Mafi Tahereh - Dotknij Mnie 05 - Poskrom mnie.pdf

(1870 KB) Pobierz
KENJI
Z jej gardła wydobywa się wrzask.
Po prostu krzyczy,
myślę sobie. To są tylko słowa. Jednak ona drze się, ile sił w płucach, z agonią,
która wydaje się niemal przesadzona, a jej skutki niemożliwe. Jest zupełnie tak, jakby Juliette implodowała.
Nie wierzę własnym oczom.
Zawsze wiedziałem, że Juliette jest potężna – i że nie odkryliśmy jeszcze do końca jej siły – ale nigdy
by mi do głowy nie przyszło, że jest zdolna do czegoś takiego.
Czegoś takiego:
Sufit pęka. Wstrząsy rozchodzą się jak błyskawice po ścianach, podłodze, dzwonią mi od nich zęby.
Ziemia trzęsie mi się pod nogami. Ludzie zamierają, chociaż przechodzą ich dreszcze, cała sala wibruje.
Żyrandole kołyszą się zbyt szybko, światło niepokojąco migocze. A potem, z jednym ostatnim wstrząsem,
trzy ogromne lampy odrywają się i roztrzaskują o podłogę.
Kryształy rozpryskują się we wszystkich kierunkach. W sali brakuje połowy świateł i nagle trudno
dokładnie śledzić wydarzenia. Spoglądam na Juliette i widzę, jak patrzy z rozchylonymi ustami, jakby
zamurowało ją na widok tych zniszczeń. Wtedy zdaję sobie sprawę, że musiała przestać krzyczeć jakiś czas
temu. Ona nie może tego zatrzymać. Zdążyła już posłać swoją energię w świat i teraz…
Ta energia musiała znaleźć jakieś ujście.
Wstrząsy niosą się z nowym ferworem po parkiecie, tworząc pęknięcia w ścianach, fotelach i…
ludziach.
Właściwie nie wierzę w to, dopóki nie zobaczę krwi. Przez sekundę mam wrażenie, jakby to było
złudzenie, te wszystkie nieruchome ciała na fotelach, z otwartymi klatkami piersiowymi. To wygląda jak
jakaś sztuczka – jak kiepski żart, jak słaba produkcja teatralna. Kiedy jednak pojawia się krew, kiedy gęsta
i czerwona ciecz przecieka przez ubrania i tapicerkę, spływa po zastygłych dłoniach, wiem, że nigdy się
z tego nie otrząsnę.
Juliette właśnie w jednej chwili zamordowała sześćset osób.
Ten widok nigdy nie przestanie mnie dręczyć.
Przeciskam się między cichymi, zdumionymi, wciąż oddychającymi ciałami przyjaciół. Słyszę ciche,
nieustające skomlenie Winstona i Brendana przekonującego go bez końca, że rana nie jest tak poważna, jak
wygląda, że będzie dobrze, że przeszedł już gorsze rzeczy i jakoś przeżył…
I wiem, że moim priorytetem jest być teraz z Juliette.
Kiedy do niej docieram i biorę ją w ramiona, jej zimne, niereagujące ciało przywodzi mi na myśl
tamten moment, kiedy znalazłem ją stojącą nad Andersonem, z pistoletem wycelowanym w jego pierś. Była
taka przerażona – taka zdumiona – tym, co zrobiła, że nie mogła nic z siebie wykrztusić. Wyglądała, jakby
schowała się gdzieś w sobie – jakby znalazła mały pokoik w swojej głowie i zamknęła się w środku. Dopiero
po chwili byłem w stanie ją stamtąd wyciągnąć.
A wtedy nawet nikogo nie zabiła.
Staram się sprawić, żeby jakoś odtajała, błagam, by wróciła do siebie, żeby popędziła z powrotem do
rzeczywistości.
– Wiem, że to jakiś obłęd, ale musisz się z tego otrząsnąć, J. Obudź się. Wyjdź ze swojej głowy.
Musimy się stąd wydostać.
Ona nawet nie mruga.
– Księżniczko, proszę – mówię, potrząsając nią trochę. – Musimy iść, natychmiast…
Ponieważ nadal się nie rusza, postanawiam, że nie mam innego wyjścia, jak zrobić to za nią.
Zaczynam ciągnąć ją do tyłu. Jej odrętwiałe ciało jest cięższe, niż się spodziewałem, a z jej ust wydostaje się
cichy, świszczący dźwięk, jakby szloch. Rozpala się we mnie lęk. Daję znak Castle’owi i reszcie, żeby szli,
żeby ruszyli beze mnie, ale kiedy się rozglądam, szukając Warnera, zdaję sobie sprawę, że nigdzie go nie ma.
W tej samej chwili ktoś ciosem pozbawia mnie tchu.
Pokój wiruje. W oczach mi ciemnieje, znowu się rozjaśnia, a potem mrok zostaje tylko na brzegach
w przyprawiającej o zawroty głowy chwili, która trwa zaledwie sekundę. Brakuje mi równowagi. Zataczam
się.
I wtedy, nagle…
Juliette znika.
Nie metaforycznie. Dosłownie znika. W jednej sekundzie jest w moich ramionach, a w następnej
trzymam powietrze. Mrugam szybko, przekonany, że tracę rozum, ale kiedy się rozglądam, widzę, że ludzie
na widowni zaczynają się poruszać. Ich koszule są porwane, twarze podrapane, lecz wszyscy żyją. Powoli się
podnoszą, zdumieni, a mnie w tym samym momencie ktoś mocno popycha. Unoszę wzrok i widzę
przeklinającego na mnie Iana, który każe mi się ruszać, dopóki mamy jeszcze szansę, a ja chcę
zaprotestować, wytłumaczyć mu, że straciliśmy Juliette – że nie widziałem Warnera – lecz on mnie nie
słyszy, po prostu popycha mnie do przodu, poza scenę, a kiedy z widowni zamiast pomruków niesie się ryk,
wiem, że nie mam już innego wyjścia.
Muszę iść.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin