Michael Connelly - Po złej stronie pożegnania.doc

(2001 KB) Pobierz

Michael Connelly

 

 

 

Po złej stronie pożegnania

 

 

 

 

 

 

Vinowi Scully’emu

z podziękowaniami

 

 

 

 

 

 

Z kryjówki w trawie słoniowej pognali w kierunku lądowiska. Cała piątka wdrapywała się do helikoptera z obu stron, a jeden z nich krzyczał:

- Dalej, naprzód!

Jakby trzeba ich było popędzać czy przypominać im, że to najniebezpieczniejsze sekundy ich życia.

Pęd powietrza wywołany przez obracający się wirnik położył trawę i rozniósł dym sygnałowy na wszystkie strony. Hałas turbiny przygotowującego się do startu ze zwiększonym obciążeniem śmigłowca był ogłuszający. Siedzący przy drzwiach strzelcy pokładowi wciągnęli wszystkich do środka za troki plecaków i maszyna, która przysiadła na ziemi na chwilę jak ważka na wodzie, błyskawicznie wzbiła się w powietrze.

Kiedy s wzniosła i przechyliła, przez lewe drzwi można było zobaczyć linię drzew. Po chwili wśród figowców błysnęły płomienie wylotowe z luf karabinów.

Ktoś krzyknął:

- Snajperzy!

Jakby strzelec pokładowy potrzebował wyjaśnienia.

To była pułapka. Trzy wyraźne błyski - trzech snajperów. Czekali, aż śmigłowiec wystartuje i lecąc z dużym obciążeniem, stanie się łatwym celem z odległości niecałych dwustu metrów. Strzelec otworzył ogień ze swojego M60. Pociskami poszatkował wierzchołki drzew. Jednak snajperzy kontynuowali ostrzał. Slick, helikopter transportowy, nie miał pancerza. Zdecydowano o tym piętnaście tysięcy kilometrów stąd - zrezygnowano z dodatkowej ochrony, żeby zmniejszyć wagę maszyny, co przydało jej szybkości i zwrotności. Pocisk trafił w osłonę turbiny - rozległ się odgłos, który jednemu z bezbronnych ludzi na pokładzie skojarzył się z dźwiękiem wybitej na aut piłki baseballowej uderzającej w maskę zaparkowanego samochodu. Po chwili zabrzęczało rozbijane szkło, gdy następna kula przeleciała przez kokpit i trafiła obu pilotów - choć prawdopodobieństwo wynosiło jeden do miliona. Pierwszy pilot zginął na miejscu, a jego towarzysz zacisnął dłonie wokół szyi w instynktownym, choć bezskutecznym geście, starając się zatrzymać krew wewnątrz ciała. Pozbawiony kontroli helikopter zaczął się obracać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Kręcąc się wokół własnej osi, oddalał się od drzew i kierował nad pola ryżowe. Ludzie z tyłu zaczęli krzyczeć. Ten, który dopiero co pomyślał o piłce baseballowej, usiłował odzyskać orientację w przestrzeni. Świat na zewnątrz śmigłowca wirował. żczyzna wbijał wzrok w pojedyncze słowo wyryte na metalowej ściance oddzielającej kokpit od ładowni. „Advance”, w którym poprzeczkę litery A tworzyła strzałka skierowana do przodu.

Nie oderwał od niego wzroku nawet wtedy, kiedy krzyki stały się jeszcze głośniejsze i poczuł, że helikopter gwałtownie traci wysokość.

Przez siedem miesięcy prowadził zwiad, a teraz zostało mu tak mało czasu. Wiedział, że nie wróci. To był już koniec.

Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, był czyjś krzyk:

- Przygotuj się!

Jakby istniała jakakolwiek szansa, że ktoś na pokładzie przeżyje uderzenie w ziemię, nie mówiąc już o pożarze, który później wybuchnie. I o żołnierzach Wietkongu, którzy nadejdą z maczetami.

Podczas gdy pozostali wrzeszczeli w panice, mężczyzna wyszeptał imię:

- Vibiana... - Wiedział, że już nigdy jej nie zobaczy. - Vibiana...

Helikopter runął wprost na jedną z grobli pola ryżowego i rozpadł się na milion metalowych kawałków. Chwilę ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin