Betcher Tomasz - Po tamtej stronie 02 - Po tamtej stronie piekła.pdf

(1886 KB) Pobierz
Tomasz Betcher
PO TAMTEJ
STRONIE PIEKŁA
W pokoju synowie grzebią swoich ojców, a na wojnie – ojcowie swoich synów.
Ryszard Kapuściński,
Podróże z Herodotem
1
Monety z grzechotem wpadły do automatu, który po kilku sekundach ożył i zaczął wypluwać do
tekturowego kubka strumień kawy. W tę niedzielę po szpitalu na gdańskiej Zaspie kręciło się niewiele
osób i sprawiał on wrażenie opustoszałego. Paskudna pogoda skutecznie zniechęciła wielu
odwiedzających, a dodatkowo za chwilę miał się rozpocząć wielki finał najpopularniejszego w Polsce
telewizyjnego show. Idąc po kawę, widziała włączone telewizory, nastawione na ten sam kanał. Machina
życia w tym wielkim szpitalu kręciła się jednak nieustannie i bez względu na bieżące wydarzenia. Ktoś
właśnie przychodził na świat i ktoś go opuszczał, a nad wszystkim czuwała cała masa osób. W takich
chwilach tęskniła za pracą.
Zazdrościła pielęgniarkom, które miały dziś spokojniejszy dyżur. Jedna z nich obchodziła
urodziny i w korytarzu pachniało kawą, a na stole w dyżurce mignął Magdzie tort ozdobiony cukrowymi
różami. Brakowało jej nie tylko pielęgniarskiej rutyny, po której wieczorami padała ze zmęczenia, ale
także takich chwil, kiedy mogła być blisko współpracowników. Kiedy automat skończył nalewać kawę,
zabrała kubek i wsiadła do windy, którą wjechała na drugie piętro.
„Szanowni państwo, na tę chwilę czekała cała Polska…” – Głos prowadzącego show usłyszała,
jeszcze zanim weszła na oddział. Niektóre telewizory podgłośniono bardzo mocno. Zgromadzone
w pomieszczeniu służbowym pielęgniarki trzymały w rękach talerzyki z tortem i jak zahipnotyzowane
wpatrywały się w ekran.
Dziadek Edward leżał w sali na samym końcu korytarza. Oprócz niego był tam jeszcze jeden
pacjent, siedemdziesięcioletni mężczyzna, który głównie spał. I chrapał przy tym okropnie.
„Wśród widzów, którzy w trakcie trwania programu wezmą udział w loterii, zostanie
wylosowany samochód hybrydowy. Wystarczy wysłać SMS o treści GRAM pod numer…”
Magda zamknęła drzwi, odcinając się od telewizyjnej kakofonii. Nie interesowało jej to, choć
gdyby nie splot ostatnich wydarzeń, pewnie siedziałaby teraz na kanapie z miską popcornu i z braku laku
oglądała wielki finał.
Spojrzała na dziadka i poczuła się winna. Spał, posapując cicho. Wielki siniak na jego policzku
zaczął zmieniać kolor, a opuchlizna się zmniejszyła. Przy boku leżała usztywniona opatrunkiem ręka.
Magda stanęła przy wielkim oknie z widokiem na blokowisko. Deszcz siekł zawzięcie, a po szybie lały
się strumienie wody, rozcinając świat w coraz to nowych konfiguracjach. Spojrzała na kulących się pod
parasolami przechodniów, przemykających czym prędzej do domów. W wielu oknach paliło się światło.
Z miejsca, gdzie stała, doskonale widziała telewizory w mieszkaniach, zsynchronizowane i podające ten
sam obraz. „Szklana pogoda, szyby niebieskie od telewizorów”, przypomniała sobie słowa piosenki
Lombardu. Uśmiechnęła się pod nosem, bo już wiedziała, że teraz będzie siedziała jej w głowie. Upiła
łyk gorącej kawy. Oparzyła język, a i tak dało się wyczuć, że była paskudna, jak niemal wszystkie kawy
z automatów.
– Długo tak będziesz stała bezczynnie, dziewucho? – Głos za plecami oderwał ją od obserwacji
blokowego życia. – Gardło wyschło mi na pieprz. Daj mi wody.
Postawiła kubek na parapecie i odwróciła się. Dziadek łypał na nią zirytowany.
– Nie lubię, gdy traktujesz mnie jak służącą, dziadku.
– Co? – Zmarszczył brwi i próbował się rozeznać w rzeczywistości. – A kim ty w ogóle jesteś?
– Magdą, twoją wnu…
– Ach, tak. Już pamiętam. Dasz mi tej wody czy będziesz tak sterczała, gdy ja tu umieram
z pragnienia?
Podała mu kubek ze słomką. Pociągnął kilka solidnych łyków i zakaszlał, kiedy ostatni trafił nie
tam, gdzie trzeba. Kiedy skończył, Magda pomogła mu zająć wygodniejszą pozycję. Poprawiła poduszki
i podniosła wezgłowie łóżka.
– Potrzeba ci czegoś? Podać ci gazetę albo włączyć radio?
– Przez tego chrapacza i tak nie usłyszę. Daj mi gazetę.
Sięgnęła po ulubiony dziennik Edwarda Kamińskiego i okulary do czytania. Ponadstuletni
mężczyzna wciąż jeszcze czytał samodzielnie i śledził uważnie wszystko, co działo się w Polsce i na
świecie. Zwykle psioczył przy tym jak nie na polityka, to na dziennikarza, który napisał artykuł. Nikt nie
miał taryfy ulgowej. Kamiński z trudem otworzył jedną ręką gazetę, nie pozwalając sobie pomóc,
i zatopił się w lekturze.
Przez jakiś czas Magda nasłuchiwała kroków na korytarzu, ale w końcu uświadomiła sobie
bezcelowość tej czynności. Wszystkie odwiedziny, które miały się dziś odbyć, już się odbyły. Rano
wpadła córka pacjenta zajmującego drugie łóżko. Siedziała ponad godzinę i opowiadała ojcu o tym, co
wydarzyło się przez ostatnią dobę. Chcąc nie chcąc, Magda wszystko słyszała i zastanawiała się, ile
rzeczy może się wydarzyć w ciągu dwudziestu czterech godzin. Jak się okazywało, wiele. Po prostu ona
sama miała nudne i monotonne życie, a każdy swój dzień mogła streścić w kilku zdaniach.
Około południa wpadli w odwiedziny rodzice, a Magda miała kilka godzin dla siebie. Jej matka
nalegała, by przy dziadku stale ktoś był. Magda wiedziała, że Barbara Wolska najchętniej posadziłaby
ją przy swoim ojcu na całą dobę, ale nie pozwalał na to regulamin odwiedzin. Zluzowana przez rodziców
poszła nad morze, korzystając z tego, że chmury się przerzedziły i przestało padać. Doszła plażą do
Jelitkowa, zjadła zapiekankę i wróciła, kiedy znów się rozpadało. Po drodze w szpitalnym kiosku udało
jej się kupić książkę Stephena Kinga.
Nikogo więcej raczej się nie spodziewała. Najstarsza córka dziadka, Janina, pewnie jak zwykle
zadzwoni do niego wieczorem i będzie trajkotała do słuchawki, zamęczając staruszka paplaniną. Druga
z jego córek, Ewa, odwiedziła go wczoraj wraz z rodziną. Wprawdzie z Tczewa do Gdańska jechało się
jakieś czterdzieści minut, a w weekend jeszcze krócej, ale najwyraźniej stanowiło to dla nich przeszkodę,
skoro pojawili się u Kamińskiego tylko raz. Poza rodziną dziadek nie miał nikogo, kto mógłby go
odwiedzić. Jeszcze kilka dni temu do tej listy dopisałaby być może Jakuba Gawrona, ale sprawy się
skomplikowały. Pochyliła się na krześle i ukryła twarz w dłoniach, czując, że przytłaczają ją zmęczenie
i nadmiar wydarzeń.
Jakub Gawron. Jej myśli automatycznie powędrowały ku niemu. Na dobrą sprawę nie wiedziała
nawet, kim teraz dla niej jest.
Kuba pojawił się dosyć niespodziewanie. Stanął w drzwiach i przedstawił się jako lekarz jej
dziadka. Poznała twarz, nie poznała nazwiska. Po aferze, w którą wplątał się jego ojciec, Jakub
zdecydował, by przyjąć nazwisko matki, dzięki czemu mógł względnie anonimowo rozpocząć karierę
lekarską w Trójmieście.
Był jej miłością z czasów studenckich i gdy przyszedł do dziadka, nie wiedziała, jak ma
zareagować. Wciąż czuła żal o to, w jaki sposób się rozstali. Tyle że po pierwsze byli ze sobą wieki temu
i przez ostatnią dekadę każde żyło swoim życiem, a po drugie – i ważniejsze – Kuba zainteresował się
Wiktorią – młodszą siostrą Magdy, zaś ją traktował jak dawną koleżankę ze studiów.
Winna. Tak. Poczucie winy narastało w Magdzie z wielu powodów i zaczynało jej się wydawać,
że już dominuje w jej życiu. Towarzyszyło Magdzie, gdy Kuba wyjaśnił, że do rozpadu ich związku
doszło wskutek tragikomicznej pomyłki, a dokuczyło jeszcze bardziej, bo pozwoliła Wiktorii zauroczyć
go, nie ostrzegając przy tym, jak młodsza siostra traktuje mężczyzn.
– Wiki… – szepnęła do siebie, czując narastający ból głowy.
– Co tam mamroczesz, Basia? – Dziadek po raz kolejny pomylił Magdę ze swoją córką.
Rzeczywiście były do siebie podobne, ale głównie fizycznie. Na pewno nie odziedziczyła po Barbarze
Wolskiej temperamentu. Wiedziała, że całą pulę zgarnęła Wiktoria.
– Nic, dziadku. Jestem wkurzona na Wiktorię. Gdyby nie jej nagły wyjazd, wszystko
wyglądałoby zupełnie inaczej.
– Wszystko, czyli co?
Magda westchnęła. Była raczej introwertyczką i nie lubiła rozgrzebywać swoich spraw przed
innymi. Czy jednak była w jej życiu lepsza osoba do zwierzania się niż dziadek? Za kwadrans i tak nie
będzie pamiętał, o czym rozmawiali.
– Gdyby nie szaleństwa Wiki, nie znalazłbyś się tutaj, a mama nie obwiniałaby mnie o to. Zawsze
tak jest. Wiktoria wpadnie na jakiś głupi pomysł, a obrywa się mnie.
– Jak wtedy, gdy wpadłaś pod lód? Albo jak Wiktoria jeździła pociągami towarowymi?
– Tak, właśnie tak jak wtedy. Pamiętasz to wszystko? – Magda ze zdziwieniem uniosła brwi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin