Tey Josephine Morderstwo przed teatrem A5.pdf

(1796 KB) Pobierz
Josephine Tey
Morderstwo przed teatrem
(właśc. Elizabeth MacKintosh)
Przełożyła Irena Doleżal-Nowicka
Okładkę projektował Marian Stachurski
Tytuł oryginału angielskiego The Man in the Queue
Pierwsze wydanie oryginalne 1929
Pierwsze wydanie polskie 1967
Już od dwóch lat z niesłabnącym powodzeniem grano w
londyńskim teatrze komedię muzyczną „A nie mówiłem”. Nic
dziwnego więc, że i przed ostatnim przedstawieniem długa
kolejka do kasy stała wytrwale - nikt nie zważał na deszcz i wiatr,
każdego krzepiła nadzieja, że jeszcze raz zobaczy ulubienicę
tłumów, sławną Ray Marcable. Ale jeden spośród cierpliwych
melomanów czekał na próżno.
Scotland Yard stanął wobec tajemnicy „morderstwa przed
teatrem”.
-2-
Dla Briseny,
która właściwie to napisała.
-3-
Morderstwo.
Zdarzyło się ono pewnego marcowego wieczora pomiędzy
siódmą i ósmą, kiedy we wszystkich teatrach Londynu odsuwano
sztaby z drzwi prowadzących na amfiteatr i balkony. Brzęk,
trzask, zgrzyt - ponuro brzmiące intermezzo wieczornej rozrywki,
ale nawet trąby sądu ostatecznego nie byłyby w stanie tak
poruszyć znużonych ludzi, czwórkami czekających cierpliwie u
wrót Tespisa i Terpsychory, jak te dźwięki. Oczywiście tu i
ówdzie nie było kolejek. Przed teatrem „Irving” tylko pięć osób
umieściło się na dwóch stopniach i choć było im tu wygodnie, ale
za to marzli, tragedia grecka nie cieszyła się popularnością. Przed
„Playbox” nie było nikogo, był to teatr ekskluzywny, który
uznawał tylko przedsprzedaż. Pod „Areną”, gdzie przez trzy
tygodnie miał występować balet, dziesięć osób czekało na bilety
na balkon, a długa kolejka na amfiteatr. Ale przed „Woffington”
podwójna ludzka rzeka ciągnęła się w nieskończoność, choć dość
dawno już bileter o imponującym wyglądzie przeszedł wzdłuż
kolejki i z wyciągniętą ręką gilotynującą wszelką nadzieję
oświadczył:
- Odtąd tylko miejsca stojące!
Tak więc jednym gestem ręki oddzielił wybrańców losu od
pechowców i schronił się za oszklone drzwi do przedsionka teatru,
gdzie panowało miłe ciepełko. Nikt jednak nie ruszył się z
podwójnego szeregu. Ci, którzy byli skazani na dalsze trzy
godziny stania, z zupełną obojętnością godzili się na swoje
męczeństwo. Śmiali się i rozmawiali częstując nawzajem
czekoladą połamaną w kawałki na podartej cynfolii. Tylko
miejsca stojące? Niech będą stojące, to i tak dobrze, byle
zobaczyć jedno z ostatnich przedstawień „A nie mówiłem?” Już
od dwóch lat szła ta londyńska komedia muzyczna, ale teraz był to
-4-
jej łabędzi śpiew. Loże i parter zostały wyprzedane wiele tygodni
temu, a duża grupa nieprzezornych, nieprzyzwyczajonych do
stania w ogonku, powiększała zbity tłum, czekający u
zamkniętych podwoi, ponieważ nie powiodły im się próby
przekupstwa w kasach przedsprzedaży. Wyglądało to tak, jakby
wszyscy londyńczycy zebrali się pod teatrem Woffington, żeby
raz jeszcze zobaczyć ulubioną sztukę i żeby przekonać się, czy
Goiły Gollan wprowadził jakiś nowy gag do swojej koncertowo
komicznej roli - ten sam Gollan, który został odkryty w
wędrownej trupie przez rzutkiego managera i który ofiarowaną
sobie szansę tak wspaniale wykorzystał. Żeby podziwiać raz
jeszcze wdzięk i temperament Ray Marcable, tej komety, która
dwa lata temu wytrysnęła z nicości i osiągając zenit zaćmiła znane
i uznane gwiazdy. Ray tańczyła z lekkością liścia niesionego
wiatrem, a jej nieco wyniosły półuśmieszek sprawił, że w ciągu
sześciu miesięcy przestały być modne zdjęcia w stylu ogłoszeń
pasty do zębów. Krytycy pisali, że posiada „nieokreślony czar”,
ale jej wielbiciele określali to różnymi wymyślnymi zwrotami
albo gestami rąk, bądź odpowiednimi minami, kiedy słowa
okazywały się nie wystarczające, by oddać jej nieziemski urok.
Teraz, jak wszystko co dobre w tym kraju, miała wyjechać do
Ameryki, i nie ulegało wątpliwości, że po dwóch latach jej
występów Londyn bez Ray Marcable zamieni się w okropną
pustynię. I dlatego każdy stałby całą wieczność, żeby tylko
zobaczyć ją raz jeszcze.
Około piątej zaczęło mżyć i od czasu do czasu silny podmuch
wiatru zacinał deszczem i przenikał lodowatym zimnem cały
ogonek od początku do końca. Ale to nikogo nie odstraszyło -
dzisiaj nawet pogodą nikt się nie przejmował, raczej dodawała
apetytu na ucztę, która ich oczekiwała. Ludzie w kolejce
podkurczali palce u nóg i wszelkimi sposobami starali się skrócić
sobie czekanie w ciemnym kanionie ulicy. Najpierw nadbiegli
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin