Iwona Banach - Świąteczne duchobranie.pdf

(1627 KB) Pobierz
Spis treści
Karta redakcyjna
 
Świąteczne duchobranie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Redakcja
Monika Orłowska
Korekta
Bożena Sigismund
Projekt graficzny okładki, skład i łamanie
Agnieszka Kielak
Zdjęcie wykorzystane na okładce
©AdobeStock
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2023
© Copyright by Iwona Banach, Warszawa 2023
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-83293-04-2
Wydawca
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. Borowskiego 2 lok. 24
03-475 Warszawa
tel. 22 416 15 81
redakcja@skarpawarszawska.pl
www.skarpawarszawska.pl
 
 
 
 
 
Konwersja:
eLitera s.c.
 
S
łuchajcie, mamy superzlecenie! – zawołał Robert, wpadając do Justyny, gdzie wcale nie przypadkiem siedział
też Łukasz.
Oboje popatrzyli na niego ze skrzywionym zaskoczeniem, bo po pierwsze Robert zawsze miał głupie pomysły, po
drugie oni nigdy żadnych zleceń nie brali.
Nadchodziły święta. Ruch w interesie zamarł, bo jednak w święta hulają tylko duchy Bożego Narodzenia, czyli te
od Ebenezera Scrooge’a, a te się nie liczyły, bo nikt jakoś nie próbował ich ani rejestrować, ani nagrywać.
– Hę? Że co powiesz? Zlecenie? Dla nas? Na co? – zapytała Justyna zgryźliwie, bo Robertowi zdarzały się pomysły,
których nikt nie akceptował.
– Hotel Astoria, coś wam to mówi? – Zastygł w oczekiwaniu, ale nie doczekał się spodziewanej reakcji.
– Hoteli Astoria są w Polsce setki, więc co ma nam to mówić? Nie jesteśmy firmą sprzątającą, żeby nam hotele da-
wały zlecenia, choć gdybyśmy byli... Też bym nie chciała, bo jak czegoś nie ogarniają we własnym zakresie, to musi
być syf, że szkoda gadać!
– Nie, żadne sprzątanie, coś ty! Co do nazwy to macie rację, chodzi o Borkowo Pokutne. Spory hotel.
Nadal niewiele im to mówiło, tym bardziej że nazwy miejscowości też nie znali, ba, nawet im się chyba nigdy nie
obiła o uszy.
– I? – zapytała Justyna, wzdychając.
– I nawiedzony! – zawołał z entuzjazmem.
– Ale zlecenie? O co chodzi z tym zleceniem?
Sprawa była o tyle ciekawa, że rzeczywiście żadnych zleceń nigdy nie brali ani też nie dostawali, w ogóle zlecenia
jako takie nie istniały w ich słowniku, choć inni, owszem, brali. Hieny brały wszystko, nawet egzorcyzmy, a ci z par-
ciem na szkło tylko to, co na pokaz. W ich dziedzinie, czyli działalności skierowanej na duchowe objawy życia po
śmierci, było wiele grup i te grupy nie były jednorodne. Jedne podchodziły do sprawy komercyjnie i usiłowały się za
pomocą duchów sprzedać czy wypromować się, inne usiłowały sprzedawać duchy, twierdząc, że są w stanie zapew-
nić ich przychylność, oczywiście za pieniądze, a jeszcze inne stawiały na seksezoterykę. Duchowe orgazmy bywały
w cenie.
Justyna i jej dwaj koledzy stanowili odgałęzienie paranaukowe i bardzo byli z tego dumni, oni chcieli tylko udo-
wodnić, że duchy istnieją, co też z pewnością by się im opłaciło, choć może mniej bezpośrednio.
Zlecenie było o tyle dziwne, że oni duchów nie pacyfikowali, nie przeprowadzali, nic z nimi nie robili, sprawdzali
tylko, czy są, to tak jakby wezwać specjalistę od szczurów, który miałby jedynie stwierdzić, że one istnieją, a potem
nie próbował ich nawet wytępić.
– No tak się jakoś złożyło, że akurat my dostaliśmy zlecenie, ale przecież to żaden problem. Nie będziemy płacić
za noclegi i wyżywienie i jeszcze zarobimy, i nie ma żadnych kruczków typu, że jeżeli znajdziemy, to to, a jeżeli nie
znajdziemy, to nie, całkowita swoboda działania, jest tylko jeden kłopot.
Od razu miny im zrzedły, bo jeżeli Robert oświadczał, że jest kłopot, i oświadczał to na samym końcu, to na ogół
ten kłopot był poważny, a często nie do przeskoczenia.
– No, dawaj – zachęciła go Justyna. – Jeżeli to zlecenie jest aż takie super jak opowiadasz, to ten kłopot musi być
naprawdę spory.
– No więc... tak jakby... No, to duży hotel. – Robert zaczął dukać, jakby bał się powiedzieć, o co chodzi.
– Już mówiłeś. Dawaj dalej! Weź tego byka za rogi... Mów!
– Bo ja już podpisałem umowę.
Justyna i Łukasz aż prychnęli ze złości. Niby byli przyjaciółmi i ufali sobie nawzajem, więc to, co Robertowi odpo-
wiadało, powinno odpowiadać także im, ale... Istniało jedno ale. Tak się po prostu nie robi.
– Weź nie świruj! Za nas? Ocipiałeś?! Mów, o co chodzi. – Dotychczas nic takiego nie miało miejsca, jako że nigdy
nie działali na żadne zlecenia, więc jakoś nie przyszło im do głowy, że Robert może odstawić taką samowolkę, ale
najpierw chcieli się dowiedzieć, w czym rzecz. Zamordowanie go lub ewentualnie skopanie mu tyłka zostawiali so-
bie na potem.
–  Bo oni brali też pod uwagę Duchaczy! Musiałem! Zrozumcie, mam cholerny kredyt, muszę zacząć zarabiać,
a i wam się nie przelewa – Robert zaczął się bronić. Że miał kredyt, wiedzieli wszyscy, choć uczciwie rzecz biorąc,
zaciąganie kredytu na harleya davidsona, kiedy nie ma się nawet mieszkania, jest durne, ale Robert taki był, lubił
luksus. Oni sami też nie narzekali na nadmiar gotówki. Może Robert trochę za bardzo kochał pieniądze, ale kto ich
nie kocha?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin