Cornwell Patricia - 02 - Materiał dowodowy.pdf

(1413 KB) Pobierz
Patricia Cornwell
Materiał dowodowy
Dla Eda, agenta specjalnego
i równie specjalnego przyjaciela.
2
Prolog
13 sierpnia
Key West
Witaj J,
Jestem tu już trzydzieści dni. Ich mijanie zauważam po tym, jak ciemność okrywa
słoneczne barwy dnia i zmieniają się powiewy wiatru.
Rano zazwyczaj przebywam u Louiego, gdzie na werandzie piszę i spoglądam na morze.
Woda przypomina cętkowany szmaragd połyskujący zielenią ponad mozaiką piaszczystych
wysepek i ciemnych głębin. Niebo rozciąga się w nieskończoność, a sennie przesuwające się
chmurki wyglądają jak dym z papierosa. Morska bryza zagłusza odgłosy wydawane przez
kąpiących się wczasowiczów i przycumowane tuż za rafą
żaglówki.
Weranda jest zadaszona,
więc nawet gdy nagle zrywa się sztorm, co często zdarza się pod wieczór, pozostaję przy
stoliku – napawam się wówczas wonią deszczu i podziwiam, jak spadające krople zmieniają
powierzchnię wody, która wygląda jak futro czesane pod włos. Czasami jednocześnie leje i
świeci
słońce.
Nikt nie zakłóca mi spokoju. Stałam się już członkiem tej „restauracyjnej rodziny”, jak
Zulu – czarny nowofundlandczyk, który z zapałem rzuca się na każde kółko do gry – i
bezpańskie koty, które zakradają się cichaczem i potulnie czekają na resztki. Czworonożni
strażnicy Louiego jędzą lepiej niż niejeden człowiek. To prawdziwy luksus patrzeć, jak
świat
dobrze traktuje swoje stworzenia. Nie mogę narzekać na spędzany tu czas.
Tylko w nocy ogarnia mnie przerażenie.
Kiedy myślę o ciemnych szczelinach i dopada mnie strach, rzucam się w zatłoczone ulice
Starego Miasta i lgnę do gwarnych knajp niczym
ćma
do
światła.
Walt i P.J. podnieśli moje
nocne obyczaje do rangi sztuki. Walt wraca do pokoju pierwszy, jak tylko się
ściemni,
bo jego
interes ze srebrem na placu Mallory po zmierzchu zamiera. Otwieramy butelki piwa i
czekamy na P.J. Potem wychodzimy i wałęsamy się od baru do baru,
żeby
w końcu
wylądować w barze Sloppy Joe’s. Stajemy się coraz bardziej nierozłączni. Mam nadzieję,
że
oni dwaj zawsze będą razem. Ich miłość już mnie tak nie dziwi. Nic mnie już nie dziwi z
wyjątkiem
śmierci,
z którą się tu spotykam.
Bladzi, wychudzeni ludzie, w których oczach widzę udręczone dusze. AIDS to zagłada tej
małej wysepki. Może nawet powinnam dobrze się czuć wśród tych wyrzutków i umierających.
Oni wszyscy mogą mnie przeżyć. Kiedy leżę w nocy z otwartymi oczami, wsłuchując się w
szum wentylatora w oknie, nachodzą mnie wizje tego, jak się to stanie.
Za każdym razem, gdy dzwoni telefon, odzywają się wspomnienia. Zawsze, gdy słyszę za
sobą kroki, odwracam się. Przed snem zaglądam do szafy, za zasłony i pod łóżko, a potem
dosuwam krzesło do drzwi.
O Boże, nie chcę wracać do domu!
Beryl
3
30 września
Key West
Witaj J,
Wczoraj, gdy byłam u Louiego, Brent wyszedł na werandę i poprosił mnie do telefonu.
Serce waliło mi jak młotem, gdy wchodziłam do
środka,
a potem usłyszałam tylko szumy i
trzaski i połączenie zostało przerwane.
Tamto uczucie! Powtarzałam sobie,
że
jestem bliska paranoi. Przecież on by się odezwał i
delektował moim strachem. Niemożliwe,
żeby
wiedział, gdzie jestem, nie mógł mnie tu
odnaleźć. Jeden z kelnerów nazywa się Stu. Niedawno zerwał z przyjacielem z północy i
przeniósł się tutaj. Może to dzwonił ten jego przyjaciel, poprosił „Stu”, ale były jakieś
zakłócenia na linii i ktoś zrozumiał „Straw”. Kiedy usłyszał mój głos, odłożył słuchawkę.
Byłoby lepiej, gdybym nikomu nie zdradziła swojego przezwiska. Jestem Beryl. Jestem
Straw. Jestem przerażona.
Książka jeszcze nieskończona, a ja jestem prawie bez pieniędzy. Pogoda się zmieniła.
Ranek jest ciemny, wieje ostry wiatr. Zostałam w pokoju, bo gdybym próbowała pracować u
Louiego, wiatr wyrywałby mi kartki. Zapaliły się lampy uliczne. Palmy gną się na wietrze,
wyglądają jak wywinięte na zewnątrz parasole.
Świat
za oknem jęczy niczym zraniony zwierz,
a kiedy krople deszczu uderzają o szyby, brzmi to tak, jakby do Key West wkraczała
okupacyjna armia.
Niedługo będę musiała wyjechać. Opuszczę wyspę. Będę tęskniła za Waltem i P.J. Przy
nich czułam,
że
komuś na mnie zależy i
że
jestem bezpieczna. Nie wiem, co zrobię, gdy wrócę
do Richmond. Może od razu powinnam się przeprowadzić. Tylko dokąd.
Beryl
4
Rozdział pierwszy
Włożywszy listy z Key West z powrotem do szarej tekturowej teczki, wyjęłam paczkę
rękawic chirurgicznych, wsunęłam je do czarnej torby lekarskiej i windą zjechałam o jedno
piętro niżej – do kostnicy.
Wyłożony płytkami korytarz był jeszcze wilgotny po umyciu, sala sekcji zwłok
zamknięta. Po przekątnej od windy stała chłodnia z nierdzewnej stali. Otworzyłam ciężkie
drzwi i poczułam znajomy strumień zimnego, cuchnącego powietrza. Po smukłej stopie
wystającej spod białego prześcieradła rozpoznałam właściwą szufladę bez czytania
identyfikatora na palcu u nogi. Znałam każdy centymetr ciała Beryl Madison.
Szare oczy tępo spoglądały spod uchylonych powiek, nieruchomą twarz szpeciły pobladłe
otwarte rany cięte, głównie po lewej stronie. Szyja rozcięta aż do kręgosłupa, oddzielone
mięśnie ramion. Na lewej piersi dziewięć zgrupowanych blisko siebie ran kłutych,
rozdziawionych niczym czerwone dziurki na guziki i niemal idealnie pionowych. Zadane
zostały jedna po drugiej z taką siłą,
że
na skórze widać było
ślady
rękojeści. Rany cięte na
przedramionach i dłoniach miały od sześciu milimetrów do jedenastu centymetrów długości.
Wliczając dwie na plecach i nie licząc ran kłutych i podciętego gardła, było dwadzieścia
siedem ran ciętych, wszystkie zadane szerokim, ostrym ostrzem, gdy próbowała umknąć
ciosu.
Nie potrzebowałam zdjęć ani rysunków ciała. Zamknęłam oczy i zobaczyłam twarz Beryl
Madison. Z najstraszliwszymi szczegółami widziałam gwałt zadany jej ciału. Lewe płuco
przekłute cztery razy. Tętnica szyjna niemal doszczętnie pocięta. Łuk aorty, tętnica płucna,
serce i worek osierdziowy uszkodzone. Wszystko wskazywało na to,
że
już nie
żyła,
kiedy ten
szaleniec omal nie odcinał jej głowy.
Usiłowałam coś z tego zrozumieć. Ktoś groził,
że
ją zabije. Uciekła do Key West. Była
śmiertelnie
przerażona. Nie chciała umierać. To stało się w nocy po jej powrocie do
Richmond.
Dlaczego wpuściłaś go do domu? Czemu, na miłość boską, to zrobiłaś?
Nakryłam ciało prześcieradłem i wsunęłam szufladę z powrotem. Jutro o tej porze będzie
już po kremacji i jej prochy znajdą się w drodze do Kalifornii. Za miesiąc Beryl Madison
skończyłaby trzydzieści cztery lata. Nie miała
żadnych żyjących
krewnych, najwyraźniej
nikogo na tym
świecie,
prócz przyrodniej siostry we Fresno. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się
głucho.
Asfalt na parkingu za siedzibą Zakładu Medycyny Sądowej był ciepły i tym ciepłem
dodawał otuch y. Czułam zapach kreozotu z pobliskich podkładów kolejowych, które
topniały w niezwykle jak na te porę roku mocnym słońcu. Był ostatni dzień października.
Drzwi do garażu były szeroko otwarte. Jeden z moich asystentów polewał beton wodą.
Wyginał gumowy wąż w górę, tak
że
woda spadając rozpryskiwała się o ziemię i poczułam
wilgotną mgiełkę przy kostkach nóg.
– Co to, pani doktor, czyżby się pani zapatrzyła na godziny pracy banków?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin