Krzysztof Beśka - Syreny.pdf

(1655 KB) Pobierz
Copyright © Oficynka & Krzysztof Beśka, Gdańsk 2021
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób
reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody
Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2021
Opracowanie redakcyjne: zespół
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcia na okładce: © Paradise studio / shutterstock
© josuedersoir / pixabay
ISBN 978-83-66899-90-2
www.oficynka.pl
e-mail:
oficynka@oficynka.pl
Opracowanie ebooka
Katarzyna Rek
DZIEŃ PIERWSZY
1
Ale masz brzydkie cycki – pomyślał.
Adresatką była kobieca postać na cokole. W  lewej ręce trzymała tarczę, w  prawej
unosiła miecz. Jakby groziła nim tym, którzy myślą podobnie albo zakłócają jej spokój.
Sobota była deszczowa, więc na nadwiślańskich bulwarach ludzi pojawiło się niewielu.
Ale już niedziela przywitała miasto pięknym słońcem i  bezchmurnym niebem, a  lewy
brzeg Wisły szybko się zaludnił. Zabawa rozkręcała się coraz bardziej z każdą godziną.
Mężczyzna oparł się plecami o  mur i  spojrzał pod nogi. Stał w  miejscu, gdzie
powinna tryskać fontanna. Ale było sucho. Może ktoś zapomniał odkręcić kurek,
a  może coś się zepsuło? Mdliło go trochę i  coraz bardziej kręciło się w  głowie.
A  przecież nie wypił dużo. W  pewnym momencie, spodziewając się protestów
współbiesiadników, oddalił się pod pozorem skorzystania z  toalety, a  tak naprawdę –
  zmył się po angielsku. Wiedział, że nie będą mu mieli tego za złe, a  może nawet
zapomną. Jednak zamiast zejść do metra albo złapać taksówkę, a w ostateczności ruszyć
w stronę miasta piechotą, zaczął się włóczyć. W efekcie stracił zupełnie poczucie czasu
i nie zdążył na ostatnie metro. A z niedzieli zrobił się poniedziałek.
Parcie na pęcherz było coraz mocniejsze. Pomyślał o  nieczynnej fontannie i  o  tym,
że można ją wyręczyć. Mimo że na bulwarach było już prawie pusto, był zbyt dobrze
wychowany, aby to zrobić. Postanowił wejść pod most, a następnie zejść niżej, nad sam
brzeg, i  tam oddać dług naturze. Łatwe to nie było, zważywszy na promile, które
w sobie miał. Ale się udało.
Znalazłszy się w  ustronnym, jak sądził, miejscu, rozpiął rozporek. Po chwili
strumień moczu zaszemrał na kamieniach.
–  Ofiara spełniona –  rzekł do siebie, otrząsając przyrodzenie z  ostatnich kropel. –
 Czas do domu!
Pozostało wdrapać się z  powrotem na murek, nie nabić sobie przy tym guza,
a potem to już łatwizna. Na taksówkę miał jakieś zaskórniaki. I może ten czas spędzony
nad rzeką, na świeżym powietrzu, sprawi, że kac będzie rano mniejszy.
Wtem jego wzrok natknął się na coś majaczącego niewyraźnie w  półmroku.
W pierwszej chwili pomyślał, że to jakaś gałąź albo kawałek deski. Dotknął tego czegoś
czubkiem buta. Miękkie. Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz. Znów poczuł
mdłości, jednak tym razem nie zdołał już nad nimi zapanować…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin