Kontynuacja
bestsellera
Hera moja miłość
Anna Onichimowska jest autorką
ponad dwudziestu książek dla dzieci
i młodzieży, wielu sztuk teatralnych,
telewizyjnych i radiowych, laureatką
licznych prestiżowych nagród
krajowych i zagranicznych.
Jej utwory były tłumaczone na
angielski, włoski, francuski, niemiecki,
chiński i koreański.
Trzy książki (współautor: Tom Paxal)
zostały opublikowane
w Finlandii po szwedzku.
Utwory Anny Onichimowskiej
cieszą się nie tylko niesłabnącym
powodzeniem u czytelników,
ale również dużym uznaniem
krytyki literackiej.
lot Komety
Anna Onichimowska
Świat Książki
Projekt okładki
Małgorzata Karkowska
Zdjęcie na okładce
Flash Press Media
Redaktor prowadzący
Elżbieta Kobusińska
Radakcja merytoryczna
Elżbieta Żuk
Korekta
Irena Kulczycka
Jolanta Spodar
Copyright © by Anna Onichimowska, 2004
Ali rights reserved
Warszawa 2004
Bertelsmann Media Sp. z o.o.
ul. Rosoła 10
02-786 Warszawa
Skład i łamanie
Felberg
Druk i oprawa
Drukarnia Wydawnictw Naukowych SA, Łódź
ISBN 83-7391-616-4
Nr 4867
KOMETA
Kometa przedstawia się teraz inaczej: „Ala". Inaczej
wygląda i inaczej się zachowuje. Kometa się zmieniła.
— To cud - mawia jej matka i biegnie do kościoła, aby
za cud podziękować.
Ojciec Komety nie wierzy w cuda. Jest czujny.
Dorota dostaje od siostry dziwne maile. Nie wie, co
o nich myśleć. Nie widziała Ali zaledwie pół roku, od
kiedy zaczęła studiować w Hiszpanii.
Najważniejsze, że jest po odwyku, że zmieniła środowisko
i że nie ćpa - pisze Dorota do ojca, który próbuje od niej
czegoś się dowiedzieć.
Choćbym wiedziała, w co wsiąkła Kometa, i tak ci nie
powiem - myśli. Jeszcze tego brakowało, żebym donosi-
ła na siostrę.
Kometa zdaje w tym roku maturę. „To cud" - powta-
rza matka. Kometa, podobnie jak jej ojciec, nie wierzy
w cuda. Gdyby nie Nonarkon, wciąż tkwiłaby w gównie
po uszy. Zgarnęli ją z ulicy, całą pokrwawioną. Drapała
się i drapała, nie mogła przestać. Musieli ją związać,
unieruchomić na dwa dni. Spędziła w zakładzie pół
roku.
Wie, co zawdzięcza sekcie, i zamierza swój dług spła-
cić. Z nawiązką.
„Jesteś naszym małym dzielnym żołnierzykiem" -
mawia Janas, a ona tylko się uśmiecha. Zauważyła, że
to na ludzi działa. Jej uśmiech. Nie trzeba nic mó-
wić, wystarczy żyć z uśmiechem na ustach. I myśleć
swoje.
Kometa miewa wciąż straszne sny. Niektóre się po-
wtarzają. Szczególnie często ten, w którym jest łysa. Sie-
dzi nad rzeką, po której płyną patyki. Jest pusto, ale
w tej pustce nie ma spokoju. W wodzie tworzy się lej,
patyki nikną w głębi, a ona, Kometa, wie, że podąży
w ich ślady. Aby jej wir nie wchłonął, musi wypowie-
dzieć zaklęcie, ale nie może go sobie przypomnieć. Jej
stopy, kolana, brzuch i ramiona należą już do rzeki, jest
strasznie zimno. Budzi ją własny krzyk, jest zlana po-
tem. Czasem półprzytomna, wciąż stara się przywołać
zaklęcie, jakby tylko ono było w stanie odpędzić ko-
szmary na zawsze.
Kiedyś, gdy otworzyła oczy, zobaczyła siedzącego na
brzegu łóżka ojca. Przestraszyła się jeszcze bardziej,
przypomniały jej się fantazje Doroty.
- Co tu robisz? — spytała.
- Słyszałem, jak krzyczałaś. Kilkakrotnie.
- Wydawało mi się, że tylko raz...
- Tylko raz krzyczałaś wczoraj w nocy.
- Budzę was, tak?
- Tylko mnie. Mamę nic nie jest w stanie obudzić,
przecież wiesz.
- Nic się nie stało. Zostaw mnie... - mruczy Ko-
meta. Czuje, że zaklęcie było blisko, ale wtargnięcie oj-
ca przepłoszyło je na dobre. Czuje również, że niegdyś
wypowiedziane słowa Doroty stają się ciałem i że blis-
kość ojca ją niepokoi. Nieważne, że Dorota kłamała.
Ważne jest dlaczego, a tego Kometa nie wie. Domyśla
się, ale nie wie na pewno. Nie jest łatwo spytać o to
wprost.
6
Przymyka oczy, próbując sformułować w myślach py-
tanie do siostry: „Dlaczego mówiłaś Jackowi, że ojciec
mnie molestuje?".
Wyobraża sobie twarz Doroty, wzorowej siostry bliź-
niaczki. No właśnie, nie może jej zadać takiego pytania
w mailu, trzeba obserwować jej twarz, i widzieć oczy.
Kiedyś ci je zadam, bądź pewna - myśli, odsuwając się
jednak od ojca jak najdalej. Nigdy nie wykonał wobec
niej gestu, którego mógłby się wstydzić, ale Kometa ma
wrażenie, że ciągle ją śledzi.
- Pamiętasz ten sen? - pyta ojciec.
- Nie. Idź już... - mówi, a kiedy on wychodzi, wstaje
wolno z łóżka i sunie do łazienki.
Chce się trochę odświeżyć i zmienić przepoconą ko-
szulę. Lustro obejmuje ją w swoich ramach, nad lewą
piersią litera H w sercu z liści, ciekawe, czy kiedy mi
stuknie siedemdziesiątka, liście na tatuażu zwiędną ra-
zem z moją skórą... Znów myśli o Jacku, wspomina inną
noc, lata świetlne temu, noc tatuażu i krzyku.
Mijają się teraz czasami z matką Jacka na korytarzach
szkoły, ale Grażyna zawsze przechodzi obok niej obojęt-
nie.
- Mam przecież te same usta, oczy i nos, a mnie nie
rozpoznajesz... - szepcze do lustra. - Wystarczyła zmia-
na fryzury i ciuchów? - Jeszcze raz zerka do lustra. Czy-
sta koszula zakrywa jej ciało, na infantylnym kołnierzy-
ku opierają się dobrze ostrzyżone włosy. Grzeczna
dziewczynka.
- Co ty tam robisz? - spod drzwi łazienki dobiega
głos ojca.
Na usta ciśnie jej się grubiańska odpowiedź, ale odpo-
wiada słodkim głosem:
- Siusiu.
I zaraz wychodzi, wie, że jeśli tego nie zrobi, będzie
tak sterczał. Pewnie podejrzewa, że znów się szprycuję
albo coś w tym guście - myśli ze złością. Ta Dorota to
ma dobrze, dała stąd nogę zaraz po szkole...
Rozbudziła się na dobre, najgorsze to zacząć myśleć,
wtedy można się wiercić bezsennie aż do świtu. Mogła-
by posurfować teraz po Internecie albo poczytać, ale
obawa przed ponowną wizytą ojca powstrzymuje ją
przed tym.
Miała dzisiaj ciężki dzień. Mimo że obleciała pół
dzielnicy, sprzedała zaledwie dwie książki. I zarobiła
pięć złotych w ciągu czterech godzin. Rewelacja. Muszę
powiedzieć Janasowi, że są za drogie, kołacze jej się po
głowie. „Jesteś naszym małym dzielnym żołnierzy-
kiem". Może i dzielnym, ale mało skutecznym...
Jak na razie więcej dochodów ma z ankiet. Udało jej
się już zachęcić do udziału w kursach dziesięć osób. To
dużo. Od wpłat każdej z nich ma procent. Może mieć
tylko nadzieję, że nie wycofają się zbyt szybko. Im dłu-
żej będą się doskonalić, tym większe będą profity Ko-
mety.
Na Grażynie powinna zarobić dużo, wszystko na to
wskazuje. Dzięki zarobionym już pieniądzom została
studentką. Tak instruktorzy nazywają wszystkich uczest-
ników kursów.
Ciekawe, co się dzieje z Jackiem... Już po raz trzeci tej
nocy o nim myśli. Nie wie nawet, czy żyje. Może się za-
ćpał na śmierć. To się zdarza. Nigdy nie próbowała go
odszukać. Bo nawet jeśli z tego wyszedł, cóż mają teraz
ze sobą wspólnego?
W pudle z kluczami, które przechowuje w pojemniku
na pościel, jest pewien klucz, którego wygląd pamięta
wyjątkowo dokładnie. Nie tylko wygląd, nawet ciężar
i dźwięk, jaki wydaje, gdy sezam się otwiera. Sezam
ogrodu. Królestwo kretów. Dawno nikt tu nie pielęgno-
wał trawy... Inne zamki domu Niwickich zostały zmie-
nione, ale nie ten. Sprawdziła to z czystej ciekawości,
wrzucając do skrzynki Grażyny ankietę, a raczej kolejne
jej kopie, ponieważ matka Jacka wypełniła ją i odesłała
dopiero za piątym razem. Do pięciu razy sztuka. Czasem
nawet do dziesięciu. Nie należy rezygnować, jeśli czło-
wiek dokładnie wie, o co mu chodzi. A Kometa wie. Ma
jasno wyznaczony cel, do którego dąży.
- Nikt mi w jego osiągnięciu nie przeszkodzi - mru-
czy trochę w poduszkę, a trochę w stronę pokoju rodzi-
ców.
JACEK
Jacek siedział, zasłuchany w wykład. Czasem notował,
jeśli do jakiejś myśli chciał wrócić. Wpływ nastawienia
psychicznego na nasze życie. Przesądy. Lęk przed czar-
nym kotem, przejściem pod drabiną, odwróconym do
góry spodem chlebem, przed trzynastką...
- Zdumiewające, jak często ulegamy zabobonom
i manipulacjom, jak pełni jesteśmy niewiary i nieufno-
ści we własny rozum...
Wiedział, że to wszystko prawda, a jednak, na przekór
temu, co przed chwilą usłyszał, poczuł cień lęku. Dziś
jest trzynasty, przemknęło mu przez głowę, ale świat za
oknem uśmiechał się do niego, z nabrzmiałych pąków
wyłaniały się pierwsze listki, oby wszystkie dni były jak
ten...
Wykład właśnie się skończył.
Jacek wrzucił notatnik do plecaka i popatrzył na ze-
garek.
- Spieszysz się? - usłyszał.
Justyna jest jego najlepszym kumplem. Usiedli obok
siebie na pierwszych zajęciach w październiku, i tak już
zostało. Nie opowiadał jej o sobie, nie dojrzał jeszcze do
tego, aby otwierać się przed kimkolwiek, ale ona szanu-
je jego prywatność i nie jest wścibska.
10
- Muszę iść do biblioteki, wybieram się już od tygo-
dnia... - mówi Jacek.
I tak nie ma dziś na naukę zbyt wiele czasu, są
umówieni z matką. Zadzwoniła kilka dni temu, nalega-
jąc na pilne spotkanie. Nie widział jej ponad miesiąc.
Justyna włącza komórkę i natychmiast odbiera wia-
domość. Czytając ją, rozjaśnia się jak słoneczko.
- Romek przyjechał! Jeszcze rano wątpił, czy mu się
uda...
Chłopak Justyny studiuje w Łodzi, na filmówce, Ja-
cek zna go jedynie z opowieści oraz ze zdjęcia, które
dziewczyna nosi w portfelu.
Trochę jej zazdrości, że ma się do kogo przytulić cho-
ciaż od czasu do czasu.
Od kiedy wyszedł ze szpitala, a minął już ponad rok,
nie próbował zbliżyć się do nikogo. Czuł się wciąż out-
siderem, chociaż z wolna zaczęło mu to doskwierać.
Najmocniej kochał Ralfa. Ojca też, ale nie tak bezwa-
runkowo jak psa. Matka pozostawała wciąż daleka. Już
stracił nadzieję, że może być inaczej. Ciekawe, po co
chce się z nimi widzieć.
Justyna cała tańczy, wystukując wiadomość. Dlaczego
te dziewczyny uparcie noszą męskie buty, przemyka mu
przez głowę. Przypomina sobie stopy swojej matki, ona
nigdy nie założyłaby czegoś takiego.
Są przed budynkiem, słońce świeci, wybranie się do
biblioteki wydaje się teraz Jackowi pomysłem najgor-
szym z możliwych.
- To ja lecę! - mówi Justyna. - Romek już na mnie
czeka. Cześć!
Jacek śledzi ją wzrokiem, jak biegnie. Żal jej stracić
choćby minutę, którą mogłaby spędzić ze swoim chło-
pakiem.
W bibliotece wypełnia rewers na książki, które za-
mierza przerzucić.
U
- Czas ci się zatrzymał... - komentuje piegowaty
chłopak, przyjmujący zamówienia. - Popraw to - stuka
w datę. - Dziś jest czternasty. Kwietnia - dodaje po
chwili.
- To super! - Jacek uśmiecha się do niego i siada
przy oknie. Czekając na książki, gapi się na drzewa, list-
ki rozwijają się w oczach, niewielki ptaszek niesie
w dzióbku patyk.
„Nie czekaj na mnie - odsłuchuje wiadomość od ojca
po wyjściu z biblioteki — nie zdążę do domu, przyjedź
sam do Victorii". Pojadę rowerem - postanawia Jacek,
potrzeba ruchu rozpiera go. Przekręcając klucz, przygo-
towuje się na wylewne powitania i rzeczywiście pies wy-
konuje taniec radości. Gdybym potrafił wyrażać uczu-
cia, zrobiłbym to samo - myśli chłopak, sięgając po
smycz.
Trudno powiedzieć, kto kogo wyprowadza na spacer,
Jacek biegnie za Ralfem, który zna drogę na pamięć. Za-
trzymują się przy topoli, pies czeka na chwilę wolności,
zaraz zacznie się tarzać i skakać po trawie, może spotka
któregoś z kumpli, a może tę małą, rudą, z podwiniętym
ogonem, która z niejasnych dla Jacka przyczyn wzburza
w nim krew. Dziś jednak jest inaczej niż zwykle, Jacek
nie daje mu szans, by się wybiegał. Oszalałeś, chłopie -
czyta w ślepiach Ralfa, kiedy zapina mu smycz.
- Wyjdziemy wieczorem... - uspokaja go.
Też mi nowina - złości się Ralf, wiesz dobrze, że ruda
wieczorem chadza innymi drogami...
Po powrocie do domu Jacek przegląda się w lustrze,
próbuje spojrzeć na siebie oczyma matki, nie jest pe-
wien, jaki image odpowiadałby jej najbardziej. Co cię to
obchodzi, próbuje protestować przeciwko własnemu na-
ginaniu się do niepewnych gustów, a jednak przewraca
12
pół szafy, zanim wyjmuje prostą lnianą koszulę. Kurtkę
ma jedną, nie ma się nad czym zastanawiać.
A potem jest już tylko pęd, zagłuszający myśli pisk
hamulców i śpiew klaksonów, smród spalin, skoki adre-
naliny, gdy czuje przemykające obok pojazdy. Używaj
tylko ścieżek rowerowych - brzmi mu w uszach prośba
ojca. Czy widzisz tu jakąś ścieżkę - prowadzi z nim nie-
my dialog.
Wie, że nie powinien się spóźnić, więc jest przed cza-
sem. Hotel wyraźnie nie przewidział gości na rowerach,
więc Jacek szuka miejsca do parkowania w pobliżu. Le-
dwie zabezpiecza swój pojazd, przesuwa się obok niego
srebrzyste volvo. Nie spuszcza z niego wzroku. Jego mat-
ka z daleka wygląda na młodą laskę, śledzi jej ruchy, gdy
już włącza alarm i idzie zdecydowanym krokiem ku wa-
hadłowym drzwiom. Wyobraża sobie scenę pojednania,
już na to pora. Przypomina sobie wczorajszą rozmowę
z ojcem: mimo że nie powiedział niczego wyraźnie, on
też na to liczy.
Jacek wyobraża sobie, co dziś zapisze w dzienniku,
który prowadzi od ponad pół roku. Czternasty kwietnia.
Rodzina Niwickich postanowiła znów być razem. Oddaje
kurtkę do szatni i rusza wolno w ślad za nienaganną syl-
wetką matki, pełen dziecinnej nadziei i wiary, że nigdy
na nic nie jest za późno.
OJCIEC
Kamil założył dziś krawat, który Grażyna kiedyś
przywiozła mu z Mediolanu. Nie jest już najmodniejszy,
ale chce nim coś udowodnić. Podobnie jak koszulą,
otrzymaną od niej na Gwiazdkę. Podczas ostatnich
świąt, które spędzili razem, kiedy to było?
W kieszeni wyczuwa pudełeczko, zegarek od Guccie-
go, złote cacko, które czeka na swoją chwilę. Odtwarza
w pamięci moment zakupu. Duty-free, bodajże w Ham-
burgu.
- Będziesz miał komitet powitalny, jak zwykle? - za-
gadnął go Piotr, a on rozłożył bezradnie ręce, wzruszając
ramionami. Nikomu się nie przyznał, że jego rodzina się
rozsypała, że mieszka tylko z synem. - Nie kupisz swo-
jej kobiecie jakiegoś prezentu? - drążył jego były zastęp-
ca, a obecny szef.
- Pewnie, że kupię - odpowiedział wtedy i stąd ten
zegarek.
Próbuje sobie wyobrazić, jak Grażyna obejmuje Jac-
ka, jak mówi im, że jednak razem jest lepiej, jak obiecu-
je zapomnieć o tym, co do zapomnienia się nadaje. A on
wtedy zapina jej na przegubie prostą bransoletkę. Ten
zegarek i tak nie spełnia swoich funkcji, nie ma żadnych
cyfr ani nawet kropek, szczęśliwi czasu nie liczą... Mimo
14
że Kamil nie narzeka na brak wyobraźni, sielankowy
obrazek wydaje mu się niedorzeczny.
- Wiesz, że od śmierci Michałka mama ani razu
mnie nie pocałowała? - spytał go kiedyś Jacek.
Próbował jej bronić, tłumaczyć, że Grażyna po-
trzebuje czasu, że to się zmieni. Ale kiedy ani odsta-
wienie przez Jacka narkotyków, ani dostanie się na
studia nie ociepliło jej stosunku do syna, zaczął w to
wątpić.
— To ty mi kiedyś powiedziałeś, że zabiłem Miśka,
a jednak mnie nie skreśliłeś... - brzmiały mu w uszach
słowa Jacka.
Ty też mnie nie skreśliłeś, miał wtedy ochotę odpo-
wiedzieć, ale zamiast tego poklepał go po plecach, a po-
tem przytulił.
Kiedy Grażyna zadzwoniła z propozycją spotka-
nia, był pewien, że żona zaprosi ich do domu. Wybór
miejsca zaskoczył go, z niczym mu się nie kojarzyło,
nigdy tu razem nie byli. Może łatwiej jest skoncentro-
wać się na sobie, gdy otoczenie nie atakuje wspomnie-
niami.
Powinniśmy sprzedać dom - myśli Kamil - kupić coś
bardziej kameralnego, Jacek niedługo się usamodzielni,
a nam będzie lepiej w nowych ścianach.
„Jesteśmy teraz tacy, jakich nas pragniesz" - wystu-
kuje SMS-a, ale go jednak nie wysyła. Mówił jej już wie-...
chomciomania