na wschód
od Edenu
Przełożył
Bronisław Zieliński
Peoszyński i S-ka
Tytuł oryginału
EAST OF EDEN
Copyright © John Steinbeck, 1952Ali rights reserved
Projekt graficzny seriiMichał Poniedzielski
Projekt graficzny okładkiRemigiusz Wojaczek
Ilustracja na okładceDead Bird,Jean Bernard (1775-1883)
Redaktor prowadzącyIzabela Cupiał
RedakcjaLucyna Łuczyńska
Korekta
Michał Załuska
Łamanie
Ewa Wójcik
Jolanta Kotas
ISBN 978-83-8295-026-7
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o.
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12
PASCALOWI COVICI
Drogi Pat
Zastałeś mnie przy rzeźbieniu jakiejś figurkiZ drewna i powiedziałeś:
- Może byś co zrobił i dla mnie?
Spytałem, co byś chciał, a ty odrzekłeś:
- Pudełko.
- Na co?
- Żeby w nie włożyć różne rzeczy.
- Jakie rzeczy?
- A to, co masz - powiedziałeś.
Oto twoje pudełko. Zawiera ono prawie wszystko,co mam, a jednak nie jest pełne. Znajdziesz w nimból i wzruszenie, przyjemne i nieprzyjemne uczucia,złe myśli i dobre myśli - zadowolenie z rodzącegosię pomysłu, trochę rozpaczy i nieopisaną radośćtworzenia.
A ponad tym wszystkim jest cała wdzięcznośći przywiązanie, jakie mam dla ciebie.
Mimo to jednak pudełko nie jest pełne.
John
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
Dolina rzeki Salinas znajduje się w północnej Kali-fornii. Jest ona długim, wąskim zagłębieniem pomiędzydwoma łańcuchami gór, a Salinas wije się jej środkiemi wpada do rzeki Monterey.
Pamiętam nazwy, jakie w dzieciństwie nadawałemróżnym trawom i tajemniczym kwiatom. Pamiętam miej-sca, gdzie trafiały się ropuchy, i godzinę przebudzeniaptaków w lecie, zapach drzew i pór roku, i to, jak wy-glądali, chodzili, a nawet pachnieli ludzie. Wspomnieniazapachów są bardzo bogate.
Pamiętam, że góry Gabilany, na wschód od doliny, byłyjasne, wesołe, pełne słońca i uroku, i jakieś pociągające,tak że miałeś ochotę wspiąć się na ich rozgrzane stokinieomal tak samo, jak pragniesz wdrapać się na kola-na ukochanej matki. Te góry przyzywały cię, obiecującpieszczotę brunatnych traw. Łańcuch Santa Lucia pię-trzył się na tle nieba po stronie zachodniej i odgradzałdolinę od pełnego morza - ten był zaś ciemny i posępny,nieprzyjazny i groźny. Zawsze znajdowałem w sobie lękprzed zachodem i miłość wschodu. Nie mam pojęcia,skąd mi się to wzięło, chyba stąd, że poranek nadchodziłzza szczytów Gabilanów, a noc spływała ze stoków SantaLucia. Możliwe, że narodziny i śmierć dnia miały jakiś
9
związek z moim stosunkiem uczuciowym do tych dwóchłańcuchów górskich.
Z obu stron doliny wymykały się żlebami małe strumy-ki wpadające do łożyska Salinas. Zimą wilgotnego rokubyły silne i wezbrane, wzdymały rzekę tak, że niekiedyszalała i kipiała, przepełniona po brzegi, i wtedy stawa-ła się niszczycielką. Obrywała krawędzie uprawnychgruntów i zmywała całe akry ziemi, obalała i pochłania-ła stodoły i domy, które potem przewalały się w wodzie,unoszone prądem. Porywała krowy, świnie i owce, topiłaje w zmętniałych, brunatnych nurtach i unosiła do morza.Gdy przyszła późna wiosna, rzeka kurczyła się w sobiei ukazywały się jej piaszczyste brzegi. A w lecie w ogólenie płynęła po powierzchni ziemi. Gdzieniegdzie w głę-bokich wirowiskach pod wysokim brzegiem pozostawałysadzawki wody. Odrastały sitowia i trawy, a wierzby roz-prostowywały się, unosząc na koronach szczątki pozosta-łe z powodzi. Salinas była rzeką sezonową. Letnie słońcewpędzało ją pod ziemię. Nie była wcale piękna, ale niemieliśmy innej, więc chełpiliśmy się nią - tym, jaka jestniebezpieczna podczas wilgotnej zimy, a jaka wyschniętaw letnią suszę. Chełpić się można każdą rzeczą, jeżeli jestona wszystkim, co mamy. Możliwe, że im mniej mamy,tym więcej musimy się chełpić.
Dolina Salinas ciągnąca się między pasmami gór i po-niżej ich stoków stanowiła niegdyś dno stumilowego mor-skiego zalewu. Ujście rzeki pod Moss Landing było przedwiekami wylotem tej długiej połaci wód śródlądowych.Kiedyś mój ojciec wiercił studnię o pięćdziesiąt mil da-lej w dolinie. Świder wybrał najpierw wierzchnią glebę,potem żwir, wreszcie biały morski piasek pomieszanyz muszelkami, a nawet kawałkami fiszbinu. Było tam dwa-dzieścia stóp piasku, potem znów czarna ziemia, a nawetkawałek sekwoi, tego niezniszczalnego drzewa, które ni-gdy nie próchnieje. Zanim utworzyło się tutaj śródlądowe
10
morze, dolina musiała być porośnięta lasem. A to wszyst-ko stało się tam, wprost pod naszymi stopami. I niekiedynocą zdawało mi się, że wyczuwam pod sobą zarównomorze, jak i las sekwoi, który rósł tutaj przedtem.
Na rozległych, płaskich terenach doliny gleba two-rzyła głęboką i żyzną warstwę. Wystarczyła jedna zimaobfita w deszcze, by wytrysnęła trawą i kwiatami. W wil-gotne lata kwiaty wiosenne wyglądały zjawiskowo. Całedno doliny, a także stoki wzgórz, okrywał dywan łubinui maków. Kiedyś pewna kobieta powiedziała mi, że bar-wy kwiatów wydają się żywsze, jeżeli dorzucić trochębiałych, które podkreślają ich kolor. Otóż każdy płatekniebieskiego łubinu ma białą obwódkę, toteż cały łan jestniewiarygodnie błękitny. A łubin był tam jeszcze nakra-piany plamami kalifornijskich maków. Te znowu mająbarwę płomienną - nie pomarańczową, nie złotą, aletaką, że gdyby czyste złoto było płynne i mogła zbieraćsię na nim piana, miałaby może kolor owych maków.Kiedy mijała pora ich kwitnienia, zjawiała się żółta gor-czyca wyrastająca do znacznej wysokości. Gdy mój dzia-dek przybył do doliny, gorczyca wybujała tak wysoko,że człowiekowi na koniu wystawała tylko głowa ponadjej żółte kwiaty. Na wyżynach trawa była usiana jaskra-mi, stokrociami, żółtymi bratkami o czarnych środkach.Nieco później pojawiały się czerwone i żółte kępy indiań-skiego jastrzębca. Wszystkie kwiaty rosły na otwartychmiejscach, wystawionych na słońce.
Pod wirginijskimi dębami, w cieniu i mroku, kwitłwonny złotowłos, a z okrytych mchem brzegów strumie-ni zwisały kiście pięciopalczastych i złocistych paproci.Poza tym rosły tam kampanule, maleńkie latarenki, kre-mowobiałe i nieomal nieprzyzwoite w swojej piękności,te zaś były tak rzadkie i czarodziejskie, że dziecko, któreje znalazło, czuło się wyróżnione i uprzywilejowane przezcały dzień.
11
Gdy nadszedł czerwiec, trawy wysiewały się i żółkły,a wzgórza okrywały się rdzawością, która nie była rdza-wa, ale złota, szafranowa i czerwona - nieopisanej barwy.I odtąd aż do następnych deszczów ziemia wysychała,a strumyki przestawały płynąć. Na płaskim gruncie po-jawiały się pęknięcia. Rzeka Salinas wsiąkła w piasek.W dolinie dął wiatr, unosząc kurz i źdźbła słomy, a na-bierał siły i ostrości, w miarę jak gnał coraz dalej na po-łudnie. Wieczorami ucichał. Był to wiatr drażniący, ner-wowy, a drobiny kurzu wgryzały się człowiekowi w ciałoi piekły w oczy. Mężczyźni, którzy pracowali na polu,nosili ochronne okulary i zakrywali sobie nosy chustkamidla ochrony przed pyłem.
Gleba w dolinie zalegała grubą, żyzną warstwą, nato-miast stoki wzgórz pokrywała tylko cienkim naskórkiemniesięgającym głębiej niż korzenie traw, a im wyżej wcho-dziło się na zbocza, tym była płytsza, usiana sterczącymikrzemieniami, by wreszcie na granicy roślinności prze-mienić się w rodzaj suchego, krzemiennego żwiru, któryoślepiająco błyszczał w upalnym słońcu.
Mówiłem o bogatych latach, w których deszcze by-ły obfite. Ale zdarzały się też lata suche, i te szerzyłypostrach w dolinie. Woda pojawiała się w cyklach trzy-dziestoletnich. Najpierw pięć czy sześć lat wilgotnych,wspaniałych, kiedy to poziom opadów wynosił od dzie-więtnastu do dwudziestu pięciu cali, a ziemia buchałatrawą. Potem następowało sześć lub siedem niezłychlat z opadami od dwunastu do szesnastu cali. Wreszcienadchodziły lata suche i wtedy bywało czasem najwyżejsiedem czy osiem cali deszczu. Ziemia zsychała się, trawywyrastały nędznie do kilkunastu centymetrów wysokości,a w dolinie pojawiały się wielkie, parchate łysiny. Dębynabierały niezdrowego wyglądu, a bożydrzew szarzał.Ziemia pokrywała się pęknięciami, studnie wysychały,osowiale bydło szczypało suche badyle. Wtedy farmerów
12
i ranczerów napełniała odraza do doliny Salinas. Krowychudły, a czasem padały z głodu. Wodę do picia trzebabyło zwozić w beczkach na farmy.
Niektóre rodziny wyprzedawały się niemal za bezceni wynosiły z okolicy. A ludzie niezmiennie zapominalio latach żyznych podczas lat suszy, w latach wilgotnychzaś zatracali wszelkie wspomnienie o latach suchych.Tak działo się zawsze.
Taka była długa dolina Salinas. Jej dzieje nie różniłysię od historii reszty tego stanu. Najpierw zamieszki-wali ją Indianie, pośledni szczep pozbawiony energii,pomysłowości i kultury, lud, który żywił się czerwiami,świerszczami i ślimakami, zbyt gnuśny, aby polować lubłowić ryby. Jedli to, co im się trafiło, i nie sadzili nic.Mełli na mąkę gorzkie żołędzie. Nawet ich wojowaniebyło jakąś ospałą pantomimą.
Potem przyszli twardzi, oschli Hiszpanie, którzyprzemierzali kraj zachłanni i trzeźwi, a ich zachłannośćszukała złota lub Boga. Zbierali dusze tak, jak zbieraliklejnoty, zagarniali góry i doliny, rzeki i całe połacie ziemiaż po widnokrąg, podobnie jak teraz człowiek zdobywatytuł własności do działki budowlanej. Twardzi, nieczuliludzie przebiegali bez wytchnienia tam i z powrotem całewybrzeże. Wielu osiadało na lennach rozległych jak księ-stwa, nadanych im przez królów hiszpańskich, którzy niemieli najmniejszego pojęcia, jak wygląda owa darowizna.Ci pierwsi właściciele mieszkali w ubogich feudalnychosadach, a bydło ich żyło i rozmnażało się na swobodzie.Od czasu do czasu zabijali je dla skór i łoju, mięso zaśpozostawiali sępom i kojotom.
Kiedy Hiszpanie przyszli, musieli nadać nazwy wszyst-kiemu, co tylko zobaczyli. Jest to pierwszy obowiązekkażdego eksploratora - obowiązek i zarazem przywi-lej. Trzeba nazwać jakąś rzecz, zanim się ją oznaczy
13
na ręcznie rysowanej mapie. Byli to oczywiście ludziereligijni, tymi zaś, którzy umieli czytać i pisać, prowadzilikroniki i rysowali mapy - byli twardzi, niezmordowaniksięża, jacy zjawiali się wraz z żołnierzami. Toteż pierw-szymi nazwami miejscowości stały się imiona świętychlub nazwy świąt religijnych obchodzonych w miejscachpostoju. Świętych jest wielu, ale ich liczba nie jest nie-wyczerpana, toteż znajdujemy powtórzenia pierwotnychnazwań. Mamy więc San Miguel, St. Michael, San Ardo,San Bernardo, San Benito, San Lorenzo, San Carlos, SanFrancisąuito. A dalej święta: Natividad - Boże Narodze-nie; Nacimiente - Narodzenie Matki Boskiej; Soledad- Samotność. Ale miejscowości bywały też nazywaneod tego, jak w danej chwili czuła się ekspedycja: BuenaEsperanza - Dobra Nadzieja; Buena Vista, bo widok byłpiękny, i Chualar, bo było tam ładnie. Potem przyszły na-...
dziadekpp