Antologia opowiadań grozy - część 2 (2022).pdf

(8162 KB) Pobierz
ANTOLOGIA
opowiadań grozy
część
2
Spis treści
Ze śmiercią jestem po imieniu –
Mateusz Maludziński …………………….. 3
Nihil novi
– Michał Łabanowski ……………………………………………..23
Zawsze po północy
– Paweł Pietrzak ……………………………………….. 34
Amanda
– Paweł Dałek ………………………………………………………46
Obrzmiały, wydęty
– Paweł Mateja …………………………………………..53
Wylęganie
– Paweł Mateja ………………………………………………….. 70
Drabble
– Rafał Kuleta ………………………………………………………74
Bardzo długo była tylko ciemność
– Wojciech Gunia ……………………….89
Kaseta
(komiks) – Jakub Kiyuc ……………………………………………...29
Ze śmiercią jestem po imieniu
Mateusz Maludziński
1
To był stary, czteropiętrowy bu-
dynek rzucony na róg ruchliwej ulicy
w Colorado. Każdego dnia przecho-
dziło tamtędy wiele osób. Ze starą
kamienicą sąsiadowało kilka skle-
pów, naprzeciwko stał bank, w któ-
rym codziennie udzielano kredytów.
Każdy przynajmniej raz dzien-
nie rzucił obojętne spojrzenie na ów
stary budynek, który, jak mówili nie-
którzy, miał służyć za lokum lu-
dziom nie mającym ochoty płacić
zbyt dużego czynszu.
Do grona tych, co nie zarabiają
wiele należał David Lewis. Chłopak
dopiero, co zaczynał karierę zawo-
dową — od dziecka marzył o pracy
kaskadera i jego pragnienie wreszcie
się spełniło.
W Colorado miał mieszkać zaled-
wie miesiąc, bo w okolicy znajdował
się plan filmowy, na którym praco-
wał.
Któregoś dnia, przeglądając lo-
kalną prasę, natknął się na kuszące
ogłoszenie, ktoś oferował wynajem
mieszkania za śmieszne pieniądze,
zaledwie sto dolców miesięcznie.
David następnego dnia wybrał się
do wspomnianego w ogłoszeniu miej-
sca. Ze zdumieniem stwierdził, że mi-
jał ów budynek codziennie, jadąc do
pracy.
Szukał wejścia od frontu, a kiedy
okazało się, że nigdzie go nie ma,
poszedł na tyły kamienicy, po czym
przemaszerował przez zadbane po-
dwórko. Było duże, ogrodzone prze-
rdzewiałą siatką, przy której rozcią-
gały się malownicze grządki.
— Witam pana! — zawołał na
widok starszego mężczyzny, kucają-
cego przy rabacie porośniętej czar-
nymi tulipanami. Mężczyzna zadrżał
i odrzucił małą, kolorową łopatkę, po
czym odwrócił się, wstając.
— Słucham? — zapytał. Miał
przenikliwe, wręcz podejrzliwe spoj-
rzenie. Wziął się pod boki i czekał.
— Chciałem wynająć mieszka-
nie — zaczął David. Widząc zdu-
mioną minę starca dodał: — Czy-
tałem wczoraj w gazecie ogłoszenie,
chociaż mogłem źle trafić…— męż-
czyzna podniósł żółtą jak pergamin,
dłoń jakby chciał powiedzieć: stop!
— Już sobie przypomniałem
— odparł opuszczając rękę. David
dopiero teraz zobaczył nienatural-
nie długi paznokieć u jego palca
wskazującego. — Przepraszam pana
najmocniej, ostatnio moja pamięć
szwankuje. Jest dziurawa jak ser
szwajcarski — tłumaczył się.
— Więc dobrze trafiłem? — za-
pytał.
— Oczywiście, że tak — rzucił
mężczyzna, obracając głowę w stronę
obrośniętej bluszczem, tylnej ściany
kamienicy. — Mam nadzieję, że
nie ma pan zastrzeżeń, co do wy-
glądu domu — powiedział twierdzą-
cym tonem. David skinął głową.
— Nie. Ja będę w tej kamienicy
wyłącznie spał. Przez resztę dnia
pracuję — oznajmił. — A co do
płatności — podjął — chciałbym się
upewnić, jaka jest wysokość czynszu
— starzec spojrzał na niego z ukosa.
— Nie ufa pan ogłoszeniom? Sam
je pisałem — powiedział spokoj-
nym głosem, który wywołał ciarki na
2
plecach Davida. Chłopak zmierzył
ukradkowym spojrzeniem starca. Zo-
baczył leżącą na spulchnionej ziemi
rabaty, kolorową łopatkę. Przypo-
mniał sobie, że w dzieciństwie bawił
się czymś podobnym.
— Oczywiście, że ufam. Chcia-
łem tylko…— zająknął się, wyrwany
jak z transu. Miał zwężone źrenice.
— Nieważne.
— W takim razie chodźmy do
środka. Pokażę panu mieszkanie —
rzucił starzec i ruszył, nie czeka-
jąc na odpowiedź. Założył ręce za
plecami, chyba zaczął pogwizdywać
jakąś dziwną melodię. David przez
chwilę miał nieodparte wrażenie, że
usłyszał pozytywkę.
— Dobrze. Z chęcią je zobaczę
— odparł i ruszył za staruszkiem,
który, jak na swój wiek, szedł cał-
kiem szybko. Przemieszczał się bez-
szelestnie jak duch, lewitujący kilka
centymetrów ponad ziemią.
Wydawało się jakby płynął.
Przed obskurnymi drzwiami, czę-
ściowo odrapanymi z ohydnej, brązo-
wej farby, starzec zatrzymał się nagle
i obejrzał za siebie. Był nieco przy-
garbiony.
— Spokojna okolica — rzucił.
David spojrzał w przestrzeń za ple-
cami. Wydawało mu się, że starzec
nie mówił do niego tylko do kogoś
z tyłu.
— Pan mówił do mnie? — zapy-
tał widząc, że nikt za nim nie stał.
— Bo jeśli tak, to oczywiście, zga-
dzam się z panem — dodał przymil-
nym tonem. Na twarzy starca poja-
wił się cień uśmiechu, znikomy.
— To wspaniale. Prawda? — mó-
wiąc to, uchylił drzwi i wśliznął się
przez nie do środka. David objął
badawczym spojrzeniem cały ogród
przy kamienicy, po czym wzruszył
ramionami.
Ruszył w stronę drzwi, które po-
woli zamykały się skrzypiąc. Kiedy je
na powrót odepchnął, od jego twarzy
odbił się przenikliwy smród. Pomy-
ślał sobie, że powinien wyjść na ze-
wnątrz zanim się udusi. Nim zdążył
złapać klamkę usłyszał donośny głos
starca.
Akustyczne pomieszczenie — po-
myślał.
— Proszę pana! — David obró-
cił się na pięcie i zaczął rozglądać się
po ciemnej klatce schodowej. Spoj-
rzał w lewo. Starzec stał u szczytu
schodów. Okropny odór stęchlizny
zaczął powoli ustępować.
— Czuje pan to samo, co ja? —
zapytał David, kierując się w stronę
schodów. Złapał poręcz prawą ręką
i przesuwał ją po drewnianej ba-
rierce, zmierzając ku górze.
W połowie drogi natrafił na
wystającą drzazgę. Jęknął cicho
i włożył koniuszek palca wskazują-
cego w usta. Starzec nie zwrócił na
to uwagi.
— Oczywiście, że czuję — ode-
zwał się. — Ten dom oddycha, a to
są jego wyziewy — dodał. — Przy-
zwyczai się pan — machnął ręką i ru-
szył dalej.
Drewniana podłoga skrzypiała
pod stopami Davida, a starzec nadal
szedł bezszelestnie, lekko.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin