Armentrout Jennifer L. - Krew i popiół 03 - Korona ze złoconych kości.pdf

(4616 KB) Pobierz
Dedykuję bohaterom – pracownikom służby zdrowia, ratownikom, pracownikom kluczowych
sektorów gospodarki i uczonym, którzy narażając życie własne i swoich najbliższych, niestrudzenie,
bez ustanku ratują życie innych, dzięki którym sklepy na całym świecie pozostają otwarte.
Dziękuję.
ROZDZIAŁ 1
– Opuśćcie miecze – rozkazała królowa Eloana. Gdy przyklękła na jedno kolano, jej włosy lśniły
czernią w promieniach słońca. Nieskrywane emocje, wylewające się z niej, gorzkie i palące, smakujące
udręką i bezradnym gniewem, pełzły po świątynnej posadzce Komnat Nyktosa, drażniły moją skórę
i ocierały o… to coś
pierwotnego,
tkwiącego głęboko we mnie. – I pokłońcie… pokłońcie się ostatniej
potomkini najstarszego rodu. Tej, w której żyłach płynie krew Króla Bogów. Pokłońcie się waszej nowej
królowej.
Krew Króla Bogów? Waszej nowej królowej?
To wszystko nie miało sensu. Ani jej słowa, ani to,
że zdjęła z głowy koronę.
Spojrzałam na mężczyznę stojącego obok królowej Atlantii i poczułam, że stanowczo zbyt płytki
oddech pali mnie w gardło. Na głowie króla o złocistych włosach wciąż tkwiła korona, ale jej kości
pozostały wyblakłe. W niczym nie przypominała tej, którą królowa złożyła u stóp posągu Nyktosa
– błyszczącej i złotej. Ominęłam wzrokiem przerażające, połamane szczątki zaściełające nieskazitelnie
białą niegdyś posadzkę. To było moje dzieło, to ja dodałam ich krew do tej, która spadła z nieba
i wypełniła szczeliny w marmurze. Nie patrzyłam na to ani na nikogo innego. Całą swoją uwagę
skupiłam na nim.
Nadal klęczał, wpatrując się we mnie spomiędzy rękojeści skrzyżowanych na piersi mieczy.
Pukle włosów, skręconych, mokrych, połyskujących granatem w świetle atlanckiego słońca, przesłaniały
czoło o piaskowym odcieniu. Strużki czerwieni barwiły wydatne kości policzkowe, dumną krzywiznę
szczęki, spływały po wargach, które kiedyś złamały mi serce i roztrzaskały je na kawałki. Wargach, które
wypowiedzianą później prawdą zlepiły wszystkie odłamki z powrotem w jedną całość. Wpatrywał się
we mnie swoimi błyszczącymi, złocistymi oczami i zdawał się tym spojrzeniem składać mi ukłon. Tkwił
w bezruchu, nie byłam nawet pewna, czy oddycha. I wciąż przypominał mi jednego z tych dzikich
jaskiniowych kotów, uderzająco pięknych, które jako dziecko widziałam w klatce w pałacu królowej
Ileany.
Był dla mnie tak wieloma różnymi postaciami. Obcym, z którym przeżyłam swój pierwszy
pocałunek w pogrążonym w półmroku pokoju. Strażnikiem, który przysiągł poświęcić własne życie dla
ochrony mojego. Przyjacielem, który zajrzał pod welon Panny, by dostrzec prawdziwą mnie, który
zamiast zamykać mnie w złotej klatce dał mi do ręki miecz, bym mogła bronić się sama. Legendą spowitą
w mrok koszmarów, która knuła, by mnie zdradzić. Księciem królestwa uznawanego za nieistniejące,
człowiekiem, który przeżył niewyobrażalne katusze, a mimo to zdołał odnaleźć siebie samego na nowo.
Bratem, który zrobiłby wszystko, nie zawahałby się przed żadnym uczynkiem, by ocalić swoją rodzinę.
Swój lud. Mężczyzną, który odsłonił swoją duszę i otworzył serce przede mną – i tylko przede mną.
Mój pierwszy mężczyzna.
Mój strażnik.
Mój przyjaciel.
Mój zdrajca.
Mój partner.
Mój mąż.
Moje bratnie serce.
Moje
wszystko.
Casteel Da’Neer oddawał mi cześć i patrzył na mnie tak, jakbym była jedyną osobą w całym
królestwie. Nie musiałam, jak wcześniej, koncentrować się, żeby wiedzieć, co czuje. Wszystkie jego
emocje były dla mnie czytelne. Były kalejdoskopem wciąż zmieniających się smaków – chłodnego
i kwaskowego, ciężkiego i korzennego, i słodkiego jak jagody maczane w płynnej czekoladzie.
Nieustępliwie jędrne i bezlitośnie czułe wargi rozchyliły się, ukazując zaledwie koniuszki ostrych kłów.
– Moja królowo – szepnął i te dwa słowa podziałały na moją skórę jak balsam. Melodia jego
głosu zdusiła we mnie to coś pierwotnego, coś, co kazało mi zgromadzić cały emanujący z tych ludzi
gniew i strach, obrócić go i cisnąć w nich, by naprawdę mieli się czego bać. Jeden kącik jego ust uniósł
się lekko, a na prawym policzku pojawił się wyraźny dołeczek.
Zadrżałam oszołomiona, ponieważ poczułam ulgę na widok tego irytująco głupiego – i tak
uroczego – dołeczka. Obawiałam się, że kiedy Casteel zobaczy, co zrobiłam, zacznie się bać. Nie
mogłabym go za to winić. To, co zrobiłam, przeraziłoby każdego. Ale nie jego. Żar, który zmienił kolor
jego oczu w ciepły miód, powiedział mi, że jest jak najdalszy od lęku. Co samo w sobie też wydało mi
się niepokojące. No, ale był przecież Mrocznym, czy mu się ten przydomek podobał, czy nie.
Pierwszy szok minął, adrenalina przestawała działać. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że czuję
ból. Ramię i bok głowy pulsowały. Lewa część twarzy była opuchnięta i nie miało to nic wspólnego ze
starymi bliznami. Tępy ból owładnął moje ręce i nogi, kolana stały się dziwnie miękkie. Zakołysała mną
ciepła, słona bryza…
Casteel poderwał się. Nie powinno mnie dziwić, że potrafi poruszać się tak szybko, a jednak mnie
zaskoczył. W jednej chwili był już na nogach, stał o krok bliżej mnie. I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy
naraz.
Mężczyźni i kobiety zgromadzeni za rodzicami Casteela, ubrani w takie same białe tuniki i luźne
spodnie jak ludzie leżący na posadzce, także się poruszyli. Gdy unieśli miecze i zbliżyli się do rodziców
Casteela, by ich bronić, światło odbiło się w złotych bransoletach zdobiących ich ramiona. Kilkoro z nich
sięgnęło po łuki przewieszone na plecach. Musieli pełnić rolę strażników.
Z gardła największego wilkłaka, jakiego kiedykolwiek widziałam, wydobyło się ostrzegawcze
warczenie. Ojciec Kierana i Vonetty znalazł się u mojego prawego boku. Jasper udzielił Casteelowi
i mnie ślubu w Przyczółku Spessa. Był tam, kiedy Nyktos zaaprobował nasz związek, zamieniając na
krótko dzień w noc. Tymczasem teraz, z rozchylonymi wargami koloru stali, szczerzył kły, zdolne
rozszarpać ciało i pogruchotać kości. Był lojalny wobec Casteela, a jednak instynkt podpowiadał mi, że
wilkłak ostrzegał nie tylko strażników króla i królowej.
Kolejne warczenie rozległo się z mojej lewej strony. W cieniu drzewa z Krwawego Lasu, które
wykiełkowało w miejscu, gdzie spadły krople mojej krwi, i w kilka chwil urosło do potężnych
rozmiarów, pojawił się płowy wilkłak z pochyloną nisko głową i oczami opalizującymi błękitem.
Kieran.
Wpatrywał się przenikliwie w Casteela. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego obaj zachowują się
w taki sposób wobec księcia. Zwłaszcza Kieran. Był przecież związany z Casteelem od urodzenia, a to
znaczyło, że powinien być mu posłuszny i za wszelką cenę go bronić. Ale był też kimś więcej niż tylko
związanym z Casteelem wilkłakiem. Byli jak bracia, choć nie łączyły ich więzy krwi, ale przyjaźń.
I wiedziałam, że się kochają.
Teraz w położonych groźnie uszach Kierana nie było śladu miłości.
Czułam coraz większy niepokój, patrząc, jak Kieran przysiada, a mięśnie jego tylnych łap
napinają się, szykują do skoku na… Casteela.
Żołądek mi się ścisnął. To było nie w porządku. Nic tu nie było w porządku.
– Nie – wydusiłam z siebie głosem tak ochrypłym i cichym, że sama ledwo go słyszałam.
Ale Kieran zdawał się mnie nie słyszeć albo się mną nie przejmować. Gdyby zachowywał się
normalnie, uznałabym, że próbuje mnie lekceważyć, ale to było coś innego. On był inny. Oczy miał
jaśniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Z nimi też było coś nie w porządku, ponieważ… nie były po
prostu niebieskie. Źrenice płonęły mu srebrzystobiałym blaskiem. Zerknęłam odruchowo na Jaspera.
Jego oczy też się zmieniły. Widziałam już wcześniej to dziwne światło. Tak wyglądała moja skóra, kiedy
leczyłam połamane kończyny Becketta, i to był ten sam srebrny blask, który emanował ze mnie kilka
minut wcześniej.
Przez twarz Casteela przemknął wyraz zaskoczenia, ale już chwilę później poczułam…
ogarniającą go ulgę.
– Wiedzieliście. – W głosie Casteela słychać było podziw, choć nikt stojący za nim tego nie
wyczuł. Nie uniosły się nawet kąciki ust Atlanta o kasztanowych włosach. Emil wpatrywał się w nas
szeroko otwartymi oczami. Otaczała go wyraźna aura lęku. To samo działo się z Naillem, który zawsze
sprawiał wrażenie niewzruszonego, nawet wtedy, gdy w bitwie otaczali go liczni wrogowie.
Casteel niespiesznie wsunął miecze do pochew i opuścił ręce.
– Wszyscy wiedzieliście, że coś się z nią dzieje. To dlatego… – Urwał i zacisnął zęby.
Kilku strażników wyszło przed króla i królową i otoczyło ich ciasnym kręgiem…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin