Ameryka A5.doc

(13494 KB) Pobierz
Ameryka po kaWałku




Marek Wałkuski

Ameryka po kaWałku

 

 

Wydanie polskie 2014

 

Pozytywne Stany, czyli Ameryka, jakiej nie poznasz z przewodników.

Dlaczego ludziom jest dobrze w Stanach Zjednoczonych? Dlaczego nie wyobrażają sobie życia w innym kraju? Dlaczego imigranci, którzy wpadają „na chwilę”, zostają tam na zawsze? W swojej najnowszej książce Marek Wałkuski wyjaśnia, co spodobało mu się w Ameryce i dlaczego polubił ten kraj. Pisze o fundamentalnych cechach Amerykanów, takich jak optymizm, altruizm czy tolerancja, przede wszystkim jednak opowiada o amerykańskiej codzienności.

 

Poznawaj Amerykę kaWałek po kaWałku:

- zajrzyj do wnętrza policyjnego radiowozu

- poznaj ludzi o stuwatowych uśmiechach

- udaj się na podwórkową wyprzedaż

- odwiedź zamieszkany przez mormonów stan Utah

- poczuj moc silnika harleya-davidsona

- oddaj się przyjemnościom w rozmiarze XXL

- weź udział w nieudolnie przeprowadzonym skoku na bank


Spis treści:

Kawałek wstępu              5

Kawałek pierwszy - Wygoda po amerykańsku.              8

Wynalazki              9

Przyjazne banki              16

Parkometr              25

Gazeta pod drzwiami.              35

Pasy szybkiego ruchu              43

Pralnie na monety              50

CARFAX              56

Fontanny wody pitnej              61

Automatyczna skrzynia biegów              66

Kawałek drugi: Made in the USA              71

Dzień Niepodległości              72

Ford crown victoria              79

„The New York Times”              86

Toby Keith i muzyka country.              93

Smithsonian              99

Barack Obama              106

Harley Davidson              113

Super NOVA              120

Halloween              128

Kawałek trzeci: Między nami Amerykanami              134

Życie bez płotów              135

Wolontariat              141

Bieg na Wysokich Obcasach              148

Zaufanie do obywatela              156

Poprawność polityczna              161

Amerykański uśmiech              166

Optymizm              171

Rozświetlone Boże Narodzenie              176

Kawałek czwarty: Widokówki z Ameryki              186

Hawaje              187

Utah              195

Arlington              204

East Village              210

Yellowstone              217

Przydrożne atrakcje              224

Kawałek piąty: Przyjemne stany.              231

Golf za dychę              232

Car Talk              240

Godziny otwarcia sklepów              250

Super Bowl              257

David Letterman              267

Korty i ścieżki              274

Kupowanie bez ryzyka              281

Radio Pandora              287

Pho 75 - tanie etniczne danie              294

Podwórkowe wyprzedaże              302

Kawałek szósty: Rzeczy ostateczne albo prawie ostateczne.              308

Dziwaczna Ameryka              309

XXL USA              316

Umieranie              325

Napady na banki              333

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla moich rodziców

 


Kawałek wstępu

Kiedy w 2002 roku przyjechałem do Ameryki, nie przypuszczałem, że spędzę tu trzynaście lat. Wiem, że nie zostanę w Stanach na zawsze. W Polsce mam rodzinę i przyjaciół. Moje perspektywy zawodowe też są lepsze w kraju, gdyż w USA karierę musiałbym zaczynać od początku, co po czterdziestce nie jest łatwe. Przyjdzie więc taki moment, że spakuję walizki i wyjadę. Jednak na samą myśl o tej chwili zaczynam tęsknić za Ameryką. Uświadamiam sobie wtedy, jak bardzo polubiłem ten kraj.

W swojej pierwszej książce, Wałkowanie Ameryki, pisałem o niektórych pozytywnych stronach tego kraju. Należą do nich ogromna różnorodność etniczna i kulturowa, a także cechy narodowe Amerykanów, takie jak indywidualizm, otwartość i tolerancja. Bardzo sobie cenię amerykańskie przywiązanie do wolności słowa oraz rozdział Kościoła od państwa przy jednoczesnym szacunku dla wszystkich religii i wyznań. Mój podziw budzi konsekwencja, z jaką Amerykanie stosują zasadę równości wobec prawa oraz odrzucają elitaryzm dający pewnym jednostkom, takim jak politycy, profesorowie, dziennikarze czy aktorzy, uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie. Podoba mi się także nieformalny styl bycia Amerykanów.

Moja sympatia dla Stanów Zjednoczonych dotyczy też drobniejszych przejawów amerykańskiej rzeczywistości - rozwiązań ułatwiających życie codzienne, panujących tu reguł i zwyczajów, sposobu obchodzenia świąt, niezwykłych miejsc, a także rozrywek i przyjemności. Są to elementy tutejszej codzienności, za którymi będę tęsknić, gdy wrócę do Polski, i które postanowiłem przybliżyć polskiemu czytelnikowi. Ich lista jest bardzo długa. Są na niej Dzień Niepodległości i Halloween, Hawaje i Yellowstone, policyjny ford crown victoria i dziennik „New York Times”, automatyczna skrzynia biegów i parkometr na monety, osiedla bez płotów i bożonarodzeniowe dekoracje domów. Wiem, że będzie mi też brakować poczucia humoru Baracka Obamy, piosenek country Toby’ego Keitha, atmosfery Super Bowl, amerykańskiego optymizmu, obsługi klienta w sklepach, przydrożnych atrakcji, podwórkowych wyprzedaży, przyjaznych banków, golfa za dziesięć dolarów i darmowych kortów tenisowych. Nie mogłem się też oprzeć pokusie napisania o umieraniu po amerykańsku, ulubionym rozmiarze Amerykanów XXL oraz o napadach na banki. Właśnie takim „kawałkom” Ameryki poświęcona jest ta książka.

W Ameryce po kaWałku zawarłem historie z własnego życia i przedstawiłem wiele swoich opinii. Nie jest to jednak książka o mnie samym czy moich przygodach w Stanach Zjednoczonych. Moim celem jest przybliżenie różnych elementów amerykańskiej rzeczywistości oraz wytłumaczenie, dlaczego Amerykanie sięgają po takie, a nie inne rozwiązania. Nie kryję, że wybrałem rzeczy, które polubiłem w Ameryce, pozytywne przejawy życia w tym kraju. Opisywanie wad USA pozostawiam licznym krytykom tego kraju.

Stany Zjednoczone są wielkie, różnorodne i skomplikowane. Nie da się ich opisać w jednej, nawet najgrubszej książce. Zachęcam do poznawania Ameryki, tak jak ja poznawałem ją przez ostatnich trzynaście lat - po kawałku.


Źródło: Witold Trzciński


Źródło: © Lara Solt / Dallas Morning News / Corbis

Kawałek pierwszy - Wygoda po amerykańsku.


Źródło: © Yang Lei Xinhua Press Corbis

Wynalazki

Próbując wepchnąć bagietkę do pojemnika na chleb, moja żona za każdym razem odgrażała się, że kiedyś wymyśli pojemnik na bagietki, opatentuje go i zarobi miliony. Niestety, mimo że od pierwszych bagietkowych pogróżek minęło już ponad dziesięć lat, do tej pory nie zrealizowała swoich zapowiedzi. Nie mam pojęcia, czy tylko sobie żartowała, czy zabrakło jej wytrwałości. Wiem jednak, że gdyby rzeczywiście wymyśliła taki pojemnik i chciała go wprowadzić na rynek, to najlepiej, aby robiła to w Ameryce, gdzie panują wyjątkowo sprzyjające warunki dla wynalazców. W światowych rankingach innowacyjności USA znajdują się w czołówce, choć nie zawsze na pierwszym miejscu. Amerykanów wyprzedzają czasem Szwajcarzy, Szwedzi czy Holendrzy. Duża liczba mieszkańców oraz wysoki poziom zamożności Stanów Zjednoczonych sprawiają jednak, że każdy wynalazek ma tu wielokrotnie więcej potencjalnych klientów niż gdziekolwiek indziej, co znacznie zwiększa szanse na sukces.

Amerykanie są otwarci na nowinki techniczne i przyzwyczajeni do wygody. Chętnie też eksperymentują z nowymi produktami. Niedawno widziałem w sklepie sieci PetSmart mężczyznę, który kupował urządzanie do uciszania psów pod nazwą „Sonic Egg” (akustyczne jajo). Emituje ono ultradźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha, które zniechęcają psy do szczekania. „Sonic Egg”, które kosztuje czterdzieści dolarów, działa w promieniu piętnastu metrów, a więc można go zastosować także wobec psa sąsiada. Z innym ciekawym wynalazkiem spotkałem się podczas niedawnych obchodów Dnia Niepodległości. Siedząc pośród tysięcy mieszkańców Waszyngtonu czekających na pokaz fajerwerków nad rzeką Potomac, zauważyłem, że wiele osób korzysta z pionowych stojaków na kubki. Są to cienkie metalowe pręty, których jeden koniec uformowany jest w taki sposób, że tworzy uchwyt w kształcie walca, a drugi wbija się w ziemię. Widok setek plastikowych kubków z napojami rozstawionych na łące jak pochodnie w pierwszej chwili wywołał u mnie uśmiech. Gdy jednak piętnaście minut później rozlałem na trawę pełny kubek mojej ulubionej meksykańskiej coca-coli, podszedłem do grupki Amerykanów i zapytałem, gdzie je kupili.

Ostatnio zastanawiałem się nad zakupem „spinning mopa”, który w odróżnieniu od tradycyjnego mopa czyści podłogę nie tylko poprzez przesuwanie, ale także wirowanie wokół własnej osi. Urządzenie to nie wymaga ani baterii, ani zasilania, bo ma w środku sprężynę, którą nakręca się, umieszczając „spinning mopa” w specjalnym wiaderku i naciskając nogą wystający z boku pedał. Z kolei idąc na basen lub na plażę, mógłbym zabrać z sobą ergonomiczny leżak z otworem na twarz, który pozwala leżeć płasko na brzuchu i czytać ułożoną na ziemi książkę bez długotrwałego trzymania podniesionej głowy, co grozi nadwyrężeniem karku.

Odkąd przyjechałem do USA, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Amerykanie do wszystkiego muszą mieć jakieś urządzenie. Są one sprzedawane nie tylko w tradycyjnych domach towarowych i supermarketach, ale również w specjalistycznych sklepach z wynalazkami, takich jak Brookstone czy As Seen on TV. W tym ostatnim widziałem parę dni temu zestaw sterowanych pilotem elektronicznych świec Luma, które mogą emitować światło w dwunastu różnych kolorach. Z kolei w Brookstone zauważyłem na półce piasek z dodatkiem polimeru, którego ziarna łączą się z sobą, ale nie przyklejają do rąk, dzięki czemu podczas robienia babek dziecko się nie brudzi. Moją uwagę zwróciła też wirtualna klawiatura, która jest wyświetlana na płaskiej powierzchni przez laser wielkości pudełka od zapałek. Produkty tego rodzaju są reklamowane w prasie codziennej i w telewizji. Niektóre kanały godzinami emitują prezentacje ułatwiających życie wynalazków, które kupuje się, dzwoniąc pod bezpłatny numer telefonu.

Amerykańska innowacyjność nie ogranicza się tylko do gadżetów i drobnych udogodnień. Każdego dnia na uniwersytetach i w instytutach technologicznych tysiące naukowców i wynalazców pracują nad rozwiązaniami zmieniającymi sposób, w jaki ludzkość porozumiewa się z sobą, przemieszcza z miejsca na miejsce, robi biznes i walczy z chorobami. W laboratoriach i centrach technologicznych wielkich korporacji inżynierowie i projektanci opracowują praktyczne zastosowania najnowszych odkryć naukowych. Do Ameryki przybywają też najwybitniejsze umysły z całego świata, by tu prowadzić eksperymenty i wcielać w życie innowacyjne pomysły. W Stanach Zjednoczonych mają oni ku temu doskonałe warunki w postaci świetnie wyposażonych laboratoriów i ośrodków naukowych, najlepszych na świecie uczelni wyższych oraz bliskich związków nauki z biznesem, dzięki czemu możliwe jest szybkie i efektywne zastosowanie nowych idei w praktyce. Znakomity klimat dla innowacyjności panuje w USA od początku istnienia tego kraju.

Pierwszym wielkim amerykańskim wynalazcą był jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych Benjamin Franklin. Ten urodzony w 1706 roku w Bostonie polityk, dyplomata, autor, wydawca, biznesmen, ekonomista i naukowiec był w swoich czasach najbardziej znanym na świecie Amerykaninem. Franklin uosabiał amerykańskie ideały: nie przywiązywał wagi do tytułów, był praktyczny, tolerancyjny i optymistyczny, miał poczucie humoru, cenił postawę obywatelską i sprzeciwiał się wszelkim formom autorytaryzmu. Ponieważ pochodził z wielodzietnej rodziny i jego ojca stać było tylko na opłacenie dwóch lat szkoły, sam nauczył się matematyki, gramatyki oraz filozofii, a potem dzięki własnej ciężkiej pracy odniósł sukces finansowy jako wydawca gazety „The Pennsylvania Chronicle”. W wieku czterdziestu dwóch lat zrezygnował z działalności wydawniczej i zajął się badaniami nad elektrycznością. To on wprowadził do słownika naukowego takie określenia, jak „akumulator”, „ładowanie”, „przewodnik” „plus”, „minus” i to on skonstruował piorunochron, który chronił domy i ich mieszkańców przed destrukcyjną siłą wyładowań atmosferycznych, wobec której wcześniej byli bezradni. Franklin opracował mapę prądów morskich na Atlantyku, wymyślił okulary dwuogniskowe, zaprojektował metalowy piecyk grzewczy i skonstruował drogomierz, którym mierzył odległości pokonywane przez siebie dorożką. Był też inicjatorem badań demograficznych i autorem obserwacji meteorologicznych. Niektórzy przypisują mu nawet wynalezienie płetw, ponieważ jako jedenastoletni chłopak zaczął używać do pływania płaskich deseczek, które trzymane w rękach pozwalały na szybsze poruszanie się w wodzie. Benjamin Franklin był pierwszym wielkim amerykańskim wynalazcą. Wkrótce w jego ślady poszły tysiące innowatorów, którzy zmienili nie tylko oblicze Ameryki, ale i świata.

Niemcy chwalą się nowatorskimi rozwiązaniami w inżynierii, Izraelczycy w medycynie, a Japończycy w elektronice. Amerykanie mogą się poszczycić wyjątkowymi dokonaniami we wszystkich dziedzinach. Nie ma narodu na świecie, który równałby się z Amerykanami pod względem innowacyjności i praktycznych zastosowań wynalazków. Sam tylko Thomas Alva Edison zarejestrował w swej ojczyźnie tysiąc dziewięćdziesiąt trzy patenty. To jemu zawdzięczamy fonograf, rejestrator głosu, żarówkę, prądnicę, baterię alkaliczną, betoniarkę, pióro elektryczne, pojemniki na żywność, kamerę oraz taśmę filmową. On też udoskonalił wiele wcześniejszych patentów - między innymi telegraf. Za największe osiągnięcie Edisona większość naukowców uważa jednak wypracowanie nowoczesnej metody tworzenia innowacji. Przed Edisonem wynalazcy byli samotnikami, którzy dokonywali odkryć i eksperymentów w małych domowych laboratoriach. Edison stworzył w Menlo Park w stanie New Jersey laboratorium zajmujące się innowacyjnością na masową skalę. Była to „fabryka wynalazków”, w której pod nadzorem Edisona pracowali naukowcy, inżynierowie i projektanci z różnych dziedzin. W Menlo Park znajduje się obecnie narodowe muzeum; przedstawia się je jako „miejsce, w którym została wymyślona współczesna Ameryka”.

Lista amerykańskich odkrywców i wynalazców jest bardzo długa. Oprócz takich postaci jak Alexander Graham Bell, Samuel Colt, Henry Ford, Charles Goodyear, Samuel Morse, Eli Whitney, bracia Orville i Wilbur Wrightowie czy Bill Gates są na niej tysiące Amerykanów, których nazwiska prawie nikomu nic nie mówią, lecz których wynalazki towarzyszą nam na co dzień. Amerykanie wymyślili nie tylko żarówkę, komputer, telefon, samolot czy rewolwer, ale także zmywarkę, telewizor, kuchenkę mikrofalową, mrożoną żywność, skondensowane mleko, pułapkę na myszy, maszynę do szycia, drogową sygnalizację świetlną, okulary słoneczne, rolki, pieluchę jednorazową, tranzystor, paliwo rakietowe, laser, płytę kompaktową, gitarę elektryczną, gry wideo, schody ruchome, klimatyzację, nylon, małe żółte karteczki samoprzylepne, skarbonkę, chipsy, coca-colę, lalkę Barbie, łapkę na muchy, otwieracz do puszek, kartę kredytową, GPS, inżynierię genetyczną, Internet oraz portale społecznościowe.

Innowacyjność wynika z charakteru Amerykanów. Jej źródłem jest nie tylko optymizm, który sprawia, że podejmując się jakiegoś zadania, częściej niż inni wierzą w sukces, ale także przekonanie, iż naturę można podporządkować człowiekowi, a świat da się zmieniać na lepsze. Z ust Amerykanina trudno usłyszeć stwierdzenia: „Tak musi być”, „Tego nie da się zmienić”, „Nie można z tym nic zrobić”. Dlatego myśląc o tym, jak świat będzie wyglądać za dwadzieścia, trzydzieści czy pięćdziesiąt lat, warto sprawdzić, nad czym się pracuje i z czym eksperymentuje w Stanach Zjednoczonych. „New York Times” opublikował niedawno listę trzydziestu dwóch wynalazków, które mogą zmienić nasze jutro. Są wśród nich między innymi kask do bezdotykowego mycia głowy oraz ubrania z materiału zamieniającego energię cieplną na prąd, który można wykorzystać do zasilania smartfona albo MP3 playera. Naukowcy z Princeton pracują nad supercienkimi czujnikami, które po naklejeniu na zęby wykryją pojawiające się w ślinie bakterie związane nie tylko z próchnicą, ale również z innymi chorobami. Profesorowie z Chicago opracowują metodę wykrywania depresji poprzez badanie krwi. Zachęcająco brzmi także perspektywa zastosowania na masową skalę technologii powolnego gotowania próżniowego „sous-vide”, która dotychczas była stosowana przez bardzo drogie restauracje. Technologię tę wprowadza na amerykański rynek firma Cuisine Solutions, która już współpracuje z liniami lotniczymi, wojskiem i sieciami restauracji. Dzięki niej tradycyjna mrożona żywność może zostać zastąpiona przez niewymagające konserwantów potrawy, które po rozmrożeniu smakują tak, jakby przed chwilą zostały ugotowane. Być może wkrótce poznamy więc naturalny smak Big Maca.


Źródło: Marek Wałkuski

Przyjazne banki

Muszę przyznać, że zrobiłem w życiu parę niemądrych rzeczy. W połowie lat osiemdziesiątych, wracając pociągiem ze studenckiej wycieczki z Ukrainy do Polski, ukryłem przemycane marki fińskie pod chodnikiem w korytarzu wagonu, co okazało się najgłupszym rozwiązaniem ze wszystkich możliwych, bo pierwszą rzeczą, jaką celnicy zrobili po wejściu do środka, było podniesienie chodnika. Dwieście marek pochodzących ze sprzedaży przyciemnianych okularów, grzałek elektrycznych i żelazka wyparowało raz na zawsze. Mniej więcej w tym samym okresie dokonałem śmiałego wyczynu polegającego na przejściu po parapecie z pokoju pięćset trzy do pokoju pięćset pięć w akademiku przy Żwirki i Wigury. Pokoje znajdowały się na piątym piętrze, a parapet miał dwadzieścia pięć centymetrów szerokości. Dziś już nie pamiętam, co skłoniło mnie to tego kroku, ale na pewno nie występowałem w filmie kaskaderskim. Kilka lat później zrobiłem kolejną rzecz, która zmusiła mnie do refleksji nad własną inteligencją. Wracaliśmy wtedy z żoną i dwuletnim synem z Ostrowca Świętokrzyskiego do Warszawy. Gdy byliśmy w okolicach Grójca, Edyta oznajmiła, że potrzebuje otwieracza do butelek, bo chce dać Konradowi bobofruta. Ponieważ otwieracz miałem doczepiony do kluczyków samochodowych, bez wahania wyciągnąłem je ze stacyjki i podałem do tyłu, po czym wrzuciłem bieg na luz i zacząłem przemieszczać się na prawy pas, by nie tamować ruchu. Wtedy zdarzyło się coś, czego się kompletnie nie spodziewałem, a mianowicie w samochodzie zablokowała się kierownica. Mając na liczniku sto kilometrów na godzinę, samochód zaczął niebezpiecznie zjeżdżać w kierunku pobocza. Nie miałem czasu, by włożyć kluczyki z powrotem w stacyjkę. Nacisnąłem na hamulce i przerażony czekałem, co się stanie. Zatrzymałem się dosłownie kilkanaście centymetrów od krawędzi rowu. Byłem bliski zawału serca, ale Konradowi bobofrut bardzo smakował.

Sytuacji, w których zabrakło mi wyobraźni i rozumu, mógłbym pewnie przytoczyć jeszcze kilka. Nic jednak nie przebije tego, co przydarzyło mi się w maju 2012 roku w Chicago. Miałem za sobą trzy dni ciężkiej pracy i wolny wieczór przed powrotem do Waszyngtonu. Było późno, lecz postanowiłem jeszcze wyskoczyć na piwo do pobliskiego baru. Kiedy wracałem do hotelu, miałem wyśmienity nastrój i jak zwykle po alkoholu byłem przyjaźnie nastawiony do świata. Szedłem wzdłuż North Michigan Avenue, gdy usłyszałem męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem czerwonego chevroleta camaro z uchyloną szybą. W środku siedział trzydziestoparoletni czarnoskóry mężczyzna w okularach i błękitnej koszuli. Zapytał mnie o hotel, ale jego nazwa nic mi nie mówiła. Wtedy zaproponował, że mnie podrzuci. Choć znajdowałem się trzy przecznice od swojego hotelu, z grzeczności nie odmówiłem. Wsiadłem do środka i ruszyliśmy. Po chwili mój nowy znajomy zapytał:

- A może masz ochotę na drinka?

- Noooo... mam - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Na najbliższym skrzyżowaniu mój kierowca zahamował, zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i po chwili jechaliśmy North Michigan w przeciwną stronę. Rozejrzałem się dookoła i wtedy coś mnie tknęło. Uświadomiłem sobie, że w samym środku nocy jadę z zupełnie obcym człowiekiem przez wyludnione miasto, w którym co roku dochodzi do kilkuset morderstw i tysięcy rabunków.

- Wiesz co? Jednak nie chcę jechać na drinka. Wolę wrócić do hotelu - oświadczyłem.

Mężczyzna nie wydawał się zaskoczony zmianą mojej decyzji. Uśmiechnął się życzliwie, jakby dostrzegł moje zaniepokojenie i chciał mnie uspokoić. Nie zmienił jednak kierunku jazdy.

- Okej. Nie ma sprawy. Zaraz cię podrzucę. Tylko wiesz co? Może pożyczyłbyś mi dwadzieścia dolarów?

- Ale ja nie mam przy sobie gotówki - odpowiedziałem.

- Nie martw się. Podskoczymy do bankomatu - oznajmił.

Wyjaśnił, że pochodzi z Tennessee i w Chicago zna tylko jeden bankomat, w związku z tym podjedziemy kawałek dalej. Poziom mojego zaniepokojenia rósł w błyskawicznym tempie.

Kilka minut później zatrzymaliśmy się w pobliżu bankomatu. Wypłaciłem z niego dwadzieścia dolarów, włożyłem do kieszeni i wróciłem do samochodu. Mój czarnoskóry kolega uśmiechnął się do mnie, po czym ruszyliśmy w powrotną drogę. Włączyłem nawigację w swoim blackberrym, by upewn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin