Wilhelm Andreas Projekt 03 Atlantyda A5.pdf

(3075 KB) Pobierz
Andreas Wilhelm
Projekt Atlantyda
Tłumaczenie: Maciej Wysocki
Tytuł oryginału Projekt Atlantis
Wydanie oryginalne 2007
Wydanie polskie 2009
W czasie, gdy Patrick Nevreaux znajduje na Jukatanie
starodawny kodeks Majów, Peter Lavell odkrywa w Aleksandrii
uznany za zaginiony dokument Platona zawierający relację o
Atlantydzie. Epokowe znaleziska obu naukowców po raz kolejny
stają się powodem ich wspólnej ekspedycji, tym razem na
północny wschód Atlantyku. Tam, na głębokości ponad trzech
tysięcy metrów pod wodą, rozpoczynają poszukiwania
legendarnej Atlantydy. Tymczasem każdy ich krok jest
obserwowany przez armię USA, bezwzględnego kubańskiego
poszukiwacza skarbów Nuño Gonzaleza i mającą niejasne
zamiary dziennikarkę Kathleen Denver.
Peter i Patrick, kierowani żądzą odkrywców, podejmują
niebezpieczną wyprawę w morskie głębiny. Znajdują tam
zdumiewającą spuściznę cywilizacji, która mogłaby udzielić
odpowiedzi na pytania związane z zagadkowymi archiwami
wiedzy...
Czy Projekt Atlantyda pomoże zrozumieć poprzednie odkrycia?
-2-
Otóż kiedy doszli do liter, powiedział Thot [Teut] do Tamuza:
„Królu, ta nauka uczyni Egipcjan mądrzejszymi i
sprawniejszymi w pamiętaniu; wynalazek ten jest lekarstwem na
pamięć i mądrość.”
A ten mu na to:
„Thocie, mistrzu najdoskonalszy; jeden potrafi płodzić to, co do
sztuki należy, a drugi potrafi ocenić, na co się to może przydać i w
czym zaszkodzić tym, którzy się zechcą daną sztuką posługiwać.
Tak też i teraz:
Ty jesteś ojcem liter; zatem przez dobre serce dla nich
przypisałeś im wartość wprost przeciwną tej, którą one posiadają
naprawdę.
Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo
człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć;
zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze
znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie
samego. Więc to nie jest lekarstwo na pamięć, tylko środek na
przypominanie sobie. Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości,
a nie mądrość prawdziwą. Posiędą bowiem wielkie oczytanie bez
nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej
części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno;
to będą mędrcy z pozoru, a nie ludzie mądrzy naprawdę.”
Fajdros Platon
tłum. Władysław Witwicki
-3-
Rozdział I.
Atlantyk, około osiemdziesięciu mil morskich na
północ od Great Abaco Island, Bahamy.
Pierwsza fala z hukiem przewaliła się przez pokład Juanity.
Znajdujące się tu czułe urządzenia elektroniczne już dawno
przestały funkcjonować. Sztorm szalejący wokół statku przybierał
na sile. Reflektory nie oświetlały w zasadzie niczego oprócz
przedniego pokładu i miotanych wichrem pióropuszy piany.
Morskie bryzgi i strugi deszczu smagały statek i zamieniały blask
świateł w srebrzyste wstęgi.
Juanita, będąca dawniej trawlerem, została zaprojektowana do
wypraw dalekomorskich i w przeszłości wychodziła cało z
gorszych sztormów. Nuño González wiedział o tym, tak samo jak
jego ludzie. Jednak tym razem w tej podłej aurze było coś
dziwnego. Załogę zaczął ogarniać zabobonny niepokój, a
González nie mógł dopuścić, żeby zapanował nad nimi. Nadeszła
pora na działanie z najwyższą precyzją. Kapitan nie mógł teraz
pobłażać ludzkim słabościom. Morze też nie będzie okazywać
łaski.
- ¡Maldición, Raúl! - fuknął na bosmana, który właśnie nachylał
się nad mapą. Zerwał ją ze stołu i tym samym ruchem zrzucił
filiżankę. - Weź się za sprzęt! W wodzie siedzi jeszcze sto tysięcy
dolców. A to nie jest twoja forsa. Do roboty!
Raúl opuścił kabinę, ale González nadal miotał przekleństwa.
Spojrzał przez okno na morze. Nad pokładem od sterburty
załamywała się kolejna fala. Położył statek w dryf, żeby ułatwić
holowanie sprzętu.
Krążyli na tym obszarze już od trzech dni i sondowali dno
morskie. González poświęcił całe dwa lata na rekonstrukcję
-4-
ostatniego rejsu Maria Celeste z Puerto Bello przez Hawanę aż do
miejsca, gdzie w marcu 1612 roku statek ten poszedł na dno
razem z ładunkiem ponad dwustu ton srebra. Przez sześć ostatnich
miesięcy przygotowywał wyprawę, w którą zainwestował cały
majątek. W Hawanie zwerbował załogę, drużynę zahartowanych
na morzu facetów, którzy przekonali go swoimi umiejętnościami.
Żadne tam kształcone głowy, sami tylko marynarze i robotnicy.
Ten, kto podczas poszukiwań skarbu chciałby deliberować nad
jakimiś ale i co by było gdyby, zamiast porządnie wziąć się do
roboty, pomylił adres. Mimo tak dobranej załogi González nic był
na tyle głupi, żeby uwierzyć, że nie będzie musiał pilnować
wszystkiego osobiście. Tu, na pokładzie, nikt nie miał takiego
doświadczenia jak on, nikt też poza nim samym nie był gotów
utoczyć własnej krwi, żeby tylko wszystko się udało.
Od uderzenia niespodziewanej fali statek stanął dęba, kapitan
zatoczył się do przodu. To jeszcze nie był sezon na huragany,
ostatnie dane ze stacji meteorologicznej w Nassau nie
wskazywały, że na coś się zanosi. Niemniej jednak różne
fenomeny pogodowe w tym rejonie nie były rzadkością, więc
González dopuszczał i taką możliwość.
Zszedł z mostka na pokład. Deszcz chlasnął go w twarz i na
chwilę pozbawił tchu. Był krzepkim mężczyzną, ale nie łudził się
ani trochę, że przy porządnym sztormie zdoła utrzymać się na
nogach. Dlatego złapał się mocno relingu i lekko schylony sunął
w stronę rufy, aby dopilnować porządku.
Trafił tam na Raúla i trzech innych ludzi manipulujących przy
windzie żurawia bramowego. Pierwotnie urządzenie służyło do
wciągania sieci, ale później statek przebudowano według nowych
wymogów i ten sam żuraw był teraz używany do obsługiwania
sprzętu podwodnego. Ludzie uwijali się jak w ukropie. Zauważyli
kapitana dopiero wtedy, gdy stanął między nimi. Zobaczył dłoń
zaklinowaną w wyciągarce i usłyszał przeraźliwy krzyk robotnika
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin