John Weisman
Akcja bezpośrednia
Przełożył: Miłosz Młynarz
Tytuł oryginału Direct Action
Wydanie oryginalne 2005
Wydanie polskie 2006
CIA nie może już pełnić swego podstawowego zadania w globalnej wojnie z terroryzmem - dostarczania aktualnych i istotnych danych - więc zleca je prywatnym firmom.
„Akcja bezpośrednia” oparta jest na autentycznych wydarzeniach, opisuje prawdziwe kryzysy i działania CIA, przedstawiając czytelnikowi nową, tajną wojnę, prowadzoną każdego dnia na całym świecie przez anonimowych żołnierzy cienia.
Jeden z nich, były oficer CIA Tom Stafford, przemieszcza się między Waszyngtonem i Paryżem a Bliskim Wschodem. Musi namierzyć, zdemaskować, a następnie zneutralizować groźnego terrorystę z al-Kaidy, zanim ten przeprowadzi równoczesne zamachy na USA i państwa zachodnie. Dodatkowo, z tajemniczych powodów ludzie z kierownictwa CIA chcą porażki Stafforda...
Spis treści:
I. Langley, stan Wirginia. 5
II. Przejście graniczne Erez. 17
III. Herndon, stan Wirginia. 47
IV. Rue Raynouard. 67
V. Herzlyia. 111
VI St. Denis. 190
VII. Rue Lambert. 272
VIII. Chantilly, stan Wirginia. 390
Epilog. 395
Książka zawiera fikcyjne dane. Imiona, nazwiska, miejsca i zdarzenia są dziełem wyobraźni autora lub zostały użyte w fikcyjnym kontekście. Opracowania poufnych materiałów, źródeł i metod zostały jednak dokonane w zgodzie z aktualnymi standardami Zarządu Recenzji Publikacji CIA.
Dla Minii Crocker
i Richarda Campbella,
emerytowanego podpułkownika
Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych
101 wskazówka kariery:
Wielkie operacje, wielkie ryzyko,
małe operacje, małe ryzyko,
brak operacji, brak ryzyka.
(Odręczny napis na ścianie biurowego boksu Centrum Antyterrorystycznego w kwaterze głównej CIA, wiosna 2003)
21 września 1995 roku o 11.47 pięciu wysokich urzędników Dyrektoriatu Operacji CIA (tajnej służby Agencji) spotkało się dyskretnie w pokoju 4D-627A na trzecim piętrze kwatery głównej w Langley. Było to jedno z zabezpieczonych przed wyciekiem informacji pomieszczeń konferencyjnych. Z racji kształtu zwano je pokojami bąbelkowymi. Agencja wciąż jeszcze przeżywała wstrząs, jaki stanowiło aresztowanie w lutym 1994 roku Aldricha Hazena Amesa. Ames, niegdyś zdolny oficer operacyjny wywiadu, stał się chciwym alkoholikiem, który wydał KGB dziesiątki najcenniejszych amerykańskich agentów - wszyscy zostali aresztowani i zabici. Sprzedawał także wiele nowinek technologicznych i prawdziwe dane tajnych współpracowników CIA za granicą.
Dwaj z uczestników spotkania w raporcie o najwyższym stopniu utajnienia mieli ocenić szkody wyrządzone przez zdradę Amesa. Na własne ryzyko przedstawiali teraz wstępną wersję raportu trzem najbardziej zaufanym współpracownikom.
Diagnoza była przygnębiająca. Można właściwie przyjąć, że Agencja została rozpracowana, a jej działania wystawione na widok publiczny. Wiedzieli o nich już nie tylko przeciwnicy polityczni, jak Moskwa, ale jej wszyscy obecni klienci - Libia, Syria, Sudan, Irak i, co gorsza, międzynarodowe organizacje terrorystyczne wspierane przez te państwa. Zdrada Amesa oznaczała praktycznie demontaż Dyrektoriatu Operacji: każde jego przedsięwzięcie, agent i oficer operacyjny, zostali ujawnieni przeciwnikowi i jego sprzymierzeńcom.
Starszy stopniem twórca raportu przedstawił współpracownikom jedyny, jego zdaniem, sposób przetrwania tajnej służby. Chciał stworzenia w obrębie CIA całkowicie nowej i zupełnie sterylnej organizacji szpiegowskiej, tajnej sekretnej służby w jawnej sekretnej służbie. Cała piątka wiedziała jednak, że nic z tego nie wyjdzie - obecny Dyrektor, John M. Deutch, nigdy nie zaakceptowałby takiego wyjścia. Deutch - wysoki, sztywny, nieporadny w ruchach, były wykładowca chemii na MIT, inteligent w każdym calu - pełnił wcześniej funkcję podsekretarza obrony, skąd w maju zeszłego roku przesunięto go do CIA, by posprzątał po Amesie. Zamiast dobrać sobie myślących doradców, którzy ułatwiliby mu dostosowanie się do takiego miejsca, jak Langley, nowy Dyrektor - amator w materii wywiadu - współpracował najbliżej z dwojgiem ludzi, również nie mającymi żadnego operacyjnego doświadczenia.
Dyrektorem Wykonawczym została Nora Slatkin, mianowana wcześniej przez prezydenta podsekretarzem Marynarki Wojennej. Jego zastępcą i prawą ręką był George John Tenet z Rady Bezpieczeństwa Narodowego, który współpracował na Kapitolu m.in. z senatorem Davidem Borenem. Już po paru tygodniach ogromna większość doświadczonych pracowników wywiadu z Dyrektoriatu Operacji (DO) znienawidziła całą trójkę. Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy Deutch mianował na szefa DO Davida Cohena, oficera raportującego Dyrektoriatu Wywiadu (DW). Wieść biurowa niosła, że Cohen nienawidził szpiegowania i szpiegów.
Kiedy więc po kilku miesiącach urzędowania Deutch i jego przyboczni wydali serię rozkazów, które w praktyce uniemożliwiały działalność wywiadowczą, nikt nawet specjalnie się nie zdziwił. Nowe zasady wykluczały kryminalną przeszłość agentów, łamanie przez nich praw człowieka lub jakąkolwiek działalność terrorystyczną czy przestępczą - karą za takie rzeczy było wydalenie z Agencji. Wyrzucenie. Wykopanie. Wywalenie. Siatki takich agentów miały zostać rozwiązane.
Zanim zaczęło się owo wrześniowe spotkanie, z list skreślono ponad połowę zagranicznych agentów CIA. Ich nazwiska wymazano z BigPond, bazy danych Agencji, którą obsługiwał dział administracyjny, pozostający obecnie pod kierownictwem Nory Slatkin. Ponad pięćdziesiąt dobrych siatek wywiadowczych w Europie, na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Południowej i w Azji zostało rozwiązanych w trybie doraźnym. Nie mogąc już rekrutować współpracowników spośród tych pożytecznych ludzi o brudnych rękach, wkrótce Agencja zaniemówiła, ogłuchła i oślepła. Po aferze z BigPond starzy pracownicy ochrzcili Slatkin mianem „Nora Tora Tora”.
Zaczęli głosować też nogami - do końca lata 1995 roku ponad dwustu czterdziestu doświadczonych oficerów operacyjnych (z których czterdzieści procent spędziło w terenie ponad piętnaście lat) złożyło rezygnacje lub odeszło na wcześniejszą emeryturę. Centrum Antyterrorystyczne Agencji (CA) dosłownie się wykrwawiło - większość jego sił ludzkich i zasobów technicznych wypadła z gry lub przeszła do innych agencji rządowych (w tym znienawidzonego rywala - FBI). Działania na frankfurckim lotnisku, gdzie miało się mieścić europejskie centrum sztabu kryzysowego, zostały zaniechane.
Niedługo potem na zamkniętym posiedzeniu Stałej Komisji Izby Reprezentantów ds. Wywiadu (HPSCI) miano zaszczyt powiadomić, że nowe kierownictwo CIA obniżyło koszty funkcjonowania organizacji o ponad 3,6 mld dolarów rocznie, zamykając dziewięć placówek w Afryce Subsaharyjskiej i bazy[1] w sześciu miastach Europy Wschodniej. Uzasadniono to końcem zimnej wojny - Ameryka nie musi już kontrolować radzieckich agentów, obecność w takich miastach, jak Düsseldorf, Barcelona, Marsylia czy Mediolan jest więc zbędna.
Alan Martin, zastępca dyrektora ds. gromadzenia informacji, próbował bezskutecznie umówić się na spotkanie z Deutchem lub jego zastępcą, Tenetem. Udało mu się w końcu dopaść w barku jednego ze specjalnych asystentów Teneta (których liczba wciąż rosła). Zaczął wyjaśniać, że bazy mogły służyć do kontroli rosnących w siły islamskich radykałów w Niemczech, Hiszpanii, Francji i Włoszech.
Asystent spojrzał na niego baranim wzrokiem. Islamscy radykałowie? Kogo, do cholery, obchodzą jacyś islamscy radykałowie w Düsseldorfie? My tu robimy oszczędności. Realizuj program, Al, powiedział, albo spadaj.
Nie to jednak było najgorsze. Poziom ludzi w DO dramatycznie spadł. Sytuacja nie była niczym nowym: za dyrektorowania Williama Webstera i Roberta M. Gatesa DO musiała zaakceptować w swych szeregach analityków, oficerów raportowych i sekretarki, z których tylko nieliczni chcieli i mogli wyławiać, oceniać i rekrutować agentów. Zawsze oportunistyczny Gates ukuł na ten proces politycznie poprawną nazwę: „obcozapładnianie”.
Pustkę po odejściu doświadczonych oficerów operacyjnych, wytworzoną przez Deutcha, Teneta, Slatkin i Cohena, wypełniał teraz wzbierający potok naiwnych, unikających ryzyka ludzi bez umiejętności i obycia w terenie. Prawdę mówiąc, bez obycia w czymkolwiek - zero, załamka, dno. Analitycy dostali już nominacje na szefów placówek w Tel Awiwie, Rijadzie, Nairobi i Lizbonie. Oficerowi raportowemu przydzielono Warszawę. Była sekretarka, mając pół roku szkolenia, objęła Kijów. Kijów! Na Ukrainie wciąż znajdowały się wielkie ilości pozostałej po Związku Radzieckim broni jądrowej. Jezu, to jakby zatrudnić asystenta administracyjnego dyrektora szpitala do kierowania oddziałem neurochirurgii.
Pięciu mężczyzn w pokoju 4D-627A miało razem ponad sto lat doświadczenia w wywiadzie i na świecie nie było miejsca, którego by nie znali.
Do czasu, gdy Deutch zastąpił go oficerem raportowym, Bronco (od Bronisław) Panitz pełnił funkcję zastępcy Dyrektora ds. operacji. Działał w Europie Wschodniej, był szefem w Budapeszcie, potem w Singapurze, wrócił stamtąd, by prowadzić działania Agencji w Europie Zachodniej i w końcu powierzono mu Madryt. W wieku 55 lat wciąż prezentował się imponująco jak zawodowy napastnik futbolu amerykańskiego - przez cztery dni w tygodniu ćwiczył w siłowni CIA i grał w tę samą koszykówkę na jeden kosz, jakiej nauczył się w dzieciństwie na ulicach dzielnicy Yorkville na Manhattanie.
Antony Wyman szefował mocno zredukowanemu Centrum Antyterrorystycznemu. Plotka biurowa głosiła, że jego los jest już przesądzony i zastąpi go ktoś bardziej podatny na życzenia nowego Dyrektora. Wymana, zdeklarowanego i nieuleczalnego anglofila, znano pod przydomkiem „wystrojony Tony”. Skończył z wyróżnieniem historię na Cambridge, nosił wykonane na zamówienie w Londynie garnitury w szerokie pionowe paski, krzykliwe koszule od Turnbulla i Assera, jeszcze krzykliwsze krawaty tej samej firmy, oraz ręcznie robione, brązowe zamszowe buty od Johna Lobba. Jego szyję zwykle otaczała czarna jedwabna wstążka z monoklem w złotej oprawce, a z kieszonki na piersi zwieszała się jedwabna chusteczka.
Tony Wyman, jak Zorro, tylko sprawiał wrażenie wymuskanego dandysa. Kierował placówką w Londynie, gdzie wspomógł MI5 i MI6 w poskromieniu terroru IRA, i w Rzymie, gdzie naciskał SISMI (włoski wywiad wojskowy), by rozprawiła się z Czerwonymi Brygadami krok po kroku. Po Rzymie Dyrektor William Casey przydzielił „wystrojonemu Tony'emu” zadanie zniszczenia organizacji Abu Nidala. Palestyńczycy dopiero co zabili pięciu Amerykanów, atakując 27 grudnia 1985 roku równocześnie na lotniskach w Rzymie i Wiedniu pasażerów TWA i El Al, i Casey chciał ich zniszczyć.
„Rób, co chcesz, Tony”, ryknął Casey, plując sałatką z tuńczyka. Upuścił nadgryzioną kanapkę na talerzyk i dla zaakcentowania słów rąbnął w blat swojego zawalonego biurka. „Chcę, żeby łeb tego pieprzonego zgnilasa wbito na pal przed naszą bramą frontową! Więc mnie nie zawiedź”.
Wystrojony Tony strzepnął resztki kanapki Caseya z prążkowanej aksamitnej kamizelki i zabrał się do roboty. Do połowy 1987 roku szereg jego tajnych operacji doprowadził Abu Nidala na skraj paranoi. W listopadzie tego roku terrorysta zastrzelił z karabinu maszynowego stu sześćdziesięciu swoich ludzi, a dwa tygodnie później zarządził egzekucję stu siedemdziesięciu współpracowników z Libii. Do końca roku Abu Nidal zabił po torturach ponad czterystu najbliższych towarzyszy, ponieważ Wyman doprowadził go do przekonania, że przekazywali oni informacje do CIA. W 1988 roku organizacja Abu Nidala przestała być zagrożeniem.
Charles Hoskinson, najstarszy z uczestników spotkania, był od dawna arabistą. Niski, z okrągłą twarzą, długimi kosmykami białych włosów i wyblakłymi szarymi oczami za staromodnymi okularami w okrągłych oprawkach, wyglądał raczej na Boba Cratchita niż Jamesa Bonda. Lista jego osiągnięć sprawiała jednak imponujące wrażenie.
W 1972 roku, jako szef placówki w Damaszku (po raz pierwszy na tak wysokim stanowisku), pozyskał do współpracy brata syryjskiego [...] kompromitujące okoliczności [...] Henry'ego Kissingera podczas wojny październikowej w 1973 roku. Następnie [...]
Podczas krwawej libańskiej wojny domowej Hoskinson kierował placówką w Bejrucie. Nawiązał tam tajne, nieformalne stosunki z OWP, w rezultacie których zorganizował miesiąc miodowy dla Alego Hassana Salameha. Szef operacji Czarnego Września, pomysłodawca masakry na monachijskich igrzyskach i obiecująca postać dla CIA, spędził go na Hawajach wraz z żoną, byłą Miss Universe, Libanką Georginą Rizak. Hoskinson próbował nawet nauczyć Salameha nurkowania, ale okazało się, że człowiek, który z zimną krwią wydawał rozkazy zabijania setek ludzi, cierpi na klaustrofobię i pod wodą wpada w panikę.
Podczas pobytu w Kairze (1978-1981) Hoskinson odpowiadał za wsparcie negocjacyjne Anwara el-Sadata, co doprowadziło do układu w Camp David, zdołał też przekonać prezydenta do usunięcia z Egiptu Rosjan, co miałoby leżeć w długoterminowym interesie kraju. Sadat zrobił to na zaledwie kilka tygodni przed swą śmiercią w zamachu 13 października 1981 roku.
Hoskinson został jednak odsunięty. Weteran z trzydziestojednoletnim stażem odmówił zerwania współpracy z MJ PLUM-BEREM, palestyńskim agentem, który w 1987 roku był zamieszany w próbę zabójstwa ambasadora Izraela w Hiszpanii. PLUMBER z pewnością mordował już Żydów, i gdyby miał sposobność, zrobiłby to ponownie. W tym czasie był jednym z najwyższych rangą bezpieczniaków Autonomii Palestyńskiej. PLUMBER miał jednak pewną słabość - gustował w małych chłopcach. Ta skłonność uczyniła go w połowie lat 80. idealnym kandydatem dla Gilesa T. PRENDERGASTA, jednego z podległych Hoskinsonowi oficerów operacyjnych.
Hoskinson był przekonany, że Arafat w Oslo nie zawrze porozumienia ze szczerymi intencjami. PLUMBEROWI nie podobało się, iż Arafat zbiera miliony, nie dzieląc się z nikim, i mógłby dostarczyć informacji o planach przewodniczącego OWP, należał bowiem do ścisłego kręgu zaufanych Arafata.
Triumwirat Deutcha nie życzył sobie jednak współpracy z PLUMBEREM. Deutch miał warknąć: „Dostaję od Izraelczyków wszystko, czego potrzebuję i nie chcę, by jakiś senator marudził mi, że wynajmujemy pedofila-mordercę jako agenta”.
Hoskinson nie tłumaczył Dyrektorowi, że agenta się nie wynajmuje, lecz rekrutuje, bo uznał to za próżny wysiłek. Mimo jego starań, kontakty z PLUMBEREM zerwano, a CIA straciła swe jedyne źródło w otoczeniu Arafata. Kiedy Charlie złożył formalny protest inspektorowi generalnemu, ludzie Deutcha dostali szału. Dyrektor wezwał Hoskinsona i bezzwłocznie nakazał mu przejście na emeryturę. Gdy Hoskinson odmówił, Deutch spuścił z łańcucha swe psy, by przyśpieszyć jego decyzję.
Dziesięć dni przed spotkaniem Hoskinson musiał zacząć spacerować w hallu, gdyż zastępca „Tora Tora” Nory wyeksmitował go z jego biura. Ze spokojem wyszukał więc sklepik w barze, a do przyjmowania wiadomości używał numeru wewnętrznego zaprzyjaźnionego oficera Sekcji Bliskowschodniej. Został jednak wywęszony przez jakiegoś szpiega triumwiratu.
Rano, w dniu spotkania, asystencka kreatura Teneta przekazała Hoskinsonowi w barku nakaz stawienia się na badaniach psychologicznych. No cóż, jeśli Hoskinson nie wykonywał każdego polecenia Deutcha, z pewnością był umysłowo niezrównoważony. Stary przyjaciel, który miał dostęp do biura Dyrektora, ostrzegł Charliego, że tamten szuka tylko pretekstu, by z nim skończyć.
Hoskinson spędził w CIA trzydzieści cztery lata i trzy miesiące. Kochał to miejsce i ideały, których broniła Agencja, i prędzej oddałby duszę diabłu, niż pozwolił Deutchowi oraz jego ludziom zniszczyć to wszystko. Stan Turner, Bobby Gates i Bill Webster byli już wystarczająco źli, ale Deutch... Jezu Chryste! Hoskinson spojrzał na Tony'ego Wymana.
- A żeż by to szlag trafił, Tony, musimy ruszyć tyłki.
P[...][2], oficer operacyjny, który miał napisać zasadniczą część raportu w sprawie Amesa, zamrugał.
- Zgadzam się, Charlie. Ale co robić? Myślę, że powinniśmy się z tym przespać i spotkać się jutro ze świeżymi pomysłami.
- Niektórzy z nas już wiedzą, co robić, STIGGINS - warknął Hoskinson. Nawet w bąbelkowym pokoju używał operacyjnego nazwiska rozmówcy „Edward C. Stiggins”. - Ed, sam to świetnie ująłeś półtorej godziny temu. Przesypianie się nic nie da. Należy zmienić tylko jedną rzecz.
- Czyli - dołączył się Wyman - zamiast budowy nowego DO wewnątrz Agencji, zrobimy to poza nią i zarobimy kupę pieniędzy.
Alan Martin zastukał kłykciami po stole.
- Sprywatyzujemy DO. Wspaniale.
- Organizacja będzie dwustopniowa - Wyman przeczyścił monokl.
- Poziom pierwszy jest jawny - spółka prywatna, ocena ryzyka handlowego i przemysłowego, zarządzanie kryzysem, doradztwo w kwestiach bezpieczeństwa. Wierzcie mi, to wielki rynek, sprawdziłem. - Spojrzał na Panitza. - Mówimy o siedmio-cyfrowym dochodzie w ciągu pierwszego roku.
Bronco Panitz zauważył wymianę spojrzeń między Hoskinsonem a wystrojonym Tonym. „Musieli to planować już od jakiegoś czasu”.
Wyman potrząsnął mankietami, by zademonstrować stare złote spinki.
- Poziom drugi, tajny - zajmujemy się obszarami, na których DO jest ślepy - Bliskim Wschodem, Azją Południowo-Wschodnią, Afryką i tak dalej - i sprzedajemy nasz szczerozłoty produkt Langley, oczywiście za słoną cenę.
- A Langley zapłaci - dodał Hoskinson. - Dzisiaj to wieś potiomkinowska.
- To fakt - mruknął Alan Martin. - Ludzie nie robią tam prawie nic, wszystko idzie od łącznikowych albo z techniki.
- Z rekrutacją nie będzie problemu, wierzcie mi - powiedział Tony Wyman. - Deutch pozbywa się najlepszych ludzi. Mam już wstępne zgłoszenia od przynajmniej sześciu kolegów.
Alan Martin musiał uznać, że to wspaniałe. Aby uchronić DO przed samozniszczeniem, Hoskinson i Tony proponowali kontynuację tajnej działalności, jaką prowadzili przeciwko Związkowi Radzieckiemu, Chinom, Iranowi oraz dziesiątkom innych narodów, ugrupowań politycznych czy terrorystycznych. Zamiast jednak dostarczać potencjalnie destabilizujących informacji, przekazywaliby wywiadowi CIA to, czego sam nie był teraz w stanie się dowiedzieć.
STIGGINS zmarszczył brwi.
- Deutchowi nie będzie się to podobać.
- Deutch nie musi o tym wiedzieć.
Gdy STIGGINS zaczął wyrażać dalsze wątpliwości, odezwał się Bronco Panitz.
- Boże, David Cohen zawsze wynajmuje rencistów do brudnej roboty. Kilku konsultantów też się przy tym wyżywi.
To była prawda - emeryci na kontraktach działali obecnie jako jednoosobowe placówki CIA w pięciu krajach Afryki Subsaharyjskiej. W Biurze ds. Bliskiego Wschodu dwoma wydziałami kierowali oficjalni pracownicy prywatnych firm oceniających ryzyko. Jeden z nich odszedł z Agencji w 1994 roku, dragi rok później. Ponieważ jednak ich certyfikaty i badania na wariografie były wciąż aktualne, a doświadczonych i znających region oficerów operacyjnych brakowało, powrócili do pracy w CIA, ale na innych zasadach - przeszli na emeryturę, mając stopień GS-14 (ok. 86 000 dolarów rocznie), a teraz za swoje stare obowiązki dostawali od podatników 1250 dolarów dziennie z dodatkami (czyli 325 000 rocznie).
- Potrzebujesz siatki w kwaterze głównej, Tony - twarz Martina ożywiła się. - Agenci dostępu, penetracji, wpływu i najważniejsi, krety. Wiesz, jak tam na szóstym piętrze myślą o bezpieczeństwie pracy. Jeśli nie będziesz wiedział, co tam knują, prędzej czy później nakryją cię.
Tony Wyman założył monokl na prawe oko, spojrzał najpierw na STIGGINSA, potem... powoli... powiódł... spojrzeniem ku Martinowi i z powrotem. Rozluźnił mięśnie twarzy. Monokl wypadł.
- Masz na myśli...
Alan Martin zrozumiał.
- STIGGINS i Martin. To wygląda jak operetka.
Tony Wyman wyszczerzył zęby.
- Dla mnie jak siatka 4D-627.
O 14.30 doszli do porozumienia. Półtorej godziny później Antony Wyman, Bronco Panitz i Charles Hoskinson zaczęli pisać podania o przeniesienie na emeryturę. Sekretarka Tony'ego zapytała, co zamierza teraz robić. Odparł, że zamierza z kilkoma przyjaciółmi otworzyć firmę ochroniarską.
- Jak pan ją nazwie? Wyman i Spółka?
- Wyman i Spółka? Brzmi ciekawie, kochanieńka, ale nie o to chodzi. Zbyt egoiste por moi. Nazwiemy się 4627.
Sass Rodriguez uniósł się w fotelu kierowcy opancerzonego chevroleta suburban i spojrzał zza okularów przeciwsłonecznych Oakley przez grubą, kuloodporną przednią szybę wielkiego srebrnego FAV-a[3].
- Świetny dzień na plażowanie, co, McGee?
- Racja, Sass. Pogoda na piwko - Jim McGee siedział obok kierowcy. Jego ciemne oczy spojrzały w górę - niebo było bezchmurne. Westchnął, przeczesał palcami krótko ostrzyżone, przedwcześnie posiwiałe włosy i zabębnił pokrytymi bliznami kłykciami po grubym, pięciocentymetrowym szkle zamkniętego bocznego okna.
- Carlsberg z beczki, piękne izraelskie laski, a my cały dzień tkwimy w tej puszce jak sardynki.
- Marnujesz swój czas na ochotnika, Jimbo - odparł Sass.
- Nie moja broszka.
- Dobrze gadasz, osioł ze mnie - McGee zauważył przed nimi korek. Sass wjeżdżał już w pierwszą linię poszarpanych barierek, wiodących do przejścia. - Czas na postój.
FAV zatrzymał się gwałtownie, gdy gromada nerwowo wyglądających żołnierzy izraelskich w pełnym rynsztunku zasygnalizowała Sassowi, by stanął. Dając znaki wylotami luf, skierowali na pobocze sześć samochodów, wybrali białego citroëna, w którym siedziało czterech młodych Arabów, wyciągnęli ich z wozu i kazali położyć się twarzą do ziemi.
McGee odpiął mikrofon z radia na pulpicie, wcisnął przycisk nadawania i powiedział:
- Baza Tel Awiw, Lima Jeden. Dojeżdżamy do przejścia Erez.
Po sześciu sekundach ciszy radio zatrzeszczało:
- Lima Jeden, Tel Awiw. Pozycja potwierdzona.
- Co byśmy zrobili bez GPS? - Sass podrapał się po uchu i obrócił do trzeciego pasażera FAV-a.
- Myślisz, że dzisiaj nas zatrzymają, Skip?
- Niii - Skip O’Toole stuknął się w słuchawkę, ściszył walkie-talkie, położył rękę na mikrofonie przypiętym do kołnierza taktycznej kamizelki 5.11 i pochylił się naprzód. - Od świąt był spokój - wskazał na citroëna. Dwóm jego pasażerom skuwano ręce na plecach, mierząc im w głowy z M-16. - Widzicie, jak Izy są poczciwi? Nikogóśku nie kopią i nie strzelają. Tylko tak se rozrabiają, żeby tylko wkurzyć, ale nie strzylać. - O’Toole był mniejszej postury niż koledzy: muskularny, rudy facecik o nieposkromionej energii i wilczym apetycie. Biegał maratony, jeśli nie uganiał się akurat za dziewczynami, które lubił nazywać „długowłosymi słownikami”.
O’Toole był w SEAL, w Grupie 5 Drużyny Zachodniego Wybrzeża, która miała stacjonować na Guamie. Miał 29 lat i kochał Drużyny, ale nie powstrzymało go to od porzu...
entlik