Krystyna Mirek - Cienie zła.pdf

(1338 KB) Pobierz
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Stare zbrodnie są jak drzewa. Głęboko zapuszczają korzenie, a  ich nitki
rozrastają się mocno. Zmieniają życie coraz większej liczby osób. Niewyjaśnione
osadzają się w ludziach. Złe konsekwencje niosą się w kolejne pokolenia. Ale choć
wiele zbrodni pozostaje nieodkrytych, a  niektóre dowody są doskonale ukryte, to
jednak przestępstwo zawsze zostawia po sobie ślad. I  może on się odnaleźć
w najmniej spodziewanym momencie.
 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ 1
 
 
 
 
Janka Karboska przygotowywała posiłek. Pierwszy raz od wielu lat robiła to
samodzielnie. Trzęsły jej się ręce i co rusz zerkała w okno. Męża nie było w domu
od dwóch tygodni. Najlepszych czternastu dni jej życia.
Za moment miał wrócić ze szkoły młodszy syn, starszy obiecał, że wpadnie na
kolację w sobotę.
Jak normalnie – pomyślała, po czym zaplotła drżące dłonie i poprawiła talerze. –
Jak przerażająco normalnie!
Znów spojrzała za okno. Męczyły ją złe przeczucia.
Czternaście dni to naprawdę dużo. Prokuratura, która zdołała na taki czas
zatrzymać jej męża, wykazała się sporą siłą. Ale Janka nie miała złudzeń. To nie
będzie trwało wiecznie.
Oskar znajdzie sposób, by się wydostać na wolność. Jeszcze tylko nie wiedziała
jaki.
Adwokat niczego jej nie mówił, a  ona też do niego nie dzwoniła. Bała się
nowych wieści. Czasem Majka wpadła porozmawiać, ale również nie miała
żadnych istotnych informacji. Sprawa była prowadzona przez krakowskie służby
i  żadne przecieki nie docierały do Borków, miasteczka żyjącego na obrzeżu
wielkich spraw.
Ale Janka wiedziała, że zmiana nastąpi niebawem. Jeśli ktoś przez lata egzystuje
w  stanie wysokiego zagrożenia, robi się niezwykle czujny. Miała wrażenie, że
nawet powietrze drży w określony sposób, wibrując ostrzeżeniem.
Położyła sałatkę na stole. Zwyczajne rzeczy sprawiały jej tak wiele
przyjemności. Ukrywanej. Nie miała odwagi się przyznać się do niej nawet przed
sobą. Odwykła zupełnie od takich uczuć. Ale przede wszystkim wiedziała, że musi
być ostrożna. Nie wolno jej się przyzwyczajać. To przecież nie potrwa długo. Taka
niezwykła chwila wytchnienia. Cisza i  spokój w  domu. Możliwość decydowania
o sobie choć w najprostszych sprawach.
Żadnych ochroniarzy ani groźnych psów. Suchy – zaufany pracownik jej męża –
zabrał je zaraz po aresztowaniu swojego szefa. Natychmiast. Jakby się bał, że mogą
zacząć gadać i  sypać pracodawcę. Ale płonne obawy. Nawet gdyby amstafy
potrafiły opanować ludzki język, nie pokonałyby strachu przed burmistrzem
Karboskim. Na razie nikt się na to nie zdobył. Miasto pokryła gęsta, duszna mgła
milczenia.
W czasach, gdy ludzie mają inne zdanie na każdy, najbardziej nawet błahy temat,
toczą wojny o  wszystko, ustawiając się na skrajnych biegunach, w  tej jednej
sprawie porozumieli się błyskawicznie i to nawet nie kontaktując się ze sobą. Nikt
nic nie wiedział. Nie sposób było znaleźć świadków żadnej działalności burmistrza.
Mało brakowało, a okazałoby się, że nikt nie zna tego najważniejszego mężczyzny
w  mieście, który od ponad dwudziestu lat sprawował tu władzę. Interesował się
każdą sprawą, wszędzie miał sieci powiązań.
Kiedy szedł przez rynek, kłaniali mu się powszechnie mieszkańcy w  każdym
wieku. Lepiej było pozostawać z  nim w  dobrych stosunkach. Załatwiał pracę,
dawał pozwolenia. Lubił o wszystkim wiedzieć. Wszędzie miał znajomych.
Do czasu aresztowania.
W ciągu dwóch tygodni nie miał kontaktu z  nikim prócz dobrze opłaconego
adwokata.
Bez względu na decyzję sądu miasto wydało już wyrok. Wieść o  tym, że
burmistrza aresztowano pod zarzutem morderstwa, błyskawicznie przebiegła przez
wszystkie łącza informacyjne.
Groza złapała ludzi za gardła. Bardzo skutecznie. Uwierzyli.
Ale o  ile do tej pory o  każdej miejscowej sprawie dyskutowano zawzięcie
w  sklepach, urzędach, na ulicach i  w domach, o  tyle teraz zapadła cisza. Ludzie
zbiorowo doszli do wniosku, że nic nie wiedzą. Nie słyszeli, nie widzieli, nie mają
zdania.
Prokuratura co rusz zderzała się z  tym murem milczenia. Czas płynął,
a decydujący dowód w sprawie wciąż pozostawał nieodnaleziony.
Janka drżącymi dłońmi nalała kompotu do szklanek, a  potem przyjrzała się
z dumą jego ciemnoczerwonej barwie. Kiedyś, dawno temu, umiała bardzo dobrze
gotować i  lubiła to. Ale mąż stopniowo odsunął ją od wychowania dzieci,
prowadzenia domu. Wszystko powierzył wynajętym pracownikom, a  jej zakazał
podejmowania jakichkolwiek decyzji.
Usłyszała kroki na schodach i  uśmiechnęła się. Szybko, ukradkowo, tylko na
moment. Mogła sobie na to pozwolić. Wiedziała, że to nie on! Jego wyczuwała
bezbłędnie.
Odwróciła się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin