15101.txt

(11 KB) Pobierz
	
Tomasz Duszyński 
 
Grzymółka i Wampir

 

 

Grzymółka spadał z okapu lotem zdechłej jaskółki. Robił to bez przekonania. Zamknšł oczy i rozczapierzył palce, majšc nadzieję, że lotem koszšcym spadajšc prosto na plecy wampira, na amen go ogłuszy. Wyjcia zbyt dużego nie miał. Wampir już poczuł woń czosnku, którš Grzymółka był przesiškł, żujšc obrzydliwe warzywo ze więtym przekonaniem, że mu pomoże.

Chwilę wczeniej Gacek wcišgnšł powietrze w wielkie owłosione nozdrza płaskiego nosa, odsłaniajšc lnišce bielš kły. Poczuł ofiarę, ofiarę losu  Grzymółkę Kownycza, który naraził mu się, kradnšc mu z ogródka zšbki wieżutkiego czosnku. Wampir byłby się zapewne w ogóle tym nie zelił, bo kradzieże na wsi były częste, ale przewróconego płotu, podeptanych grzšdek marchewki i połamanych krzewów młodej osiki darować nie mógł. Miarka się przebrała.

Wampir zrobił zwinny krok w prawo, patrzšc, jak niedorajda spada spod sufitu, kłapišc niczym worek kartofli na deski podłogi. Zakurzyło się przy tym, zaskrzypiało i gruchnęło. Gacek patrzył z politowaniem na zupełnie nieruchomo leżšcego Grzymółkę, rozwleczonego na podłodze niczym pajšk na cianie. Wysunšł kły, czujšc, że wampirza natura, wczeniej latami tłumiona, budzi się w nim na powrót. Nie ukrywał, że poczuł zapach krwi. Ruchy znów stały się szybkie i zwinne. Szyję Grzymółka miał dosyć wielkš, a i kaftan zadarł się tak, że teraz odsłonił jš w pełnej okazałoci. Gacek zatarł łapy z radoci i pochylił się w stronę ofiary. Wszystko szło nad wyraz gładko.

Grzymółka nie mógł ruszyć się ze strachu, wydawało mu się, że ciurkiem po plecach przebiegły mu mrówki w lodowatych chodakach. Poczuł zza ucha dochodzšcy wieży miętowy oddech Wampira. Chciało mu się wyć nad swoim pechem i głupotš. Teraz było na to za póno.

 

* * *

 

Ranek nie zapowiadał majšcych wkrótce nastšpić, tragicznych w skutkach wydarzeń. Grzymółka wstał nawet prawš nogš, czego zmylnie każdego ranka pilnował. Podreptał do łazienki, próbujšc po drodze wbić się w różowe bambosze. Stanšł przed lustrem. Zanurzył jeden palec w wodzie  przetarł nim oko, potem zanurzył drugi palec, czynišc podobnie codzienny rytuał higieny z drugim okiem. Sięgnšł po ręcznik i umiechnšł się zabójczo do swojego odbicia w lustrze. I ten włanie umiech już mu tak pozostał  na długo. Nagły ból przewidrował czaszkę palšcym promieniem, paraliżujšcym całš twarz. W jednej chwili stanęły przed oczyma Grzymółce wszystkie lata spędzone w łazience i obraz pierwszej, czerwoniutkiej szczoteczki do zębów, którš dostał od matki, z przestrogš, by pamiętał o szorowaniu kłów przednich i tylnych po każdym posiłku. Teraz, po tylu latach, w tej włanie chwili żałował, że nie słuchał dobrych rad. Mętnym od bólu wzrokiem spojrzał w kšt łazienki na szczoteczkę do zębów. Stała w tym samym miejscu, w którym położył jš wiele lat temu. Grzymółce nie pozostało nic innego, jak głono zawyć z bólu.

Przechodnie, którzy przypadkiem przechodziliby koło chałupy Kownycza, zobaczyliby najpierw z wielkš siłš wywarzone od rodka drzwi, potem wykrzywionš w strasznym grymasie twarz małego zgarbionego człowieczka, który popędził dziko przed siebie, skaczšc jak piłka przez rzšdek rabatek w stronę stodoły Kowala. Nikt jednak tego nie widział. Ulewa, która nieprzerwanie lała się strugami z nieba od kilku dni sprawiła, że wszyscy w chałupach siedzieli za głucho zawartymi okiennicami.

Biegł więc bez wiadków zupełnie przemoczony Grzymółka na koniec wioski do Kowala Podbipięty. Biegł, a jego bieg, poczštkowo szybki, coraz wolniejszym się stawał. Kownycz grzšzł w błocku, ubranie zaczynało mu cišżyć. Tylko zimne strugi deszczu koiły ból, spływajšc po twarzy na goršce policzki. Jakby tego był mało, Kownycz na nieszczęcie swoje zgubił po drodze buta, który z mlanięciem ohydnym utknšł w jednym z wykrotów. Grzymółka obrócił się za nim nawet, chronišc się przed upadkiem, ale spodni przyodziewek stopy pochłonęła już brudna bulgoczšca breja. Nie było wyboru, musiał gnać dalej, bo ból się nasilał.

Kownycz minšł otwarte na ocież wrota gospodarstwa Kowala i wpadł z głonym rykiem na podwórze. Zmierzał wprost do stodoły, którš równo pięć lat temu przerobił Podbipięta na swój warsztat. Przez swój ryk nie spostrzegł, że podwórze, dotšd zawsze gwarne od uderzeń młota, syku chłodzonego żelastwa i tupotu koni, teraz było zupełnie bez życia. Nie zwalniał, ból go olepił, to i tym tłumaczyć można, że jego uwadze umknęło, iż odrzwia stodoły były zatrzanięte głucho. Gruchnšł w nie na pełnej szybkoci. Ból na chwilę opadł, jak rękš odjšł, ale i Kownycz bez czucia, jak kłoda poleciał plecami w kałużę.

Wtem z chałupy, która do stodoły przylegała, wyskoczyła kobieta ogromnych rozmiarów, ciskajšc w dłoni wałek oblepiony mškš. Kowalowš wycišgnęły od kuchni dzikie wrzaski, makaron w kšt rzuciła, by porzšdek na swym obejciu przywrócić. Zmierzała z głonym tupotem wprost w stronę półprzytomnego Grzymółki. Kownycz poderwał się na równe nogi, próbujšc uniknšć zbliżajšcych się ciosów. Kowalowa jednak szybkš nad wyraz kobietš była i na nic zdały się uniki i półobroty. Wałek lšdował na plecach i siedzeniu Grzymółki z icie zadziwiajšca precyzjš.

 Czego tu!  rozdarła się Kowalowa  No, czego się wyjcu drzesz?!  Kownycz nie zdšżył uniknšć piekielnego ciosu w bark.

 Do Kowala !...  zasyczał, widać niezbyt wyranie, bo kolejny cios precyzyjnie uderzył go w czoło, tak że policzyć mógł wszystkie gwiazdy.

 Precz mi stšd, męża nie ma, to mylicie, że pod chałupš możecie mi się wydzierać...!!!

 Litoci....  zaryczał Grzymółka  Ja z bolšcym zębem.......  z trudem przełknšł linę ze strachu. Kolejny cios, gdyby go Kowalowa nie wyhamowała w ostatniej chwili, rozwišzałby Kownyczowi nie tylko problem bolšcego zęba, ale i kompleksowo całej szczęki.

Kobieta zlitowała się. Grzymółka legł na sienniku, ustawionym na rodku pomieszczenia gospodarczego. Teraz ze strachem słuchał i obserwował, co robi kobieta, od której przed chwilš dostał kilka razy po głowie. Wydawało mu się, że już więcej krzywdy zrobić mu nie może. Korpulentna Kowalowa szczękała przerzucanymi w pocie czoła szczypcami i dłutami. Przez chwilę wydawało się Kownyczowi, że w jej ręku znalazł się pilnik, dłuto i rubokręt, przez chwilę zabłysła też cienka piła o ostrych zšbkach.

Nagle wiele liny, jakby wiosennš powodziš, do ust Kownyczowi napłynęło, moczšc gazę, którš mu kazała Kowalowa w ustach trzymać. Gdy blond kobieta podeszła do niego próbował walczyć z szeroko otwartš buziš. Zakleszczyła się jednak, jedyne co mu się udało, to pozbyć się duszšcej go w ustach gazy.

 Pani już wyrywała??....  wybełkotał niezrozumiale z wyczuwalnš nadziejš w głosie. Próbował wstać, ale żelazny ucisk dłoni Kowalowej przykuł go do siennika. Kownyczowi wydawało się, że kobieta ma większe łapy od męża, wielkie bochny chleba, naszpikowane pięcioma rogalikami.

 Nie, jeszcze nie ....  odparła niewinnie  ale zawsze musi być ten pierwszy raz.

Grzymółkę ogarnęła panika. Dopiero teraz zobaczył w drugiej dłoni Kowalowej wielkie szczypce, które jego zdaniem nijak mogły zmiecić mu się w ustach, a co dopiero wyrwać zšb.

 Nie przejmuj się, kotku  zaczęła Kowalowa.  Wyrwę Ci tego zęba profesjonalnie.  Próbowała rozwiać wštpliwoci Grzymółki. Umiechnęła się przy tym nad wyraz szczerze, ukazujšc gołe, pozbawione zębów dzišsła.

Kownycz skurczył się na sofie. Wyglšdało na to, że się zupełnie poddał. Nie trwało to długo, nagle wytrysnšł z siennika. Nie zdšżył jednak nawet dotknšć podłogi, gdy znalazł się na nim z powrotem, przywrócony do pozycji leżšcej zwinnym, wprawnym ruchem Kowalowej. Przez chwilę przemknęło Kownyczowi przez myl, że mšż tej kobiety o niespożytej energii, w sprawach łóżkowych wiele do powiedzenia nie ma, gdy Kowalowej przyjdzie na co ochota. Dłużej nie miał o tym czasu pomyleć, bo w tej włanie chwili oczy wyszły Grzymółce na wierzch, a gęba mimowolnie otworzyła się, gdy blond kobieta wgniotła mu kolana w brzuch. Po chwili poczuł przeszywajšcy ból, gdy szczypce uchwyciły zšb. Grzymółka co prawda próbował zaznaczyć w sposób wyrany, że to nie ten zšb co trzeba, ale nie dano mu ku temu okazji. Stękanie Kowalowej, rzężenie Kownycza i nagły zgrzyt wiadczył o jednym. Zęba już nie było w miejscu, w którym siedział tak wiele lat.

 Chocias by zapytala!  zaseplenił Grzymółka, dławišc się płaczem. Kowalowa zrozumiała w mig o co chodzi i nim Kownycz zdšżył zaprotestować, wzięła się za drugiego zęba, przygniatajšc mocniej nieszczęnika kolanem.

Zšb nie poddawał się. Grzymółka też, podejmujšc rozpaczliwe próby ucieczki.

 Mocno siedzi !!  jęknęła Kowalowa.  Muszę go mocniej pocišgnšć... Jeszcze tylko chwilka  próbowała uspokoić przerażonego Kownycza.  Jeszcze ciupinkę!!

W tym włanie momencie drzwi z hukiem otworzyły się i stanęła w nich ogromna postać Kowala Podbipięty.

 Zabiję!!!  syknšł.  Zabiję was, rozpustniki! To takie harce się wyczynia, gdy tylko na chwilę samš zostawić !?

Kowalowa migiem zlazła z Kownycza.

 Co ty... ptaszynko.  Patrzyła z przestrachem na męża, czuć było w głosie niepewnoć.  Toć nie widzisz, że zęba rwę nieborakowi ?

Grzymółka wolał nie czekać na skutecznoć wyjanień kobiety. Skoczył na nogi jak oparzony, kierujšc się do wyjcia. Kowal i Kowalowa na szczęcie nie zwracali na niego uwagi, padajšc sobie w ramiona.

 Najedz się czosnku!!!  zdšżył za nim jeszcze zawołać, widać zdjęty litociš Kowal.  Czosnek na pewno Ci pomoże!

Była to rada jak najbardziej szczera, lecz odnieć miała zupełnie przeciwny od zamierzonego skutek. To ona włanie zawieć miała Grzymółkę Kownycza do ogródka Gacka Wampira.

 

Gacek napracował się dzisiaj poważnie. Przyzwyczajenia z pracy w Kołchozie pozostały w pamięci. Wzišł wpierw prysznic, zmywajšc z siebie resztki błota z ogródka. Wykorzystał c...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin