Artur Kawka
Monika Wysocka
POKER Z DIABŁEM
Spis treści
Prolog 7
Rozdział I 15
Rozdział II 19
Rozdział III 35
Rozdział IV 41
RozdziałV 54
Rozdział VI 61
Rozdział VII 71
Rozdział VIII 79
Rozdział IX 83
Rozdział X 95
Rozdział XI 102
Rozdział XII 115
Rozdział XIII 124
Rozdział XIV 129
Rozdział XV 132
Rozdział XVI 139
Rozdział XVII 145
Rozdział XVIII 150
Rozdział XIX 157
Rozdział XX 163
Rozdział XXI 171
Rozdział XXII 181
Rozdział XXIII 186
Rozdział XXIV 193
Rozdział XXV 197
Rozdział XXVI 203
Rozdział XXVII 212
Rozdział XXVIII 216
Rozdział XXIX 223
Rozdział XXX 228
Rozdział XXXI 233
Rozdział XXXII 238
Rozdział XXXIII 242
Rozdział XXXIV 246
Rozdział XXXV 253
Rozdział XXXVI 264
Rozdział XXXVII 268
Rozdział XXXVIII 273
Rozdział XXXIX 282
Rozdział XL 286
Rozdział XLI 289
Epilog 295
Prolog
28 czerwca 1940 roku, godzina 18:00.Więzienie na Zawodziu w Częstochowie
W
celi przeznaczonej dla czterech więźniów przebywałoośmiu mężczyzn. Sześciu z nich było więźniami politycz-nymi aresztowanymi w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w Często-chowie i Radomsku w ramach akcji AB mającej na celu wyeli-minowanie warstwy przywódczej i inteligencji narodu polskiego.Okupant niemiecki zdawał sobie sprawę, że Polacy otrząsnęli sięz klęski wrześniowej i przystąpili do tworzenia organizacji kon-spiracyjnych. Jeszcze przed wybuchem wojny niemieckiej piątejkolumnie, dywersantom, polecono sporządzenie list proskrypcyj-nych działaczy politycznych i społecznych, którzy nie kryli się zeswoją patriotyczną postawą i mogli skupić wokół siebie resztę na-rodu, a szczególnie chcącą walczyć z najeźdźcą młodzież. Na listachznaleźli się policjanci, duchowni katoliccy, nauczyciele, lekarze,weterynarze, oficerowie w stanie spoczynku, urzędnicy, kupcy,posiadacze ziemscy, prawnicy, pisarze, dziennikarze, jak równieżczłonkowie wszelkich organizacji i stowarzyszeń krzewiących pol-skość. Bez ich autorytetu naród polski miał stracić swą tożsamośći stać się jedynie źródłem niewolniczej siły roboczej dla III Rzeszy.
7|
Na jednej z prycz oparty plecami o ścianę siedział rosły męż-czyzna. Jego twarz pokryta była siniakami, a na rozerwanej oduderzeń pejcza koszuli widniały plamy zaschniętej krwi. Nazywałsię Michał Drzazga. Miał trzydzieści siedem lat i był mistrzemrzeźnickim z Radomska. Aresztowano go dwa miesiące wcześniejw jego rodzinnym mieście, gdzie był znanym i szanowanym oby-watelem. Przeszedł przez ciężkie śledztwo w Radomsku i w Czę-stochowie. Niemcy doskonale znali jego przedwojenną działal-ność w Cechu Rzemieślniczym i zaangażowanie w akcje FunduszuObrony Narodowej, który zbierał środki na obronę ojczyzny przedspodziewaną napaścią Niemiec na Polskę. Gestapo podejrzewałogo o działalność konspiracyjną w Związku Walki Zbrojnej. Naszczęście struktura, w której działał, była hermetyczna i Niemcomnie udało się jej spenetrować. Gestapowcy w czasie przesłuchańpytali o jego działalność przed wojną, związaną z Cechem i FON.Szczególnie interesowały ich nazwiska obywateli, którzy wpła-cali pieniądze na fundusz. Michał odmówił zeznań, zdając sobiesprawę, że podanie jakichkolwiek danych to wyrok śmierci dlajego przyjaciół i znajomych. Mimo tortur, przypalania ciała roz-grzanym prętem, zrywania paznokci i wielogodzinnego katowaniapejczem i pałkami, nie zdradził nikogo.
Michał spojrzał w zakratowane okno, przez które wdzierały sięostatnie, wieczorne promienie słońca. Myślami był przy swojejżonie i dwóch synach, którzy musieli sobie radzić bez niego. Wie-dział, że musi oczekiwać najgorszego. Niemcy nie dostali tego,czego chcieli, a nawet gdyby dostali, to i tak czekała go kula w łeb.Oby tylko nie wpadli na pomysł, by go po prostu zatłuc na śmierć.
Z rozmyślań wyrwał Michała odgłos kroków i stukot butówna korytarzu. Jeden z więźniów podszedł do drzwi, przystawiłdo nich ucho i zaczął nasłuchiwać. Kroki zdawały się zbliżać.Nagle podsłuchujący odskoczył, widząc oko w otwartym judaszu.
Po chwili zgrzytnął klucz. Więźniowie zerwali się z prycz i stanęlina baczność. Na progu celi stanął polski strażnik, lecz niepokójwięźniów wzbudził widok drugiej osoby. Był to gestapowiec o na-zwisku Durczyk, tłumacz w miejscowej siedzibie gestapo. Strażnikwięzienny z grobową miną wyjął listę i wyczytał trzy nazwiska,w tym Michała.
Więźniowie stali niczym sparaliżowani. Z bezruchu wyrwałich dopiero krzyk gestapowca:
- Wyłazić, polskie świnie!
Wyczytani opuścili celę. Na korytarzu znajdowało się już dwu-nastu innych, ustawionych twarzami do ściany więźniów. Pilno-wali ich żandarmi i gestapowcy.
-Wyprowadzić wszystkich na dziedziniec! - wydał rozkazDurczyk.
Piętnastu więźniów zostało wyprowadzonych przez Niemcówna dziedziniec więzienny, gdzie ustawiono ich w szeregu. Wśródskazańców znajdowali się działacze społeczni, członkowie organi-zacji konspiracyjnych, ale też młodzi, wchodzący dopiero w do-rosłe życie harcerze.
Po chwili na plac wjechał samochód osobowy, a za nim cię-żarówka. Z osobówki wysiadło trzech oficerów gestapo. DwóchHauptsturmfuhrerów, Wilhelm Libner i Adolf Ficht oraz Obe-rsturmfuhrer Herman Szybelski ustawiło się naprzeciw więźniów.
Willi, niższy od szczupłego, ciemnowłosego Fichta o głowęblondyn z bujną jasną czupryną, przyjrzał się szeregowi skazańcówz pogardą i dał znak swemu podwładnemu - Szybelskiemu.
Łysawy i krępy Obersturmfuhrer skrzywił się nieprzyjemnie,oszpecając swoją nalaną, już i tak niezbyt urodziwą twarz i otwo-rzył trzymaną w ręku papierową teczkę.
- Z wyroku Sądu Doraźnego Rzeszy Niemieckiej za działalnośćwymierzoną w dzieło odbudowy na terenie Generalnej Guberni
zostajecie skazani na karę śmierci — przeczytał treść dokumentui wymienił wszystkie piętnaście nazwisk.
Libner dał głową znak dowódcy żandarmów, po czym jegopodwładni przystąpili do wiązania rąk skazańcom.
Gdy przyszła kolej na Michała, ten skrzyżował ręce i naprężyłje maksymalnie, starając się, aby sznur, którym go wiązano, byłmaksymalnie rozciągnięty. Poskutkowało. Kiedy żandarm skoń-czył, wystarczyło rozluźnić ręce, by poczuć, że więzy nie są takmocne, jak być powinny. Drzazga dyskretnie poruszał dłońmii ramionami, by jeszcze bardziej poluzować sznur.
Ciężarówka cofnęła, podjeżdżając tuż pod skazańców, a popodniesieniu plandeki z budy wyskoczyło piętnastu żandarmów.Zamiast nich do auta załadowano więźniów. Na końcu na pakęskoczyło jeszcze pięciu żandarmów. Pozostali wsiedli do drugiejciężarówki, czekającej przed bramą więzienia. Konwój, składającysię z samochodu gestapo i dwóch ciężarówek, ruszył ulicą Olsz-tyńską, opuszczając Częstochowę.
Skazańcy do końca mieli cień nadziei, że zostaną zesłani dowięzień lub obozów koncentracyjnych, co dawało jakąś szansę naprzeżycie. Po odczytaniu wyroku większość z nich zaczęła się mo-dlić. Także Michał zaczął odmawiać pacierz, nie przestając jednakrozluźniać sznura krępującego jego ręce.
- Giniemy, panowie, za Polskę - odezwał się jeden ze ska-zańców, siedzący z przodu ciężarówki.
- Zamknij mordę, polska Świnio! - warknął Durczyk, którytowarzyszył obstawie.
Zapadła dojmująca cisza, więźniowie jedynie patrzyli na siebie,próbując wzrokiem dodać sobie otuchy.
Po półgodzinnej jeździe konwój dotarł do Olsztyna, małej wsipod Częstochową, nad którą górowały ruiny zamku. Tuż przed wsiąkonwój odbił w lewo i po przejechaniu kilometra się zatrzymał.
|#
Z pierwszej ciężarówki wyskoczyło dziesięciu żandarmów, z któ-rych pięciu poszło z dowódcą w stronę parowu. Pięciu pozostałychstanęło pod ciężarówką z więźniami.
Gdy trzej gestapowcy wysiedli z osobowego auta, Szybelskirozkazał:
- Dawaj pierwszą piątkę!
Durczyk wypchnął z ciężarówki pięciu więźniów siedzącychz tyłu samochodu. Ostatnim z nich był Michał, który, gdy tylkozeskoczył z wozu, poczuł silny uścisk na ramieniu. To jeden z żan-darmów odciągnął go na bok i zaczął zawiązywać mu opaskę naoczach, po czym chwycił go za rękę i odprowadził do szeregu.
Drzazga zorientował się, że jest ostatnim z piątki skazańców.„Teraz albo nigdy” - pomyślał i naprężył raz jeszcze ręce. Poczuł,że sznur wyraźnie się rozluźnił.
- Ruszać, naprzód! - wrzasnął Obersturmfuhrer.
Żandarmi chwycili za ręce skazańców i ruszyli na miejsceegzekucji.
Kilka metrów za pierwszym konwojem na miejsce kaźni szlitrzej gestapowcy. Prowadzili ożywioną rozmowę, którą doskonalesłyszał, idący na końcu Michał. Znał na tyle dobrze niemiecki, żezrozumiał, iż gawędzą na temat wykopanego przez innych więź-niów dzisiaj rano dołu, w którym mieli spocząć skazańcy.
Drzazga szybko jednak przestał zwracać uwagę na ich paplanie.Przez szparę pod opaską starał się rozejrzeć po okolicy. Spostrzegł,że las po prawej stronie jest rzadki, a ten po lewej wydawał siębardzo gęsty. Podjął szybką decyzję. Zerwał sznur i prawą rękąbłyskawicznie wyprowadził cios pięścią w stronę żandarma, którytrzymał go za lewą rękę. Trafił w okolice wątroby i Niemiec zgiąłsię wpół. Michał zerwał opaskę, pchnął swojego strażnika doprzodu, a gdy ten się przewrócił, ruszył biegiem w stronę sosno-wego lasku, krzycząc:
- Uciekajcie, uciekajcie!
Pozostali skazańcy próbowali wyrwać się obstawie, ale żan-darmi chwycili za karabiny i zaczęli strzelać do więźniów, zabijającdwóch z nich na miejscu i raniąc pozostałych. Za to gestapowcy, którzy szli z tyłu, stanęli jak sparaliżowani.Nie mogli uwierzyć własnym oczom w ucieczkę. I to ta chwilazadecydowała o losie Michała. Funkcjonariusze gestapo wyjęli pi-stolety i zaczęli strzelać do uciekającego mężczyzny, ale ten zniknąłmiędzy młodymi sosnami. Pozostali konwojenci, kiedy uporali sięz pilnowanymi skazańcami, ruszyli śladem uciekiniera, który do-biegł już do pola obsianego zbożem. Wbiegł w nie, pochylił sięi ruszył w stronę lasu. Słyszał krzyki i strzały z pistoletów. Kuleprzelatywały tuż nad nim, dotarł jednak do następnego lasu i za-czął kluczyć między drzewami. Z duszą na ramieniu przebiegł...
dziadekpp