Karpowicz Tytus - Żelazny wilk.txt

(345 KB) Pobierz
Tytus Karpowicz
żelazny wilk

vc?
N
Tytus Kar powie
żelazny wilk
Wydawnictwo Lubelskie
'
Rodzicom w hołdzie
Pamięci ludzi, którzy kiedykolwiek zetknęli się z wilkiem
Wspominajšc
Żelaznego Wilka
z legendy o nie Gedymina
na Zamkowej Górze w Wilnie
Z pozdrowieniem wszystkim wilkom wiata
Projekt okładki i karty tytułowej
MIROSŁAW ZDRODOWSK^ZDROZDOWSKI
Ilustracje TOMASZ BIELSKI
Redaktor
JADWIGA B1AŁOWĽS
ISBN 83-22-0336-5
Š Copyright by Wydawnictwo Lubelskie Lublin 1961
WYDAWNICTWO LUBELSKIE Ś LUBLIN 1986
Wydanie III. Nakład 149 850+150 egz. Ark. wyd. 12. Ark. druk. 12.
Papier offset kl. III. 70 g. rola 86 cm
z Zakładów Celulozowo-Papierniczych w Kwidzynie.
Oddano do składania we wrzeniu 1983 r.
Podpisano do druku w listopadzie 1985 r. Druk ukończono w 1986 r.
Druk: Zakłady Graficzne w Gdańsku,
ul. Trzy Lipy 3. Zam. nr 206 1-2
Ojczyzna -
to nie tylko naród, historia i tradycja,
ale i ziemia, jej bogactwa i piękno.
JOACHIM LELEWEL
Rozdział I
W KRÓLESTWIE WILKA
Nie nosił na swych rdzawoczarnych, potężnych łapach taksometru ani na zuchwałym pysku żadnego licznika. A szkoda! Zdobyłby z pewnociš niejeden rekord i wprawił w jeszcze większe zdumienie Dwułape Mordy, już i bez tego żywo nim zainteresowane. Kto wie, może przez szacunek przestałyby wreszcie dybać na jego burš duszę...
Dobijał dzi lat piętnastu.
Przepastne uroczyska kniei nad rzekš Bystrš - zwanej w okolicy Wielkš Puszczš lub po prostu Puszczš - były jego ojczyznš. Znał je jak własne'kieszenie". Często spotykał na Szlaku wilki, które nosiły w żyłach jego krew: czy to poznawał, czy tym się interesował - nie było oznak; gdy mijał czas każdorocznego -odchowu szczeništ, porzucał rodzinę i zdecydowanie wbiegał na zupełnie samodzielnš cieżkę wojennš. A gdy nasta-wała Pora Zimna, nieubłaganie uderzał na wszystkich pobratymców, którzy wydzierali mu z kłów mięso, władzę nad watahš i pierwszeństwo w zalotach do srebrnokufej * samicy.
wit obrzeżał włanie kontury lenych przedmiotów. Lekka mgiełka przysnuwała pišce uroczysko Popieszka - był to jeden z najdzikszych wilczych ostępów Wielkiej Puszczy, istny matecznik burych watażków.
Rzadko który pastuch odważył się tam wejć tylko z kijem w dłoni. Łowcy natomiast musieli dobrze wytężać zmysły, by co dostrzec w istnej dżungli splštanej rolinnoci. Bywało, tropiciel namęczy się, namorduje, nim tam dotrze, przedziera się przez gšszcz kilometrami, a chwilka nieuwagi wystarczy, by wrócić z pustš torbš.
Pod ciemnym wiszarem kaliny poruszyły się W półmroku dwa nieco janiejsze punkty... Kształt ich przypominał trójkšty.
*O srebrnym pysku.
I
z.
 r"
Musiał być w szczególny sposób sprzężony z pracš tych trójkštów" nie lada zmysł orientacyjny! Każdy silniejszy podmuch wiatru, upadek żołędzia czy orzecha, trzask gałšzki, wyraniejszy szmer - były momentalnie ostrzelane wylotem którego z owych tajemniczych narzšdów; czasami zgodnie strzygły w kierunku puszczańskiego sygnału oba naraz.
Zaczajone pod kalinš stworzenie miało tych obserwacyjnych organów dwa, ale za to z jakš precyzjš używanych, ho, ho!
Las, widać, jednak nie groził teraz niczym poważniejszym.
Spod wiszaru wychynšł jaki zwierz. Czołgał się przy samej ziemi, więc nie można było okrelić jego wysokoci, natomiast długoć sięgała z pewnociš dwóch metrów. Ni to wilk, ni ry. Barki zwierza pogrubiała do pokracznych rozmiarów jaka krwawa narol.
Ostrożne kroki, właciwie pełzanie, i leny rabu znowu znikał w gęstwinie.
W niczym nie dostrzegało się końca lata. Ciepło, jeszcze pełno lici, żdziebeł i traw. Borem cišgnęła woń dojrzewajšcych rolin - gęsta, nasycona włóknami tysięcy zapachów.
Starodrzew ma swoje prawa, a noc w jego cieniach - specjalny romantyzm. Każde stworzenie, spieszšc po dnie starego lasu, wytęża zmysły na wysokoć": ledzi czarne paszcze dziupli, które przemawiajš czarcim wrzaskiem puchacza; obmacuje grube konary, gdzie zalega tumak, sowy, sprężysty ry, o szponach prawie tak morderczych, jak kłańce wilków.
Długie cienie i poszum drzewnych wierzchołków, przewit gwiazd przez różnorodnš gęstoć mroku budzš w żywym sercu zmienne nastroje.
Leny wędrowiec to pomyka chyłkiem, to przypada do ciółki, czai się w gšszczach lub w cieniu zwalonych wiatrołomów czy w kotlinach wšdołów.
Uroczysko Popieszka miało takich kryjówek setki.
Nocny rabu już minšł starodrzewny ostęp. Akurat docierał do zbitego młodniaku. Ostatni to moment, by stwierdzić, co ten wagabunda taskał na swoim barku...
Pół rebaka! Kasztanek, z wypartymi na wierzch gałkami zbielałych oczu. Dolna" połowa już w wilczym kałdunie. Rabu od tego posiłku napęczniał do rozmiarów szczennej wilczycy.
Dał nura w jedlniak!
Pofalowane jezioro ciemnozielonego i granatowego mroku odrobinkę szarzało już w nadchodzšcym brzasku.
Szmer wiatru, cienki pisk myszy, jakie wczesne ptaszki.
W nozdrza lenego łowcy uderzyła woń zwilgotniałych mchów, darni, /.dartej pazurem z kamienia. Łapska jego oplatał wšż widłaku - suty, szorstki, mokry od rosy.
Stršcił z grzbietu zwierzynę - ciężko, bezwładnie przewaliła się pod wierczki i znieruchomiała wród wielu lenych przedmiotów, głaz nie-głaz, wykrot niewykrot, rudawa kępa czy mrowisko.
W cieniu zajarzyły się miedzianym pobłyskiem bršzowe lampy...
Wilk! Żelazny Wilk, drapieżczy król Wielkiej Puszczy.
Posłuchał, powęszył, obszedł najbliższš częć koczowiska, wrócił w pobliże mięsnego zapasu i legł w małej pieczarze. Jaki tam kamień o /ebatym profilu, wystyrkły ze zbocza pagórka i podstemplowany rogami korzeni, jakie wgłębienie, wygrzebane poniżej - wszystko bujnie zarosłe chwastami i okryte lenš młodzieżš drzjewnš: doskonały zakštek na bure legowisko!
Zadrzemał.
Puszcza pieszczotliwie kołysze do snu swoim szumem. Rytmiczne wachlowanie gałęzi, łapka trze się o łapkę, szemrzš licie, sucho szeleci igliwie wierków...
Brzask narasta: napływa srebrzystawš półbielš mrok.
Potężne wilczysko pi.
Lekki to sen, łowiecki. Czasem zadrży która częć ciała, otworzš się lampy, łysnš roztopionym metalem, wietrznik silniej wcišgnie powietrze, sztywne, trójkštne uszy obiegnš Popieszkę, zmaleje natężenie zmysłów, /wierzę zadrzemie, a po chwili znowu - na lada żywszy sygnał otoczenia -i'rajš nozdrza, wiece i uszy...
Już odchował" tegoroczne szczeniaki. Doć ma ojcostwa. Coraz częciej pryska od tej gwarliwej czeredy. Coraz chętniej wypoczywa z dala od wilczycy, tak przecież niezbędnej w okresie weseliska i tak pożytecznej w letnim życiu gniazda. Szuka pustkowi, poluje sam, tylko niekiedy zanosi malcom łup, ot, tak sobie, od niechcenia, jak gdyby z nawyku czy z nadmiaru łowieckiego powodzenia.
Już od tygodnia obrał sobie za legowisko wšdół w sercu Popieszki.
Szmer w listowiu!
Wilk uniósł pysk. Oblizał się. Drgnęły mu na policzkach" potężne /wacze. Przecież syty, nażarł -się rebca do zatkania przełyku, jednak drapieżczy instynkt już podrywa go do ataku.
Zwierz jednak pozostaje na miejscu: głupi to wilk, który tłucze obok swego leża!
i
m
Niewinne lene dziadzisko, borsuk-niemrawiec przesunšł się w pobli- Ś żu, ani nišc, jak straszne niebezpieczeństwo go ominęło.
Przycichła puszcza.
Pełny brzuch rozleniwia Żelaznego Wilka - drzemie snem coraz głębszym. Przyćmiewa jego czujnoć rozkosz sytoci i ciężar znużenia.
Daleko - na peryferiach puszczy - leciutko pyknęły strzały z fuzji...
Lampy rozwarły się! Słuch badał zagrożonš przez Dwułapego stronę wiata.
Cisza, cisza.
Lekkie podmuchy wiatru. Budzi się dzień. Ogromna przestrzeń chroni najpewniej. Nieraz tak fuka z daleka ludzka huczšca gałš". Dowiadczenie nauczyło nie lękać się jej ponad pewnš odległoć, zresztš wypróbowanš na własnych gnatach.
Strzały -jak opad orzechów na suche licie - zgasły w stronie, gdzie za borami-lasami rozcišgało się wród pól gęsto obsiane ludzkimi gniazdami królestwo człowieka.
Pod ciemnym jeszcze wiszarem łysnęły zielone iskry!
Wilka aż podrzuciło: zjeżył się, podebrał łapy.
Żaden lić, żadna gałšzka, żaden dwięk nie potwierdziły stanu zagrożenia. Lnienie zgasło, nie powtórzyło się, wilk powoli ochłódł, na nowo zaczšł drzemać...
Wszystko, co żywe w puszczy, wolało chyłkiem ominšć legowisko Burego Króla.
Rozdział II
TROPICIEL SZYKUJE PUŁAPKI
Ranek był słoneczny, ciepły, pierwsze cytrynowe licie brzóz osypywały zielonš jeszcze murawkę, gdy tropiciel Jan Kondratowicz z Nowo-siołek, zwany Kondratem, wyszedł przed swój zacianek.
Zbierano włanie jarzyny. W sadach dojrzewały owoce. Podlatujšc z podorywek na podorywki, samotnie ćwierkały skowronki; lot ich teraz bywał krótki, ot, takie sobie przeskoczenie miedzy lub pagórka, nastroszone pióra, ćwirk za bojaliwy i ostry, całkiem niepodobny do piosenki wiosennej.
Za łęgami, na wschód, odbijajšc pogodne niebo, lniła gład wodna; zwano jš Sinym Jeziorem.
Opodal, na prawo, ciemniała stara Wielka Puszcza.
Kondratowicz tłukł różnego zwierza, ale pasjš jego było wilczarstwo. Słynšł z tego daleko i szeroko.
Fragment puszczy, na którym zatrzymał teraz swój wzrok, podtaczał się bujnš falš pod jego osadę; zwał się Wilczym Klinem.
Już od pokoleń bure drapieżniki włanie tędy wychodziły w nowosioł-czańskie pola na żer wród ludzkiej chudoby. Szlak ich prowadził dalej przez polne rozłogi, obok Majowej Kapliczki, sznurował szczytem płaskowyżu, bo widocznoć stamtšd była ogromna, wreszcie sięgał Sinego Jeziora i drepczšc wród trzcin i tatarzyska, ginšł w suchych, żywicznych borach tajemniczej Aloksy.
Z roku na rok wilków przybywało. Kto wie, ile zwierzyny potrafi ubić w cišgu roku jeden basior, zna jego szkodliwoć dla łowiska. Kondrat był pierwszym w swoim powiecie, który doskonale wiedział, za co przez całe życie następował wilkom na ogon.
Mimo to coraz częciej docierały doń skargi gajowych i mieszkańców
okolicznych osad: narzekano nie tylko na ogromne straty wród stworzeń' lenych, ale i na dziesištkow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin