Pinokio A5 ilustr.doc

(2410 KB) Pobierz
Pinokio




Carlo Collodi

Pinokio

 

 

Przełożyła: Zofia Jachimecka.

Ilustrował Jan Marcin Szancer

Tytuł oryginalny: Avventure di Pinocchio

Rok pierwszego wydania: 1883

Rok pierwszego wydania polskiego: 1912

Wydanie polskie 1987

 

 

Opowieść o drewnianej kukiełce, która chciała zostać prawdziwym chłopcem.

Pinokio, aby spełnić swe życzenie, musi udowodnić, że jest godzien zostania człowiekiem. Powinien być grzeczny i prawdomówny, jednak przekorna natura skutecznie utrudnia mu osiągnięcie tego celu.

Podczas swojej przygody Pinokio spotyka mnóstwo osobliwych postaci - mądrego Świerszcza, Lisa z Kotem, którzy okazują się okrutnymi złodziejami, błękitnowłosą Dziewczynkę, która stara się mu pomóc i wiele innych.

Czy ostatecznie uda mu się spełnić swoje marzenie?


I.

Jak to się stało, że majster Wisienka, stolarz, znalazł kawałek drzewa, który płakał i śmiał się jak dziecko.

 

Był sobie raz...

- Król! - powiedzą od razu moi mali czytelnicy.

Nie, dzieci, pomyliłyście się. Był sobie raz kawałek drzewa. Nie było to drzewo szlachetnego rodzaju, tylko zwykły kawał pniaka z takich, jakie zimą wkłada się do pieców i kominków dla rozniecenia ognia i ogrzewania izb.

Nie wiem, jak się to stało, dość że pewnego pięknego dnia ten kawałek drzewa dostał się do pracowni starego stolarza, który nazywał się majster Antonio, chociaż wszyscy nazywali go majstrem Wisienką, a to z powodu koniuszka nosa zawsze świecącego i fioletowego jak dojrzała wiśnia.

Gdy tylko majster Antonio ujrzał ten kawałek drzewa, uradował się bardzo i zacierając ręce z zadowoleniem mruknął półgłosem:

- Ten kawał drzewa znalazł się tu w samą porę; przyda mi się do zrobienia nogi do stolika.

Powiedziawszy to, chwycił zaraz wyostrzoną siekierę, żeby odłupać korę i obciosać drzewo, ale kiedy już miał wymierzyć pierwsze uderzenie, ręka zawisła mu w powietrzu, ponieważ usłyszał cichuteńki, cichuteńki głosik, który mówił błagalnie:

- Nie bij mnie zbyt silnie!...

Wyobraźcie sobie, jak się zdziwił zacny, stary majster Wisienka. Zdumionym wzrokiem zaczął wodzić po całej izbie, żeby zobaczyć, skąd mógł wyjść ten głosik, ale nie ujrzał nikogo! Zajrzał pod warsztat - nikogo; zajrzał do szafy, która zawsze była zamknięta - nikogo; zajrzał do kosza na wióry i trociny - nikogo; otworzył drzwi pracowni, żeby nawet na ulicę spojrzeć - nikogo! No więc?...

- Rozumiem - powiedział śmiejąc się i drapiąc w perukę - widocznie sam sobie uroiłem ten głosik. Weźmy się do pracy!

Ująwszy ponownie siekierę, wymierzył w drzewo siarczyste uderzenie.

- Aj! Boli! - zawołał żałośliwie ten sam głosik.

Tym razem majster Antonio zupełnie osłupiał; stał z wybałuszonymi ze strachu oczami, z rozdziawioną gębą i językiem wywalonym na brodę, niby jedna z tych maszkar, co to zdobią wodotryski. Zaledwie odzyskał mowę, zaczął powtarzać drżąc i bełkocąc z przerażenia:

- Skąd mógł wydostać się ten głosik, co zawołał Aj?... Przecież tu nie ma żadnej żywej istoty. Czyżby przypadkiem ten kawałek drzewa nauczył się płakać i żalić jak dziecko? Nie mogę w to uwierzyć! Oto jest ten kawałek drzewa; wszak to zwyczajne drewno, które służy do palenia na kominku, a także do ugotowania garnka fasoli... A zatem? Może tam wewnątrz ktoś się ukrył? Jeżeli ktoś się tam ukrył, tym gorzej dla niego. Już ja go urządzę! - Mówiąc to chwycił oburącz nieszczęsny kawałek drzewa i niemiłosiernie zaczął nim walić o ściany izby.

Potem nadstawił ucha, czy nie słychać żalącego się głosiku. Przeczekał dwie minuty, i nic; pięć minut, i nic; dziesięć minut, i nic!

- Rozumiem - powiedział wówczas siląc się na śmiech i czochrając perukę - widać, ja sam uroiłem sobie ten głosik, który zawołał Aj! Wracajmy do roboty.

A ponieważ zdjął go ogromny strach, zaczął sobie przyśpiewywać, aby nabrać odwagi. Za czym, odłożywszy na bok siekierę, ujął hebel, żeby oheblować i wygładzić dokładnie ów kawałek drzewa; ale zaledwie zaczął go heblować tu i tam, usłyszał ten sam głosik, który odezwał się do niego ze śmiechem:

- Przestań! Łaskoczesz mnie po całym ciele!

Tym razem biedny majster Wisienka upadł jak rażony piorunem.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że siedzi na ziemi. Twarz jego wydawała się zmieniona, a nawet koniuszek nosa z fioletowego, jakim był zazwyczaj, stał się z wielkiego strachu niebieski.


II.

Majster Wisienka ofiarowuje kawałek drzewa swojemu przyjacielowi imieniem Dżeppetto; pragnie on wystrugać cudownego pajaca, który potrafiłby tańczyć, fechtować się i robić karkołomne skoki.

 

W tejże chwili zapukano do drzwi.

- Wejdźcie! - odezwał się stolarz, nie mając siły stanąć na nogach.

Do warsztatu wszedł rześki jeszcze staruszek, imieniem Dżeppetto[1], którego chłopcy z sąsiedztwa, ilekroć chcieli doprowadzić do wściekłości, przezywali Mamałygą z powodu jego żółtej peruki, która była bardzo podobna do ciasta z mąki kukurydzianej.

Dżeppetto był nader popędliwy. Biada temu, kto go nazwał Mamałygą! Od razu wpadał w szalony gniew i w żaden sposób nie można go było poskromić.

- Dzień dobry, majstrze Antonio! - rzekł Dżeppetto. - Cóż to robicie siedząc na ziemi?

- Uczę mrówki tabliczki mnożenia.

- Oby wam się udało!

- Co was sprowadza do mnie, kumie Dżeppetto?

- Nogi. Muszę wam powiedzieć, majstrze Antonio, że przychodzę do was z wielką prośbą.

- Jestem do waszych usług - odparł stolarz unosząc się na kolana.

- Dziś rano wpadł mi do głowy jeden pomysł.

- Posłuchajmy.

- Umyśliłem sobie wystrugać z drzewa ładnego pajaca, ale takiego cudownego, który by umiał tańczyć, fechtować się i robić karkołomne skoki. Z tym pajacem chcę wędrować po świecie, ażeby zarobić sobie na kawałek chleba i szklaneczkę wina. Cóż wy na to?

- Brawo, Mamałyga! - zawołał znany głosik, który nie wiadomo skąd wychodził.

Usłyszawszy, że go przezwano Mamałygą, kurni Dżeppetto poczerwieniał ze złości jak papryka i, zwracając się do stolarza, zawołał rozsierdzony:

- Dlaczego mi ubliżacie?!

- Kto wam ubliża?

- Nazwaliście mnie Mamałygą!...

- To nie ja.

- Wyjdzie na to, że to ja sam powiedziałem. A ja mówię, że to wy.

- Nie!

- Tak!

- Nie!

- Tak!

Zaperzając się coraz bardziej, od słów przeszli do czynów i, chwyciwszy się za peruki, zaczęli się nawzajem drapać, kąsać i miętosić.

Po skończonej bitce Antonio ujrzał w swoich rękach żółtą perukę Dżeppetta, a Dżeppetto spostrzegł, że trzyma w zębach siwą perukę stolarza.

- Oddaj mi moją perukę! - zawołał majster Antonio.

- A ty oddaj mi moją i zawrzyjmy pokój.

I obaj staruszkowie, odebrawszy swoje peruki, uścisnęli sobie ręce i przysięgli pozostać przyjaciółmi na całe życie.

- A teraz, kumie Dżeppetto - powiedział stolarz na znak zawarcia pokoju - jakiejże to przysługi żądacie ode mnie?

- Chciałbym dostać kawałek drzewa, żeby sporządzić Pajaca. Dacie mi go?

Majster Antonio, ogromnie zadowolony, podszedł czym prędzej do stolarskiego stołu i wziął ów kawałek drzewa, który go nabawił takiego strachu. Ale kiedy już miał go wręczyć przyjacielowi, kawałek drzewa poruszył się gwałtownie i, wyśliznąwszy się przemocą z jego rąk, zaczął z całych sił walić biednego Dżeppetta po wychudłych goleniach.

- Ach! To tak uprzejmie wręczacie mi swój podarunek, majstrze Antonio! Omal żeście mnie nie okulawili!...

- Przysięgam wam, że to nie ja.

- A więc to pewnie ja sam!...

- To wina tego drewna...

- Ja wiem, że to drewno; ale to wy tłukliście mnie po nogach!

- Ja was nie tłukłem!

- Kłamca!

- Dżeppetto, nie obrażajcie mnie, bo inaczej nazwę was Mamałygą!

- Osioł!

- Mamałyga!

- Głupiec!

- Mamałyga!

- Przebrzydły koczkodan!

- Mamałyga!

Kiedy usłyszał, że po raz trzeci przezywają go Mamałyga, Dżeppetto wpadł w szał i rzucił się na stolarza; wtedy obaj zaczęli się okładać co niemiara.

Po skończonej bójce majster Antonio miał na nosie o dwa zadrapania więcej, a Dżeppetto - o dwa guziki mniej na kaftanie. Wyrównawszy w ten sposób swoje porachunki, uścisnęli sobie ręce i przysięgli, że pozostaną dobrymi przyjaciółmi na całe życie. Za czym Dżeppetto zabrał ten chwacki kawał drzewa i, podziękowawszy majstrowi Antonio, wrócił kuśtykając do domu.


III.

Wróciwszy do domu Dżeppetto przystępuje natychmiast do sporządzenia pajaca i nadaje mu imię Pinokio. Pierwsze psoty pajaca.

 

Mieszkanie Dżeppetta była to izdebka na parterze, która miała tyle światła, ile go dochodziło spod schodów. Urządzenie izdebki nie mogło być skromniejsze: lichy zydelek, nędzne łóżko i okropnie zniszczony stolik. Na ścianie w głębi widać było kominek, na którym płonął ogień; ale ogień był namalowany, a nad nim namalowany był garnek, który kipiał wesoło i buchał kłębem pary, która wyglądała zupełnie jak prawdziwa.

Wszedłszy do izby, Dżeppetto wziął narzędzia i zaczął strugać pajaca.

- Jakie mu nadać imię? -- mruczał do siebie. - Nazwę go Pinokio. To imię przyniesie mu szczęście. Znałem całą rodzinę Pinokiów: Pinokio-ojciec, Pinokio-matka, dzieci też Pinokie; wszystkim doskonale się wiodło. Najbogatszy z nich chodził na żebry.

Kiedy już znalazł imię dla swego pajaca, zabrał się na dobre do pracy i zrobił mu najpierw włosy, potem czoło, potem oczy. Gdy już wystrugał oczy, wyobraźcie sobie jego zdumienie, kiedy spostrzegł, że oczy poruszały się i przeszywały go na wskroś.

Widząc, że te oczy z drzewa patrzą na niego, Dżeppetto niemal się obraził i rzekł ze złością:

- Drewniane ślepia, czemu patrzycie na mnie? Nikt nie odpowiedział. Zrobiwszy oczy, wystrugał mu nos; ale ten nos, ledwie wykończony, zaczął rosnąć i rósł, rósł, aż po kilku minutach wyrósł w nosisko ogromnej długości. Biedny Dżeppetto silił się, żeby go przyciąć, ale im więcej go przycinał i przykrócał, tym bardziej się wydłużał ów bezczelny nos. Skończywszy nos, zrobił mu usta. Usta te nie były jeszcze gotowa, a już zaczęły się śmiać i pokpiwać sobie z niego.

- Przestań się śmiać! - huknął rozgniewany Dżeppetto, ale było to, jak gdyby mówił do ściany. - Przestań się śmiać, powtarzam ci! - zaryczał groźnym głosem.

Wtedy usta przestały się śmiać, ale wysunęły język na całą długość. Nie chcąc zepsuć swojej roboty, Dżeppetto udał, że tego nie zauważył, i pracował dalej.

Po ustach wystrugał mu brodę, potem szyję, barki, brzuszek, ramiona i ręce. Zaledwie ukończył ręce, Dżeppetto uczuł, że ktoś mu porywa z głowy perukę. Odwrócił się i cóż zobaczył? Ujrzał swoją żółtą perukę w rękach pajaca.

- Pinokio!... Oddaj mi w tej chwili moją perukę!

Ale Pinokio, zamiast oddać mu perukę, włożył ją sobie na głowę i pogrążył się w niej niemal w całości. Po tym zuchwałym i pełnym drwin figlu Dżeppetto posmutniał i stał się markotny jak nigdy jeszcze w życiu; zwracając się w końcu do Pinokia, powiedział:

- Hultajski synku! Jeszcze nie jesteś wykończony, a już uchybiasz swojemu ojcu! Źle, mój chłopcze, bardzo źle! - i otarł łzę.

Pozostały jeszcze do wystrugania nogi i stopy.

Zaledwie Dżeppetto dorobił mu nogi, uczuł kopnięcie w sam koniec nosa.

- Dobrze mi tak! - mruknął do siebie. - Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć! Teraz już za późno!

Następnie ujął pajaca pod pachy i postawił na ziemi, na podłodze izdebki, żeby go przyzwyczaić do chodzenia.

Pinokio miał nogi zdrętwiałe i nie umiał się poruszać, więc Dżeppetto poprowadził go za rękę, żeby go nauczyć, jak się stawia krok za krokiem. Kiedy już jego nogi stały się sprężyste, Pinokio zaczął chodzić o własnych siłach i biegać po izbie; w końcu, dopadłszy drzwi, wyskoczył na ulicę i zaczął uciekać. Biedny Dżeppetto rzucił się za nim w pościg, ale nie mógł go dogonić, ponieważ filut Pinokio pędził w susach jak zając, a tłukąc drewnianymi nogami o bruk uliczny robił taki stukot, jak co najmniej dwadzieścia par chłopskich chodaków.

- Trzymajcie go! Trzymajcie go!- wrzeszczał Dżeppetto, ale przechodnie widząc drewnianego pajaca, co sadził jak konik berberyjski, przystawali zachwyceni, żeby mu się przyjrzeć, i śmiali się, śmiali, tak się śmiali, że trudno to opisać. Na szczęście zjawił się w końcu karabinier, który usłyszawszy te wrzaski i sądząc, że tu chodzi o źrebaka, co umknął swemu panu, stanął odważnie na środku ulicy, rozstawiwszy szeroko nogi, zdecydowany zatrzymać zbiega i nie dopuścić do większych przykrości. Ale Pinokio ujrzawszy z daleka karabiniera, który zatarasował całą ulicę, umyślił sobie czmychnąć mu niespodzianie między nogami; lecz nie udało mu się. Karabinier, nie poruszywszy się nawet, chwycił go grzeczniutko za nos (a było to olbrzymie nosisko w sam raz na to, żeby karabinierzy mieli za co chwytać) i oddał uciekiniera do rąk własnych Dżeppetta, który dla nauczki chciał mu od razu porządnie natrzeć uszu. Ale wyobraźcie sobie, jak się zadziwił, kiedy mimo szukania nie udało mu się znaleźć uszu pajaca. A wiecie dlaczego? Dlatego że strugając go w pośpiechu, zapomniał o uszach. Wobec tego chwycił Pinokia za kark i, odprowadzając go z powrotem, potrząsał groźnie głową i mówił do niego:

- Wracajmy. Kiedy już będziemy w domu, nie omieszkam porachować się z tobą!

Usłyszawszy taką zapowiedź, Pinokio rzucił się na ziemię i nie chciał iść dalej. Tymczasem ciekawscy i włóczykije zaczęli przystawać i otaczać ich kołem.

Jeden gadał to, drugi tamto.

- Biedny pajac - mówili niektórzy - ma słuszność, że nie chce wrócić do domu! Kto wie, jak by go wygrzmocił ten brutal Dżeppetto!...

A inni dorzucali złośliwie:

- Ten Dżeppetto wygląda na zacnego człowieka, ale to srogi tyran dla chłopców! Jeżeli zostawi się biednego pajaca w jego rękach, gotów połamać go na kawałki!...

Słowem, tyle gadali i tyle wyprawiali, że karabinier uwolnił Pinokia, a do więzienia zabrał biednego Dżeppetta. Nie mogąc w pierwszej chwili znaleźć słów na swoją obronę, biedaczysko płakał jak bóbr, a po drodze do aresztu bełkotał wśród łkania:

- Niegodziwy synek! I pomyśleć, że tak się namęczyłem, żeby zrobić grzecznego pajaca! Mam, na co zasłużyłem! Powinienem był wcześniej o tym pomyśleć!...

To, co się potem zdarzyło, to historia wręcz nie do wiary, którą opowiem wam w następnych rozdziałach.


IV.

Przygoda Pinokia z Gadającym Świerszczem, z której widzimy, że niegrzeczne dzieci bardzo nie lubią, gdy je karcą ci, co są od nich mądrzejsi

 

A zatem opowiem wam, dzieci, że kiedy niewinnego Dżeppetta prowadzono do więzienia, ten wisus Pinokio, uwolniony ze szponów karabiniera, puścił się na przełaj przez pola, żeby co prędzej wrócić do domu. W szalonym pędzie przeskakiwał najwyższe żywopłoty, cierniste krzewy i rowy pełne wody, jak koziołek jakiś albo zajączek ścigany przez myśliwych. Dobiegłszy do domu, zastał uchylone drzwi. Pchnął je, wszedł do środka i gdy tylko zaryglował wejście, usiadł na podłodze i głęboko odetchnął z zadowolenia.

Ale to zadowolenie niedługo trwało, gdyż usłyszał głos:

- Kri-kri-kri!

- Kto mnie woła? - zapytał Pinokio wystraszony.

- To ja!

Pinokio odwrócił się i ujrzał wielkiego świerszcza, który sunął powoli po ścianie.

- Powiedz mi, Świerszczu, kto ty jesteś?

- Ja jestem Świerszcz Gadający i mieszkam w tej izbie od stu lat.

- Ale dzisiaj izba ta jest moja - odrzekł pajac - i jeżeli chcesz mi zrobić prawdziwą przyjemność, to wynoś się stąd natychmiast, nawet nie oglądając się za siebie.

- Nie pójdę stąd - odrzekł Świerszcz - zanim nie powiem ci jednej wielkiej prawdy.

- Mów, ale spiesz się.

- Biada chłopcom, którzy buntują się przeciwko rodzicom i z kaprysów porzucają dom ojcowski! Nigdy im nie będzie dobrze na tym świecie i wcześniej czy później gorzko pożałują tego kroku.

- Gadaj zdrów, mój Świerszczyku, ile tylko chcesz i co ci się podoba; ja zaś wiem, że jutro, o świcie, chcę wyruszyć stąd, bo jeżeli tu zostanę, podzielę los innych chłopców, to znaczy, że czy chcę, czy nie chcę, będę musiał pójść do szkoły i uczyć się, a ja - mówiąc między nami - nie mam najmniejszej ochoty do nauki; więcej mnie bawi bieganie za motylami i wspinanie się na drzewa, żeby wybierać z gniazd ptaszki.

- Biedny głuptasie! A nie wiesz, że postępując w ten sposób staniesz się wielkim, ślicznym osłem i że wszyscy będą się wyśmiewali z ciebie?

- Bądźże cicho, złowróżbny Świerszczu! - krzyknął Pinokio.

Ale Świerszcz, który był cierpliwy i trochę filozof, zamiast rozgniewać się za te niegrzeczne słowa, ciągnął dalej tym samym tonem:

- A jeżeli nie uśmiecha ci się chodzenie do szkoły, to czemu nie wyuczysz się przynajmniej jakiegoś rzemiosła, żeby zarobić sobie uczciwie na kawałek chleba?

- Chcesz, żebym ci powiedział? - odparł Pinokio, który zaczynał tracić cierpliwość. - Wśród wszystkich rzemiosł świata jest tylko jedno jedyne, które naprawdę mi się podoba.

- A tym rzemiosłem jest?

- Jeść, pić, spać, bawić się i prowadzić życie włóczęgi.

- Zapamiętaj sobie - rzekł Gadający Świerszcz ze zwykłym sobie spokojem - że ci wszyscy, którzy obrali sobie takie rzemiosło, kończą prawie zawsze w szpitalu albo w więzieniu.

- Uważaj, przebrzydły, złowróżbny Świerszczu!.. Bo jeżeli wpadnę w złość, to biada ci!

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin