Wilhelm Andreas Projekt 01 Babilon A5.pdf

(3067 KB) Pobierz
Andreas Wilhelm
Projekt Babilon
Cykl: Projekt Tom 1
Przekład: Maciej Wysocki
Tytuł oryginału Projekt: Babylon
Wydanie oryginalne 2005
Wydanie polskie 2008
Żądza wiedzy, gorączka poszukiwań, kobieta, której moc
pozwala przekraczać granice nieosiągalne dla pozostałych
członków zespołu badawczego. Ściany jaskini pokryte
tajemniczymi znakami... Niebieska, metalizująca poświata...
Nieznane to przyciąga, to odpycha.
Dwaj eksperci wynajęci do supertajnego projektu ONZ mają
zbadać to zjawisko: profesor archeologii Peter Lavell i
zwariowany poszukiwacz skarbów Patrick Nevreux. Działania
naukowców utrudniają: mer francuskiego miasteczka, wielka
mistrzyni wolnomularzy, grupa satanistów, a kto wie... może ktoś
jeszcze?
-2-
Szalonym jest ten,
który jakowąś tajemnicę
w jakiejkolwiek innej formie zapisuje
aniżeli w takiej,
która ją przed maluczkimi skrywa,
zaś ją samą uczonym mężom i rozważnym adeptom
z wielkim mozołem pojąć pozwoli.
„O marności magii"
Roger Bacon, około 1214-1294
-3-
Rozdział 1.
10 kwietnia, górska łąka w Langwedocji, na
południowym wschodzie Francji.
Pasterz przebudził się nagle z kołaczącym sercem. Coś wyrwało
go ze snu, jakby uderzenie w wielki taraban, jakiś odgłos,
przeczucie albo coś, co mu się akurat przyśniło.
Podniósł się i nerwowo rozejrzał dookoła. Zwierzęta pasły się w
niewielkich grupkach blisko niego, pod drzewami i przy krzakach.
Prawie nikt ze wsi nie miał odwagi zapuszczać się tak wysoko, ale
Jacques miał gdzieś ludzkie gadanie. Wiedział, że tam można
jeszcze znaleźć soczyście zielone, spokojne miejsca do wypasu, a
owce były mu za to wdzięczne. Tym razem jednak okazywały
niepokój większy niż kiedykolwiek. Jego wzrok powędrował ku
niebu i wszystko stało się jasne. Potężna ściana chmur burzowych
przesuwała się ze wschodu nad górę. Nadciągały niezwykle
szybko. To z tego powodu się ocknął. Podobnie jak stado wyczuł
zbliżającą się nawałnicę.
Wstał, zarzucił na ramię skórzaną torbę i zaczął zaganiać owce
w jedną gromadę. W miejscu, w którym się znajdował, był
całkowicie zdany na pogodę, najbliższa bacówka z prowizoryczną
zagrodą leżała kilka kilometrów niżej, w bezpiecznej otulinie lasu.
Gdy spadły pierwsze krople, pasterz popatrzył z irytacją w
niebo. To nie była zapowiedź delikatnego dżdżu, ale oznaka
potężnej burzy.
10 kwietnia, Palais de Molière pod Paryżem.
Jedynie garstka gości patrzyła z zainteresowaniem, gdy na
trawniku przed pałacem lądował helikopter. Dwóch ochroniarzy
-4-
stało na schodach przed wejściem, obserwując manewr lądowania.
Jeden z nich dostał instrukcje przez słuchawkę, potwierdził je do
ukrytego mikrofonu i machnął ręką za siebie. Na ten znak z pałacu
wyszli dwaj pracownicy i zgięci wpół podbiegli do helikoptera,
którego wirnik właśnie się zatrzymał, a potem otworzyli boczne
drzwi. Z wnętrza maszyny wysiadła para elegancko ubranych
ludzi koło trzydziestki, którzy gestem nakazali pracownikom
odsunąć się. Zza pleców przybyszów wyłoniła się imponująca
postać w ciemnopopielatym garniturze, z białą apaszką i białymi
kamaszami, okryta czarną peleryną z narzutką. Ubiór był
najwyższej jakości. Mężczyzna sprawiał wrażenie człowieka nie z
rej epoki. Na jego twarzy, okolonej siwą brodą, gości! wyraz
wyniosłej powagi. Gdy miarowym krokiem ruszył w stronę
okazałego budynku, jego młodsi towarzysze podążyli za nim.
Prezydent, jak co roku, wydawał wiosenne przyjęcie w swoim
Palais de Molière. Jako przedstawiciel narodu nie chciał
sprawować rządów z politycznej góry i starał się pozostawać w
stałym, bezpośrednim kontakcie z wpływowymi osobistościami
gospodarki, kultury i mediów. Większość gości nie znała się
osobiście, a tylko z prasy. Całe to przyjęcie było zatem dla
zaproszonych emocjonującą okazją do oglądania i bycia
oglądanym, zazwyczaj jedyną, bo tylko nieliczni mieli zaszczyt
pojawić się tutaj po raz drugi.
Gdy siwobrody jegomość wraz ze swymi towarzyszami kroczył
przez foyer, goście mimowolnie rozstępowali się na boki,
przerywali rozmowy, a kilkoro z nich na powitanie skinęło głową
nowo przybyłym. Idąca trójka skierowała się do zacisznego kąta,
gdzie wysokie okna otwierały widok na przypałacowe ogrody, a
kelner roznosił drinki.
Mimo wczesnej pory na dworze zaczęło się ściemniać. Niebo
było zasnute chmurami, zanosiło się na deszcz.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin