Gacek K.,Szczepańska A. - Beata i Monika 1.Zabójczy spadek uczuć.doc

(992 KB) Pobierz
Wszystkim naszym bliskim oraz tym dalekim, którzy przyczynili się do powstania tej książki





Wszystkim naszym bliskim oraz tym dalekim, którzy przyczynili się do powstania tej książki





© Copyright by

Katarzyna Stachowicz-Gacek

& Agnieszka Szczepańska, 2008

© Copyright by Wydawnictwo Nowy Świat, 2008

Projekt okładki: Agnieszka Herman

Fotografie na okładce: Pikselstock

Korekta: Anna Czubska

ISBN 978-83-7386-277-7

Wydanie I Warszawa 2008

Wydawnictwo Nowy Świat

ul. Kopernika 30, 00-336 Warszawa

tel. (22) 826 25 43, faks (22) 826 25 47

internet: www.nowy-swiat.pl

blog: blog.nowy-swiat.pl

klub czytelników: klub.nowy-swiat.pl

e-mail: wydawnictwo@nowy-swiat.pl


GŁÓWNI

BOHATEROWIE


Beatka - ładna trzydziestoletnia blondyneczka, naj­bardziej romantyczna z pracownic pewnego ministerstwa. Porządna i praworządna, spadkobierczyni babcinych hek­tarów. Ślepo zakochana w niejakim Pawełku. Ofiara (nie tylko losu).

Pawełek - jej narzeczony, lat 36, oficjalnie - przed­siębiorca budowlany. Mężczyzna przystojny i zadziwiają­co obrotny. Ma w stosunku do Beatki konkretne plany, ale czy tylko matrymonialne?

Monika - najlepsza przyjaciółka Beatki, która dałaby się za nią pokroić na plasterki. Osoba energiczna, logiczna i wysportowana. Nie ma auta ani nawet psa, za to niewy­parzony język.

Weronika - postać równie zielona jak oślizgła. Po­trafi być przemiła, choć nigdy bezinteresownie. Wyrafino­wana elegancja jej strojów nie idzie niestety w parze z ele­gancją poczynań.

Michał - młodszy brat Beatki, rozrzutny choleryk. Nie wiemy, gdzie pracuje ani ile zarabia, ale na pewno - za mało. Z siostrą w poważnym konflikcie, rzecz jasna na tle finansowym.

Sebastian - sympatyczny i wysportowany kolega Mo­niki z pracy. Posiada ograniczone zaufanie co do jej umie­jętności jako kierowcy, przez co zostaje wplątany w skom­plikowane czynności śledcze.

Pani Helena - sąsiadka Moniki, właścicielka prze­pięknego mieszkania. Staruszka dziarska, choć zadziwia­jąco łatwowierna. Na swoje nieszczęście nie posiada spadkobierców.

7


Pani Aniela - również staruszka, dla odmiany są­siadka Beatki z podwarszawskiej wsi. Ma malutki domek, malutki ogródek i psa, którego przekarmia niemiłosier­nie, co ma swoje romantyczne konsekwencje.

Andrzej - przystojny wiejski weterynarz. Pod mocną opalenizną kryje wrażliwość i poczucie humoru. Bezrad­ne blondynki z miasta wzbudzają w nim instynkty opie­kuńcze.

Zbyszek - najlepszy, bo jedyny, przyjaciel Pawła, budowlaniec. Z powodu problemów małżeńskich przemiesz­kuje kątem w biurze firmy, przez co spadają mu na głowę problemy dużo poważniejsze w postaci Moniki.

Jasio - pracownik Pawła. Na co dzień kierowca, od święta szofer. Brudzi ręce nie tylko w garażu. Małomów­ny, ale skuteczny.


CZĘŚĆ I


ROZDZIAŁ l

o zgubnych skutkach absencji w pracy

Jeszcze rano życie wydawało się Beacie takie piękne. Jak zresztą każdej młodej, zakochanej i zaręczonej ko­biecie. Jeszcze rano jej myśli zaprzątała wyłącznie wi­zja przygotowań do ślubu, a jedynym problemem było ustalenie listy gości, wzoru ślubnych zaproszeń i wybór restauracji na uroczysty obiad...

Sytuacja uległa gwałtownej zmianie około piętna­stej.

Tego popołudnia Beata wyszła z ministerstwa go­dzinę wcześniej. Jak na połowę września, dzień był wy­jątkowo ciepły i słoneczny. W powietrzu unosił się jesz­cze gęsty i słodki zapach lata, napływający intensywną falą z pobliskiego Ogrodu Botanicznego. Słychać było wesoły świergot ptaków i pokrzykiwania dzieci, dobie­gające z placu zabaw w parku.

Beatka zatrzymała się na przystanku autobusowym przy placu Na Rozdrożu. Czuła się zmęczona, bo całe przedpołudnie spędziła, pisząc jakieś nudne sprawo­zdanie na komputerze. Tym chętniej wystawiła twarz do słońca, ciesząc się ciepłem i perspektywą wolnego popołudnia, które miała zamiar poświęcić na poszuki­wanie ślubnych pantofli.

Nagle drgnęła. Czy to możliwe? Słońce świeciło jak oszalałe, więc przymrużyła oczy, żeby się lepiej przyj­rzeć oddalonej męskiej sylwetce, która wydała jej się znajoma. Wysoki, przystojny mężczyzna w idealnie skrojonym, jasnym garniturze charakterystycznym ruchem przeczesywał palcami

11


krótko ostrzyżone, ciemne włosy.

Tak. To był Paweł, jej narzeczony!

Stał jakieś sto pięćdziesiąt metrów dalej, przed ka­wiarnią, i rozglądał się, jakby na kogoś czekał. „Czyżby miał mieć jakieś oficjalne, biznesowe spotkanie?” - po­myślała w pierwszej chwili i w tym momencie dostrze­gła w jego dłoni metrowej długości czerwoną różę.

„Czeka na mnie - ucieszyła się - ale skąd wiedział, że dziś wcześniej kończę?”

Nie namyślając się, ruszyła w jego kierunku, lawiru­jąc między ludźmi stojącymi na przystanku. Już podno­siła rękę, żeby mu pomachać, kiedy od strony Bagateli pojawiła się prześliczna, szczupła brunetka w elegan­ckiej, ciemnozielonej sukience. Prawie biegła, głośno stukając wysokimi obcasami. „Pewnie też się spieszy na spotkanie z chłopakiem” - przeleciało Beatce przez głowę i w tym momencie zamarła, obserwując, jak jej narzeczony rusza naprzeciw nieznajomej.

O cholera!

Nagle zrozumiała, na kogo Paweł tak niecierpliwie czekał!

Nie mogła, co prawda, widzieć jego twarzy, ale spo­sób, w jaki pocałował dłoń tamtej kobiety oraz wręczył różę, zdecydowanie nie miał nic wspólnego z oficjalnością!

Również to, jak objął tę kobietę w pasie i pociągnął do wnętrza kawiarni, oficjalne nie było!

Cholera jasna!

Stała zdezorientowana na środku chodnika, nie wie­dząc zupełnie, co robić dalej. Na pewno musi być jakieś logiczne wytłumaczenie tej sytuacji, na pewno... Drżą­cą ze zdenerwowania dłonią odnalazła w torbie telefon komórkowy i wybrała numer narzeczonego. Po pięciu sygnałach usłyszała:

12


„Tu Paweł, nie mogę teraz odebrać telefonu, po sygnale nagraj wiadomość”.

Roztrzęsiona, wrzuciła komórkę z powrotem do tor­by. Co robić?

To przecież niemożliwe, żeby Paweł... żeby on...

Owszem, przywitał się z tą kobietą bardzo czule, ale to może być jakaś jego kuzynka albo szkolna przyja­ciółka... Albo ciotka. Czy Paweł ma młodszą od siebie ciotkę oszałamiającej urody? Jakoś nigdy nie wspomi­nał. No to... siostra cioteczna? Za niecały miesiąc bio­rą ślub, więc może jednak lepiej, żeby to była rodzina. Choćby daleka. A na razie lepiej nie histeryzować i nie robić z siebie idiotki.

Ale nogi same ją poniosły w kierunku kawiarni.

„Wejdę tam i niech się dzieje, co chce!!!” - zbunto­wała się nagle.

Jednak im bliżej budynku, tym bardziej zwalniała. Nie mogła tak po prostu wbiec na salę i wygarnąć Pa­wełkowi, chociaż miała na to wielką ochotę. Po prostu nie mogła. A jeśli to jednak spotkanie biznesowe? Albo może ta ciotka? Spaliłaby się chyba wtedy ze wstydu.

Może dlatego zamiast do wejścia skierowała się w bok, na chodnik biegnący wokół kawiarni. Przeszła parę kroków i nagle znalazła się obok wielkiej, przy­ciemnianej szyby.

Najpierw zobaczyła odbicie własnej szczupłej, cał­kiem zgrabnej sylwetki, a zaraz potem - tych dwoje.

Siedzieli przy malutkim stoliku wrogu sali i pili czerwone wino. Brunetka coś opowiadała, bawiąc się niedbale długim sznurem dziwnych, ciemnoczerwo­nych korali, a Paweł siedział zasłuchany, gładząc pal­cami brodę, jak zawsze, gdy coś go interesowało. Nagle roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu. A potem na­chylił się w stronę brunetki, coś powiedział i stuknęli się kieliszkami.

13
Tego już było dla Beatki za wiele. Prawie biegiem zawróciła na przystanek, połykając łzy, które nagle po­jawiły się w ilościach nie do opanowania. Jedyne, cze­go teraz pragnęła, oczywiście oprócz tego, żeby cała ta historia okazała się snem, to znaleźć się szybko i bez­piecznie w domu.

Machnęła ręką na przejeżdżającą taksówkę. Jeszcze by tego brakowało, żeby w autobusie wszyscy się gapi­li, jak płacze.

Wbiegła do domu i cisnęła rzeczy na pękatą komo­dę w przedpokoju. Była zbyt zdenerwowana, żeby jak zwykle poukładać wszystko na miejscu. Z kryształowe­go lustra nad komodą wyjrzała zaczerwieniona od pła­czu twarz. Rozmazane smużki tuszu do rzęs tworzyły na policzkach dziwne wzory. Beatka obiema dłońmi odgarnęła do tyłu krótkie, jasne włosy, które rozczo­chrały się nie wiadomo kiedy, i przez chwilę przygląda­ła się zrozpaczona swojemu odbiciu.

-              O Boże, jak ja wyglądam - jęknęła i pobiegła do
łazienki.

A potem, żeby nie myśleć, zabrała się za sprzątanie.

„Nie będę do niego dzwonić, niby po co” - powta­rzała sobie stanowczo, krzątając się nerwowo po miesz­kaniu, ale kiedy komórka odezwała się kolo siódmej, rzuciła się jej szukać w takim pośpiechu, że o mało nie rozerwała torebki.

-              Cześć, kochanie - zabrzmiał w słuchawce wesoły baryton Pawła. - Co słychać? Dzwoniłaś?

Kochanie? No proszę, jaki obłudny.

-              Tak, dzwoniłam koło trzeciej, ale nie odbierałeś...
Chwila ciszy.

-              Koło trzeciej, mówisz? Chyba siedziałem w biurze,
a co? Miałaś do mnie jakąś ważną sprawę, ptaszku? -
jego głos brzmiał tak naturalnie i znajomo, że Beatce przez

14


moment zaczęło się wydawać, że może naprawdę nic się nie stało.

-              Chciałam z tobą tylko porozmawiać... Szkoda, że nie odebrałeś...

-              Byłem dziś zajęty, miałem kilka ważnych spotkań. No wiesz, z kluczowymi klientami.

-              To pewnie byliście umówieni na mieście? - pod­sunęła, pełna nadziei, że Paweł odpowie twierdząco i następnie wszystko wyjaśni.

-              Przecież wiesz, że ważne sprawy wolę omawiać w biurze - odpowiedział zniecierpliwionym tonem.

-              To znaczy, że nie wychodziłeś dziś w ogóle z pra­cy? - Beata postanowiła się upewnić, choć było to jak posypywanie rany solą.

-              No przecież już ci powiedziałem - zirytował się na dobre. - Nie wychodziłem. O co ci chodzi?

-              Właściwie o nic... ale... ale wydawało mi się, że wi­działam cię na mieście koło trzeciej...

Co powie, jak zareaguje, przecież musi się jakoś wytłumaczyć!

Odezwał się wreszcie podniesionym głosem:

-              Jak mogłaś mnie widzieć o tej porze, skoro pracu­jesz do czwartej?!!!

To było jak cios w żołądek. Wygrana przez nokaut. Beatka poczuła, że się zaraz rozpłacze.

-              Nieważne, nieważne... Ja już muszę kończyć... Te­lefon mi się rozładowuje - i drżąc ze zdenerwowania, rozłączyła się.

„O Boże - pomyślała przerażona - i co teraz?”

* * *

Przez uchylone balkonowe okno sączyło się do po­koju chłodne wieczorne powietrze. Beata prawie od go­dziny siedziała skulona na fotelu przy telefonie, bawiąc się bezmyślnie

15
wyjętą z gniazdka wtyczką. Komórkę też wyłączyła. Wolała nie wiedzieć, czy Paweł będzie dzwo­nił, czy nie. Albo może raczej wolała wyobrażać sobie, że wykręca teraz uporczywie jej numer, próbując się z nią skontaktować i jednak coś wyjaśnić. Gdyby tele­fon był włączony, a on by się nie odezwał, nie przeżyła­by tego. Miłość to dziwny stan...

Pogłaskała machinalnie jaskrawopomarańczowe obicie fotela i podniosła leżące na kolanach duże zdję­cie w ozdobnej ramce. Zrobione zaledwie przed dwoma tygodniami, przedstawiało roześmianą parę: ją i Pa­wełka na tle okazałych krzewów różanych w ogrodzie znajomego biznesmena. Beatka czule pogładziła pal­cem fotografię.

- O Boże, dlaczego ja go tak kocham? - westchnęła bezradnie i ukryła twarz w dłoniach. Znali się dopiero kilka miesięcy, a już nie była w stanie wyobrazić sobie życia bez niego. Był centralnym punktem, osią, wokół której od marca kręciły się jej wszystkie sprawy. I nagle dzisiaj, ta sytuacja... ta brunetka...

Właściwie nie czuła rozpaczy ani smutku, tylko ok­ropne, wszechogarniające zmęczenie. I gdzieś na sa­mym dnie żołądka wzbierającą gorycz. Gdyby Paweł próbował się przynajmniej jakoś wytłumaczyć, gdyby ją przepraszał, przyznał się do błędu. Ale nie, on miał pre­tensje do niej! Że wyszła za wcześnie z pracy! Tak jakby to była jej wina, że zobaczyła narzeczonego podrywają­cego jakąś lafiryndę! Czy to nie przesada?!

Ta myśl dodała jej nagle energii.

Szybko się przebrała, złapała torbę i wybiegła z do­mu, z całej siły zatrzaskując za sobą drzwi. Niech to szlag najjaśniejszy trafi!

Zjechała na dół poobijaną, śmierdzącą windą i do­piero na parterze, kiedy jakaś sąsiadka spojrzała na nią dziwnie, zorientowała się, że jest w kapciach. Wróciła niechętnie do

16


mieszkania, włożyła sandałki, ale tym ra­zem nie miała już dość energii, żeby trzasnąć drzwiami. Powoli opadało z niej napięcie, a na końcu nosa zaczy­nał wzbierać płacz.

Wyszła przed blok i nagle otoczyło ją rześkie wie­czorne powietrze. Lekki wiatr niósł z pobliskiego par­ku Skaryszewskiego przyjemny zapach wilgotnej ziemi, róż i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła określić.

Ruszyła wolno przed siebie.

-              Pani kupi kwiaty! - zawołała za nią gruba, ogo­rzała handlara, która od lat sprzedawała w tym samym miejscu i w tym samym wytartym, kwiecistym fartu­chu.

Beatka, wiedziona dobrym sercem, przeważnie coś u niej kupowała, ale dziś minęła ją w milczeniu. Poszła prosto na przystanek i wsiadła do pierwszego autobusu w kierunku Grochowa. Miała nadzieję, że Monika bę­dzie w domu. Rozpaczliwie musiała z kimś pogadać.

Usiadła przy oknie, tuż za kierowcą. Na szczęście prawie nie było pasażerów i nikt nie zwrócił uwagi na jej zapuchnięte od płaczu oczy.

„O Boże, dlaczego?” - zastanawiała się, próbując zdrapać z szyby paznokciem brudny kleks starej na­klejki. „Dlaczego skłamał? Dlaczego się nie przyznał do tego spotkania?”

A jeżeli Paweł i tamta kobieta...

Beatka wzdrygnęła się. W tym momencie autobus zatrzymał się na przystanku przy Kinowej. W ostatniej chwili zorientowała się, że powinna na nim wysiąść.

Na Waszyngtona wstąpiła do spożywczego.

-              Poproszę gorzką żołądkową - powiedziała do sprzedawcy niepewnym tonem. Problem polegał na tym, że nigdy wcześniej sama nie kupowała wódki i tro­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin