mężczyzn miał wspaniałe maniery i był dobrze wychowany, wiedział więc, jak należy się zachowywać wobec ludzi starszych od niego i doświadczonych życiowo. Także Mombert Flühi podziwiał pana Ruppertusa i nawet nie starał się ukryć zazdrości z powodu sukcesu szwagra.
Tymczasem Ruppertus Splendidus nie był ani wyniosły, ani nadmiernie dumny, mimo swojej pozycji prezentował się nad wyraz skromnie. Uszyte z dobrego materiału ubranie nie wskazywało na naiwne podążanie za modą, czym chętnie popisywała się dzisiejsza młodzież. Powieszony na haku obok drzwi płaszcz był z trwałej brązowej wełny, a szary żakiet - prosty i wygodny. Ciemnozielone spodnie wprawdzie dosyć mocno opinały nogi, ale w przeciwieństwie do krzykliwie kolorowego odzienia niektórych młodzieńców z lepszych rodzin, nie raziło to oczu rozmówcy.
Również z innych powodów Magister Ruppertus odpowiadał Mistrzowi Mateuszowi. Chociaż w wieku dwudziestu czterech lat był zdecydowanie za młody na uczonego, już należał do grona doradców biskupa Konstancji Ottona von Hachberga. Najczęściej jednak podróżował na zlecenie ojca, należącego do najbardziej wpływowych ludzi Księstwa Szwabii, a teraz jeszcze był poddanym samego cesarza. Mistrz Mateusz tylko raz z oddali widział Henryka von Keilburga, ale potrafił dokładnie policzyć, które posiadłości ziemskie nad Renem i Dunajem, obok odziedziczonego zamku w Szwarcwaldzie, hrabia nazwał swoimi.
Różnice stanowe między nim a ojcem Ruppertusa nie przysparzały Mistrzowi Mateuszowi żadnych zmartwień. Jako syn kobiety poddanej Magister nie miał co liczyć na jakikolwiek spadek, gdyż majątek rodzinny miał zostać oddany w ręce Konrada, prawowitego syna hrabiego, więc w tej sytuacji własne bogactwo dodawało Mistrzowi Mateuszowi przyjemnej pewności siebie.
Obok domu ojca w Konstancji należała do niego prezentująca się niewiele gorzej posiadłość w Meersburgu oraz niektóre z najlepszych winnic na północnym brzegu jeziora. O tym, że rosły tam wyborne grona, mógł się przekonać za każdym razem, gdy kosztował wina ze swojego kielicha. Sprzedaż trunku własnej produkcji przyniosła takie profity, że właśnie mógł już wybudować kolejny dom, i to na przedmieściach Paradies, gdzie najznakomitsze rody miały letnie rezydencje.
Mistrz Mateusz dorobił się bogactwa bardziej dzięki produkcji wina, niż prowadząc handel zagraniczny, chętnie się też z nim obnosił. Pomieszczenia swojego domu kazał więc wyłożyć ciemnym drewnem, sufity zaś pomalować na kolorowo, jak to miały w zwyczaju bogate rodziny. Do ulubionego pokoju, w którym przyjmował gości, sprowadził z Włoch duży stół z ozdobnie toczonymi nogami i blatem wykończonym misterną intarsją. Teraz stały zaś na nim srebrne talerze i kunsztownie wykonane kubki, do tego szklane puchary w niezliczonych ilościach, wszystko żeby goście nie głodowali. Na oknach wisiały wyszywane zasłony brokatowe tak dobrane, by pasowały do farbowanych na żółto szklanych gomółek we wnękach, a jednocześnie informowały przechodniów na ulicy, że właściciel nie należy do najbiedniejszych.
Magister przyglądał się rosłej masywnej postaci przyszłego teścia z trudnym do zinterpretowania uśmieszkiem. Ciemnozielony aksamitny kubrak ciasno opinał okazały brzuch kupca...
entlik