7K-1 Krol A5.doc

(2839 KB) Pobierz
Król Demon




Cinda Williams Chima

Król Demon

Cykl: Siedem Królestw - Księga Pierwsza

 

Przełożyła: Dorota Dziewońska

Tytuł oryginału: Seven Realms. Book One: The Demon King.

Wydanie oryginalne: 2009

Wydanie polskie 2011

 

W Fellsmarchu nastały ciężkie czasy. Han Alister, do niedawna złodziej, zrobi niemal wszystko, by utrzymać siebie, matkę i siostrę Mari. Jak na ironię, jedyna wartościowa rzecz, jaką posiada, nie nadaje się do sprzedaży. Odkąd Han pamięta, zawsze miał na rękach grube srebrne bransolety z wygrawerowanymi runami. Wszystko wskazuje na to, że są magiczne - rosną wraz z nim i nie da się ich zdjąć. Życie Hana komplikuje się jeszcze bardziej po tym, jak chłopak zabiera potężny amulet Micahowi Bayarowi, synowi Wielkiego Maga. Amulet ten niegdyś należał do Króla Demona - czarownika, który przed tysiącem lat omal nie zniszczył świata. Bayarowie nie powstrzymają się przed niczym, by odzyskać tak potężny przedmiot. Tymczasem Raisa ana'Marianna, następczyni tronu Fells, toczy własną walkę. Właśnie wróciła na królewski dwór po trzech latach swobody u rodziny ojca, w kolonii Demonai, gdzie jeździła konno, polowała i uczestniczyła w słynnych targach klanowych. Po swoim święcie imienia szesnastoletnia Raisa będzie mogła wyjść za mąż, lecz nie jest zachwycona perspektywą poślubienia księcia z dużym zamkiem i małym móżdżkiem. Raisa pragnie być jak Hanalea - legendarna waleczna królowa, która pokonała Króla Demona i uratowała świat. Wygląda jednak na to, że jej matka ma inne plany - niebagatelną rolę odgrywa w nich zalotnik, łamiący wszelkie prawa, na których opiera się królestwo. Siedem Królestw zadrży w posadach, gdy losy Hana i Raisy zetkną się na kartach tej trzymającej w napięciu powieści.

- 6 -




 





Spis treści:

Rozdział 1. Polowanie.              7

Rozdział 2. Niezamierzone konsekwencje.              25

Rozdział 3. W pułapce.              42

Rozdział 4. Dworskie konkury.              63

Rozdział 5. Stare opowieści.              85

Rozdział 6. Fellsmarch.              100

Rozdział 7. W oranżerii.              117

Rozdział 8. Lekcje do odrobienia.              142

Rozdział 9. Oczy i uszy.              159

Rozdział 10. Znowu w labiryncie.              173

Rozdział 11. Sanktuarium.              185

Rozdział 12. Chleb i róże.              200

Rozdział 13. Łachmaniarze.              225

Rozdział 14. Po złej stronie prawa.              246

Rozdział 15. Przypadkowi sprzymierzeńcy.              256

Rozdział 16. Demony na ulicy.              276

Rozdział 17. Dworskie knowania.              288

Rozdział 18. W stanie zawieszenia.              319

Rozdział 19. Święto imienia.              329

Rozdział 20. Iwa i Ptaszyna.              340

Rozdział 21. Krew i róże.              350

Rozdział 22. Desperackie kroki.              373

Rozdział 23. Święto imienia II.              388

Rozdział 24. Bezbożna ceremonia.              412

Rozdział 25. Koniec świata.              437

Rozdział 26. Ujawnione sekrety.              450

Rozdział 27. Obdarzeni mocą.              466

Podziękowania.              485


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu ojcu Franklinowi Earlowi Williamsowi


Rozdział 1. Polowanie.

Han Alister kucał obok parującego błotnego źródła, modląc się w duchu, by gorąca skorupa utrzymała jego niewielki ciężar. Usta i nos zasłonił sobie chustką, lecz oczy cały czas piekły go i łzawiły od oparów siarki wydobywających się z bulgoczącego szlamu. Wyciągnął kij w kierunku rosnącej na skraju kępy żółtawozielonych kwiatów. Wsunąwszy pod nią koniuszek, oderwał ją od błota, przeniósł na kiju ponad przewieszoną przez ramię torbę z jeleniej skóry i jednym ruchem strącił do wnętrza torby. Następnie bardzo ostrożnie wstał i zaczął wycofywać się na twardy grunt.

Był już niemal u celu, gdy jedna stopa przebiła cienką powierzchnię i zapadła się po kostkę w szare, kleiste, gorące błoto.

- Na kości Hanalei! - krzyknął, rzucając się w tył z nadzieją, że nie wyląduje na plecach w innym błotnym wykrocie albo, co gorsza, w jednym z tych źródeł z błękitną wodą, w których po kilku minutach ugotowane ciało odchodzi od kości.

Na szczęście upadł na twardą ziemię między sosnami; z jego ust wydobył się przy tym długi wydech, jakby uszło z niego powietrze. Usłyszał, jak Tancerz Ognia zsuwa się po zboczu, tłumiąc śmiech. Tancerz chwycił go za nadgarstki i pociągnął w bezpieczniejsze miejsce, wyginając się w tył dla zachowania równowagi.

- Zmienimy twoje imię, Samotny Łowco - powiedział, kucając obok Hana. Śniada twarz Tancerza była poważna, bystre niebieskie oczy patrzyły groźnie, lecz kąciki ust lekko się uniosły. - Może na Brodzący w Błocie albo Błotny Wędrowiec?

Hanowi nie było do śmiechu. Klnąc, zebrał garść liści, żeby wytrzeć but. Trzeba było włożyć stare znoszone mokasyny. Wysokie buty uchroniły go co prawda przed poparzeniami, ale prawy był teraz oblepiony cuchnącą mazią i Han wiedział, że po powrocie do domu będzie się musiał nasłuchać.

- Te buty to wyrób klanu - powie matka. - Zdajesz sobie sprawę, ile kosztują?

Nie miało znaczenia, że za nie nie zapłaciła. Han dostał je od matki Tancerza, Iwy, w zamian za rzadki okaz władcy śmierci, grzyba znalezionego poprzedniej wiosny. Mama nie była zachwycona, gdy przyniósł je do domu.

- Buty? - Wpatrywała się w niego zdumiona. - Wytworne buty? Kiedy ty dorośniesz? Nie mogłeś wziąć pieniędzy? Ziarna, żebyśmy mieli co jeść? Albo drewna na opał lub ciepłych koców? - Zbliżała się do niego z witką, którą chyba zawsze miała przy sobie. Han odsuwał się, wiedząc z doświadczenia, że w jej dłoniach, nawykłych do ciężkiej pracy, kryje się wielka siła.

Na plecach i rękach pozostały siniaki. Ale buty zachował.

Były warte dużo więcej, niż za nie dał - wiedział o tym. Iwa zawsze była szczodra dla niego, jego mamy i siostry Mari, ponieważ w ich domu nie było mężczyzny. Oczywiście, nie licząc Hana, lecz większości osób nie przychodziło to do głowy. Mimo że jako szesnastolatek był już prawie dorosły.

Tancerz przyniósł źródlaną wodę z Ognistej Głębi i polał nią zabłocony but Hana.

- Czemu tylko paskudne rośliny rosnące w paskudnych miejscach mają jakąś wartość? - zapytał Tancerz.

- Gdyby zwyczajnie rosły sobie w ogrodzie, kto by za nie płacił? - mruknął Han, wycierając dłonie w nogawki obcisłych spodni. Srebrne obręcze na nadgarstkach także były oblepione błotem, które wbiło się głęboko w misterny grawerunek. Musi je wyczyścić przed powrotem do domu, bo jeszcze i za to mu się oberwie.

Takie zakończenie było warte całego tego okropnego dnia. Włóczyli się od świtu, a on zdołał uzbierać zaledwie trzy lilie siarkowe, dużą torbę kory cynamonu, trochę brzytwicy i garść pospolitego kolcopnącza, które może uda się sprzedać jako panieńskie ziele na targu w Dolinie. Przez pustą sakiewkę matki w tym sezonie wyruszył w góry zbyt wcześnie.

- To strata czasu - powiedział Han, choć był to przecież jego pomysł. Podniósł kamień i cisnął nim w błoto, w którym ten zniknął z bulgotem. - Zajmijmy się czymś innym.

Tancerz przechylił głowę, tak że rozkołysał warkoczyki z koralikami.

- A co byś...?

- Zapolujmy - zaproponował Han, dotykając łuku przewieszonego przez plecy.

Tancerz w zamyśleniu zmarszczył brwi.

- Moglibyśmy spróbować na Łące Spalonych Drzew. Kozice przychodzą tam z nizin. Ptaszyna widziała je przedwczoraj.

- No to chodźmy! - Han nie potrzebował czasu do namysłu. Była kwadra głodu. Dzbany z fasolą, kapustą i suszoną rybą, które matka przygotowała na długą zimę, już były puste. Nawet gdyby miał ochotę na kolejny posiłek złożony z fasoli i kapusty, to i tak dostałby tylko owsiankę. Albo owsiankę z odrobiną solonego mięsa dla smaku. Upolowane mięso wynagrodziłoby mu z nawiązką dzisiejsze marne zbiory.

Ruszyli na wschód. Parujące źródła zostały za nimi. Tancerz narzucił żwawe tempo przez dolinę, którą płynęła Dyrna. Wysiłek fizyczny sprawił, że Han poczuł się lepiej.

Zresztą trudno było się złościć w taki dzień. Wszędzie dookoła witały ich ślady wiosny. Pod nogami mieli żmijowniki, pocałunki panien i majowe jabłka. Han wdychał zapach ciepłej ziemi, która wynurzyła się spod zimowego okrycia. Dyrna pieniła się na kamieniach, huczała w wodospadach, zasilana śniegiem spływającym po stokach z gór. Robiło się coraz cieplej, tak że Han zdjął kurtkę ze skóry jelenia i podciągnął rękawy aż za łokcie.

Łąka Spalonych Drzew była pogorzeliskiem po niedawnym pożarze. Za kilka lat znowu wyrośnie tu las, lecz na razie teren pokrywały wysokie trawy i dzikie kwiaty, między którymi pionowo sterczały zwęglone pnie sosen.

Część pni leżała porozrzucana, jakby jakiś olbrzym zrobił sobie z nich pochodnie do zabawy. Młode sosenki sięgały już kolan, jeżyny i dzikie róże wygrzewały się w słońcu w miejscach, gdzie kiedyś był gęsty sosnowy las.

Ujrzeli kilkanaście kozic, które z opuszczonymi głowami skubały świeże źdźbła wiosennej trawy. Na tle brązu i zieleni łąki wyglądały niczym plamy brunatnej farby. Ich długie uszy drgały atakowane przez owady.

Tętno Hana przyśpieszyło. Tancerz był lepszym łucznikiem, cierpliwszym, jeśli chodzi o wybór celu, jednak przecież każdy z nich mógł wrócić ze zdobyczą. Na myśl o świeżym mięsie poczuł, jak jego wiecznie pusty żołądek aż się skręca.

Obeszli polanę, tak by ustawić się pod wiatr, i skryli się za skarpą osłaniającą ich od strony stada. Przycupnąwszy za dużą skałą, Han zsunął łuk i napiął cięciwę, oceniając naprężenie stwardniałym kciukiem. Łuk był nowy, przystosowany do jego wzrostu. Był wyrobem klanowym, jak wszystko w jego życiu, co łączyło funkcjonalność z pięknem.

Wstał i przyciągnął cięciwę w okolice ucha. Czekał cierpliwie. Wiatr przyniósł zapach palonego drewna. Han skierował wzrok do góry i odnalazł cienką smużkę dymu przesuwającą się w poprzek zbocza. Spojrzał pytająco na Tancerza, a ten w odpowiedzi wzruszył ramionami. Ziemia była wilgotna, a wiosenna roślinność soczysta i bujna. O tej porze roku nic nie powinno się palić.

Pasące się zwierzęta również wyczuły swąd. Podnosiły głowy, prychały i wierzgały kopytami, rozglądając się tak niespokojnie, że ich oczy świeciły białkami. Han ponownie spojrzał w górę. Teraz zobaczył pomarańczowe, fioletowe i zielone płomienie, a w napływającym stamtąd wietrze wyczuwał coraz silniejszy żar i coraz więcej dymu.

Fiolet i zieleń? Myślał. Czy są rośliny, które płonąc, dają takie barwy?

Przez chwilę stado kotłowało się nerwowo, jakby nie mogąc się zdecydować, w którą stronę uciekać, po czym jak na komendę ruszyło prosto na nich.

Han czym prędzej sięgnął po łuk i gdy kozice ich mijały, wypuścił strzałę. Spudłował. Tancerzowi też nie dopisało szczęście.

Han rzucił się w pogoń za stadem - biegł chwilę, przeskakując przeszkody, z nadzieją że wystrzeli jeszcze raz, ale mu się to nie udało. Zobaczył tylko ich białe ogony, nim zwierzęta zniknęły wśród sosen. Przeklinając pod nosem, powlókł się z powrotem pod górę, w miejsce, gdzie stał Tancerz, z zadartą głową i wzrokiem wbitym w zbocze. Pasmo oślepiającego płomienia toczyło się w ich stronę, nabierając prędkości, pozostawiając po sobie wypaloną, spustoszoną ziemię.

- Co się dzieje? - zastanawiał się głośno Tancerz. - O tej porze roku przecież nie ma pożarów.

Ogień nabierał siły i tempa, przeskakiwał drobne jary. Rozżarzone iskry tryskały na wszystkie strony. Na odsłoniętej twarzy i dłoniach Han poczuł piekący ból. Strzepując popiół z włosów i gasząc iskry na ubraniu, nagle uświadomił sobie, co im grozi.

- Szybko, z drogi!

Pobiegli na drugą stronę grani. Ślizgali się na łupkach i liściach, wiedząc, że upadek oznacza katastrofę. Wreszcie ukryli się za skalnym występem przecinającym cienką roślinną osłonę zbocza. Obok nich przemykały króliki, lisy i inne drobne zwierzęta, ścigane przez płomienie. Pasmo ognia pełzło z sykiem i trzaskiem, zachłannie pożerając wszystko na swej drodze. Za nim posuwali się trzej jeźdźcy, niczym pasterze poganiający pożogę przed sobą.

Han wpatrywał się w nich jak zauroczony. Nie byli starsi od niego i Tancerza, lecz mieli piękne peleryny z jedwabiu i wełny, które ocierały się o strzemiona, oraz długie stuły zdobione lśniącymi osobliwymi herbami. Nie jechali na krępych, włochatych kucach górskich, lecz na koniach z nizin - o długich, smukłych nogach i dumnie wygiętych szyjach. Ich siodła i uprzęże były ozdobione srebrnymi okuciami. Han znał się na koniach i wiedział, że te kosztowały tyle, ile zarabiał przeciętny człowiek przez cały rok.

A on - przez całe życie.

Chłopcy jechali ze swobodą i nonszalancją, jakby nie dostrzegając tego, co dzieje się wokół.

Tancerz znieruchomiał, jego śniada twarz skamieniała, a brązowe oczy spoglądały kamiennym wzrokiem.

- Zaklinacze - szepnął, używając klanowego określenia czarowników. - Powinienem był się domyślić.

Miotacze uroków, pomyślał Han, czując dreszcz strachu i emocji. Jeszcze nigdy nie widział żadnego z bliska. Czarownicy nie zadają się z takimi jak on. Mieszkają w pięknych pałacach wokół zamku Fellsmarch i bywają u królowej. Pełnią funkcje ambasadorów w obcych krajach - nie bez powodu, bowiem opowieści o ich czarodziejskich mocach odstraszają najeźdźców.

Najpotężniejszym z nich był Wielki Mag, doradca i mag królowej Fells.

- Trzymaj się z dala od czarowników - mawiała mama. - Lepiej, żeby tacy jak oni się tobą nie interesowali. Zbliżysz się i możesz spłonąć żywcem albo zamienią cię w coś paskudnego i niegodziwego. Pospólstwo jest dla nich jak brud pod stopami.

Jak wszystko, co zakazane, czarownicy fascynowali Hana, lecz tej jednej zasady nigdy nie miał okazji złamać. Zaklinacze nie mieli wstępu na teren Gór Duchów, z wyjątkiem Domu Rady na Górze Szarej Pani wznoszącej się nad Doliną. Nie zapuszczali się też na teren Łachmantargu, gdzie mieszkał Han. Gdy potrzebowali jakichś zakupów, wysyłali służących.

W ten sposób trzy ludy z terenów Fells - czarownicy z Wysp Północnych, mieszkańcy nizin i klany z gór - utrzymywały niepewny pokój.

Gdy jeźdźcy znaleźli się bliżej ich kryjówki, Han chłonął wzrokiem każdy szczegół ich wyglądu. Ten na czele miał czarne włosy zaczesane do tyłu i opadające na ramiona. Na długich palcach lśniło mnóstwo pierścieni, a z jego szyi na ciężkim łańcuchu zwisał kunsztownie zdobiony wisior - zapewne potężny amulet. Jego stuła była ozdobiona wizerunkami srebrnych sokołów ze szponami rozczapierzonymi do ataku.

Srebrne sokoły, pomyślał Han. To musi być jego herb rodowy.

Dwaj pozostali byli rudzi. Mieli identyczne szerokie, płaskie nosy, a na stułach wyhaftowane warczące górskie koty. Na pewno bracia albo kuzyni, przyszło na myśl Hanowi. Trzymali się nieco z tyłu za czarnowłosym czarownikiem i sprawiali wrażenie posłusznych jego woli. Han nie zauważył u nich żadnych amuletów.

Han chętnie pozostałby w ukryciu i obserwował przejeżdżających, lecz Tancerz miał inne plany. Wyskoczył zza skał niemal wprost pod końskie kopyta, wprawiając rumaki w taki popłoch, że trzej jeźdźcy z trudem utrzymali się w siodłach.

- Jestem Tancerz Ognia - oznajmił głośno w języku powszechnym - z kolonii Sosen Marisy - pominął rytualne powitanie podróżnych i przystąpił od razu do rzeczy. - Moja kolonia pyta, kim jesteście i co czarownicy robią na Hanalei, terenie zakazanym dla nich przez Nǽming. - Tancerz stał wyprostowany, z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami i dłońmi zaciśniętymi w pięści, lecz przy tych trzech obcych na wysokich rumakach wydawał się niski.

Co w niego wstąpiło? myślał Han, niechętnie wychodząc z kryjówki, by stanąć obok przyjaciela. Nie podobało mu się, że czarownicy wdarli się na ich teren łowiecki, ale rozsądek nakazywał nie narażać się na ich zaklęcia.

Czarnowłosy chłopak spojrzał gniewnie na Tancerza, skrzywił się - czarne oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia - po czym na jego oblicze wróciło chłodne lekceważenie.

Czyżby znał Tancerza? Han spoglądał to na jednego, to na drugiego. Tancerz nie sprawiał wrażenia, że zna czarownika.

Chociaż Han był wyższy od Tancerza, wzrok czarowników przepływał po nim jak woda po skale i stale wracał do jego towarzysza. Han spojrzał na swoje ubłocone spodnie ze skóry jelenia i koszulę z targu staroci, zazdroszcząc przybyszom wyszukanych strojów. Czuł się niewidzialny. Nic nieznaczący.

Tancerza obecność czarowników w ogóle nie onieśmielała.

- Zapytałem o wasze imiona - powiedział. Wskazał na cofające się płomienie. - To mi wygląda na czarodziejski ogień.

Skąd Tancerz wie, jak wygląda czarodziejski ogień? zastanawiał się Han. Może tylko blefuje?

Chłopiec z symbolem sokoła wymienił spojrzenia z kompanami, jakby pytając ich, czy odpowiedzieć. Nie uzyskawszy od nich pomocy, zwrócił się do Tancerza:

- Jestem Micah Bayar, z domu Orlich Gniazd - oznajmił takim tonem, jakby sam dźwięk tego imienia miał ich powalić na kolana. - Jesteśmy tu z rozkazu królowej. Królowa Marianna oraz księżniczki Raisa i Mellony polują w Dolinie. Naganiamy zwierzynę w ich stronę.

- Królowa nakazała wam podpalić górę, żeby zapewnić sobie udane polowanie? - Tancerz z niedowierzaniem kręcił głową.

- Chyba wyraziłem się jasno? - odparł Bayar, lecz coś w jego wyrazie twarzy mówiło Hanowi, że nie jest do końca szczery.

- Zwierzyna nie należy do królowej - odezwał się Han. - Mamy takie samo prawo do polowań jak ona.

- Zresztą, wy jesteście nieletni - zauważył Tancerz. - Nie wolno wam używać magii. Ani nosić amuletów. - Wskazał klejnot na szyi Bayara.

Skąd Tancerz to wszystko wie? zdziwił się Han. On sam nie miał pojęcia o zasadach obowiązujących czarowników.

Tancerz widocznie trafił w czuły punkt, bo Bayar spojrzał na niego ze złością.

- To sprawa czarowników - powiedział. - I wam nic do tego.

- No cóż, miotaczu uroków - odparł Tancerz, tym razem używając obraźliwego klanowego określenia czarowników - jeśli królowa Marianna zechce polować latem na jelenie, może przyjść za nimi w góry. I zawsze tak robiła.

Bayar uniósł brwi.

- Żeby spać na klepisku wraz z tuzinem leżących pokotem obleśnych krewniaków, przez tydzień obywać się bez kąpieli i wrócić do domu, śmierdząc dymem palonego drewna i ludzkim potem, i do tego jeszcze ze świerzbem? - Parsknął śmiechem, a jego towarzysze zrobili to samo. - Jeśli o mnie chodzi, nie dziwi mnie, że woli przebywać na nizinach.

On przecież nic nie wie, pomyślał Han, przypominając sobie przytulne chaty z ławami do spania, pieśni i opowieści przy ogniu, posiłki zjadane ze wspólnego kotła. Tak wiele razy zasypiał okryty skórami i kocami wyrabianymi przez klan, słysząc dawne pieśni, które towarzyszyły mu jeszcze we śnie. Han nie należał do klanu, ale często o tym marzył. To było jedyne miejsce, w którym czuł się jak u siebie. Jedyne miejsce, w którym nie miał wrażenia, że wpycha...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin