Siegien_Paulina+Tak_nas_trzepia_przy_granicy.doc

(54 KB) Pobierz
Tak nas trzepią przy granicy

Paulina Siegień:

Tak nas "trzepią" przy granicy. "Wyćwiczona na Podlasiu przemoc w mundurze wróci do was"

Data utworzenia: 30.08.2023, 22:15

https://www.onet.pl/informacje/newsweek/tak-trzepia-mieszkancow-przygranicznych-gmin-wycwiczona-na-podlasiu-przemoc-w/9mgvrly,452ad802

 

Był wieczór. Mój mąż wracał z zakupów z Hajnówki. Dzwonił zapytać, co mi kupić, poprosiłam skromnie o dwa jabłka. W Dubiczach Cerkiewnych skręcił w lewo, czyli w stronę granicy. Mieszkamy w jednej z położonych w okolicy wiosek. Na skrzyżowaniu zatrzymali go policjanci z wrocławskiej prewencji.

Zdziwiło go to, bo jakiś czas temu usłyszeliśmy od innego patrolu, że mieszkańców przygranicznych gmin już "nie trzepią". Ale mojego męża poproszono, by zjechał na bok i pokazał bagażnik. Poprosił o podstawę prawną. Policjanci podają w takich sytuacjach numer artykułu z ustawy o policji, która mówi, że mają prawo dokonywać kontroli przewożonego bagażu. Tyle że powinno się to odbywać w sytuacji, kiedy istnieje uzasadnione podejrzenie, że zatrzymana do kontroli osoba przewozi broń albo narkotyki. Mąż odmówił. Usłyszał, że będzie w takim razie stać na tym skrzyżowaniu do siódmej rano. Zadzwonił do mnie, zdenerwowany, powiedział, że nie chcą go puścić i że jeden z policjantów jest nietypowo pobudzony.

Od razu wybiegłam z domu, żeby pojechać na miejsce. Jak usłyszałam, że policja jest z Wrocławia, zapaliła mi się lampka alarmowa. Śmierć Igora Stachowiaka, skatowanego w komisariacie, śmierć norweskiego futbolisty podczas zatrzymania, bezprawny najazd na bazę Klubu Inteligencji Katolickiej – za to wszystko odpowiedzialni są policjanci z Wrocławia.

Funkcjonariusze bywają chamscy i złośliwi, zwłaszcza jak się ich prosi o podanie przyczyny kontroli

Jakiś czas temu gonili naszą znajomą. Wracała wieczorem z dziećmi od swoich przyjaciół. Radiowóz, który minął ją z naprzeciwka, nagle zawrócił i zaczął jechać za jej autem. Kiedy przyspieszyła do przepisowych 90 km na godzinę, radiowóz podjechał blisko i włączył kogut. Znajoma zjechała na bok. Podbiegł policjant z latarką, okazało się, że z Wrocławia. Zobaczył w środku dzieci i powiedział, że w takim razie może jechać.

To nie jest tak, że policja z innych miast, rotowana tutaj od dwóch lat, jest zawsze miła, grzeczna i wyrozumiała w prowadzeniu tych pozbawionych sensu i faktycznej podstawy prawnej kontroli. Funkcjonariusze bywają chamscy i złośliwi, zwłaszcza jak się ich prosi o podanie przyczyny kontroli. Policjanci z Wrocławia sami zapracowali na swój wizerunek.

Dlatego od razu, kiedy dojechałam na miejsce, włączyłam dyktafon. Nie udało mi się ustalić, w jakiej sprawie toczy się ta interwencja. Dyskusja o otwieraniu bagażnika się powtórzyła. Policjanci twierdzili, że mają prawo zaglądać, bo to jest rejon zagrożony nielegalną migracją. Zapytałam, czy istnieje jakiś dokument, w którym pada to sformułowanie. Nie uzyskałam odpowiedzi. Ale przyznali, że jeśli ktoś mieszka w przygranicznej gminie, to po prostu jest z zasady podejrzany. Czemu? Bo ma zamknięty bagażnik.

Do wczoraj wydawało mi się to normalne, że samochodem jeździ się z zamkniętym bagażnikiem. Od momentu mojego przyjazdu na miejsce zdarzenia jedyny sens interwencji czterech policjantów z wrocławskiej prewencji wobec mojego męża polegał na oczekiwaniu na formularz protokołu przeszukania, którego policjanci zatrzymujący samochody po kolei i zaglądający każdemu do bagażnika nie mają nigdy "na radiowozie". Ani razu nie zdarzyło się nam, ani nikomu kogo tutaj znamy, by policjanci mieli ten jednostronicowy dokument przy sobie, zawsze musi go ktoś specjalnie dowieźć z komendy w Hajnówce.

I tu zaczęło się najciekawsze, bo nieoznakowany radiowóz przywiózł w końcu tę kartkę papieru. Po jakichś 40 minutach, odkąd pojawiłam się na miejscu, a licząc od początku interwencji wobec mojego męża po dobrej godzinie. Pewnie powinniśmy się cieszyć, bo mogło to być i o 7 rano.

Ale chwilę wcześniej jeden z policjantów, ten wyraźnie nabuzowany, stwierdził, że interwencja, która polegała na bezczynnym czekaniu na dowiezienie jednej kartki w formacie A4, nie odbywa się wobec mnie i że w niej przeszkadzam. Zagroził mi użyciem środków przymusu bezpośredniego, jeśli nie będę wykonywać jego poleceń. Powiedziałam, że się nie ruszę, bo jestem tutaj z moim mężem i nie zostawię go samego.

Chociaż policjanci twierdzili, że mąż nie jest zatrzymany, to cały czas ten sam agresywny policjant kazał mu wyjmować ręce z kieszeni i zabraniał przesuwania się

Wtedy policjant zaczął mnie popychać. Nie zareagowali ani jego koledzy z Wrocławia, ani policjant z nieoznakowanego radiowozu, który mniej więcej w tym samym momencie podjechał na miejsce, mimo że prosiłam go głośno o reakcję, właściwie to wezwałam na pomoc. Odpowiedział, że jest tu tylko przejazdem.

Agresywny policjant cały czas powtarzał, że mogę się powoływać, na kogo chcę – na nikogo się nie powoływaliśmy, jedynie na nasze obywatelskie prawa, w tym prawo do prywatności. Ciągle powtarzał też, że on się nas nie boi.

Mój mąż jest psychologiem, a i mnie doświadczenie kontaktu z ludźmi i pracy w różnych warunkach mówi, że jeśli ktoś tak często mówi, że się nie boi, to chyba się bardzo boi. Ale to nie tłumaczy agresji, ani wydawania absurdalnych poleceń, np. zabraniania chodzenia mojemu mężowi. Chociaż policjanci twierdzili, że nie jest zatrzymany, to cały czas ten sam agresywny policjant kazał mu wyjmować ręce z kieszeni i zabraniał przesuwania się. Mąż miał stać w jednym miejscu, bo "ma obowiązek wykonywać polecenia".

Oboje jesteśmy niekarani. Mimo to policja nie przyjęła od nas oświadczenia, że nie wieziemy w bagażniku żadnych ludzi. Zostaliśmy potraktowani jak przestępcy. Od 2021 r., kiedy jesteśmy nękani ciągłymi bezpodstawnymi kontrolami "pod kątem" albo "na okoliczność" przewożenia "nielegalnych migrantów", żaden z policjantów nie podał nam nigdy prawnej definicji tego pojęcia.

Chodzi o pokaz siły, dociśniecie zwykłych ludzi, pokazanie, że jak człowiek ma mundur, to może wszystko i niczego się nie boi

Przypadkowi funkcjonariusze zwożeni tu na delegacje z całej Polski zaglądali mi do bagażnika pewnie z pół tysiąca razy. Czasem, jadąc np. do lekarza specjalisty do Białegostoku, można zaliczyć trzy do pięciu takich kontroli. W jedną stronę. Nawet wieczorny wypad do Biedronki po zakupy od razu rodzi podejrzenia. Nawet jeśli człowiek nie jedzie od granicy, a do granicy. Nawet jeśli tu mieszka, jeździ tą samą trasą prawie codziennie, ma miejscowe blachy. Kogo to obchodzi, w końcu policja jest rotowana tak, żebyśmy cały czas dla nich byli obcy i podejrzani.

W czasie tej interwencji minęło nas kilka samochodów osobowych, które nie zostały sprawdzone. Bo nie chodzi o żadną skuteczność, a jedynie o pokaz siły, dociśniecie zwykłych ludzi, pokazanie, że jak człowiek ma mundur, to może z tobą wszystko i "niczego się nie boi".

Pytałam policjantów, o to, gdzie jest większy współczynnik przestępczości. W powiecie hajnowskim, czy we Wrocławiu? Nie wiedzieli. Czy więcej osób, które nie mają podstawy do przebywania w Polsce, przebywa teraz w Warszawie lub Wrocławiu, czy na terenie gminy Dubicze Cerkiewne? Pytałam, dlaczego nie pilnują granicy polsko-niemieckiej, którą według danych niemieckich służb nielegalnie od początku roku od strony Polski przekroczyło kilkanaście tysięcy osób?

Wyglądali na zaskoczonych. W końcu zapytałam ich, dlaczego kłamią, że szukają nielegalnych migrantów, skoro z komunikatów straży granicznej wynika, że płot działa wyśmienicie, a wszystkie próby nielegalnego przekroczenia granicy są udaremniane? Po co w takim razie posterunki policji rozsiane na skrzyżowaniach w całym regionie? Dlaczego szukają tutaj terrorystów, skoro jedyny poważny "zamach terrorystyczny" miał miejsce w Warszawie w komendzie głównej policji, kiedy Jarosław Szymczyk odpalił granatnik, rujnując część budynku? Nie mieli dla mnie konkretnych odpowiedzi, wykonują rozkazy. Jeden z nich zapytał nawet, czy nie wiem, że policja jest apolityczna. Gdyby była, nie byłoby wczorajszej sytuacji.

PiS wciągnął służby mundurowe w swoją kampanię i już dawno zaplątał się w swojej propagandzie. Płot, czyli Święty Graal polskiej polityki zagranicznej, działa, ale zagrożenie rośnie. Rozbijamy mafie przemytnicze, ale trzepiemy po kolei bagażniki zwykłych ludzi.

Dopiero po dwóch latach trwania kryzysu humanitarnego na naszej granicy i półtora roku po pełnoskalowej agresji na Ukrainę polski rząd skoordynował swoją politykę wobec Łukaszenki z Litwą i Łotwą, grożąc zamknięciem przejść granicznych. Bo nie myślcie, że w obliczu tego wszystkiego, co wam pokazują w telewizji, uchodźców, wagnerowców i innych zagrożeń ze wschodu, biznes z Białorusią stoi. Dopiero teraz Mariusz Kamiński oficjalnie zażądał od Mińska zabrania migrantów spod granicy z Polską i wyprowadzenia Grupy Wagnera z terytorium Białorusi. Nie dziwię się. Wojsko przy granicy depcze sobie już tutaj po piętach, policja z nudy nęka zwykłych ludzi, a migranci jak szli, tak idą.

Najwyraźniej nikogo to nie obchodzi. Samorządowcy nie reprezentują mieszkańców, a jedynie interesy rządu, dumni, że z Polskiego Ładu mogą wylać trochę cienkiego asfaltu na szutrowe drogi. Nie wiadomo, ile czasu ten asfalt przetrwa, bo codziennie jeżdżą po nim wojskowe ciężarówki i rosomaki.

Politycy, nawet przed wyborami i nawet ci, którzy startują z naszego okręgu, nie wpadają tutaj, nie interweniują. Wolą udawać, że nic się nie dzieje, bo słupki poparcia pokazują im, że temat granicy jest toksyczny.

Od ludzi o liberalnych poglądach słyszałam już parę razy, że najlepiej o tym nie dyskutować, bo to temat zastępczy, wygodny dla PiS. No cóż, może z perspektywy Wrocławia to jest temat zastępczy, z naszej perspektywy to codzienność, z którą musimy się mierzyć. Z jednej strony mamy płot, z drugiej kordon z policyjnych kontroli. Czujemy się, jakbyśmy mieszkali w jakimś rezerwacie, gdzie nie obowiązuje pełnia praw. To iluzja, że to temat zastępczy, do powołania rezerwatu z nieograniczonymi kompetencjami policji i innych służb w dowolnym miejscu w kraju i na dowolny okres wystarczy jeden podpis jednego ministra. Nikt nie będzie o to pytać w referendum. Wiemy, bo doświadczyliśmy tego, przez 10 miesięcy w 2021 i 2022 r.

Boję się myśleć, że swój heroiczny mit polskie wojsko buduje teraz na przemocy wobec cywilów, a policja na nękaniu obywateli

Kiedy policjant otworzył sobie w końcu sam bagażnik i wypisał protokół przeszukania, okazało się, że ma tylko jeden formularz. A powinien mieć dwa, żeby wypisać oryginał i kopię. Niezrażony stwierdził, że w takim razie będziemy czekać, aż znowu ktoś przywiezie drugą kartkę z komendy. To szykany czasem. Ale po kilkunastu minutach czekania i intensywnej dyskusji przez krótkofalówkę mogliśmy usłyszeć, że ta druga karta, trudno nawet stwierdzić, czy kopia, czy oryginał, "nie jest potrzebna". Odmówiliśmy złożenia podpisów na protokole przeszukania. To nauka, która płynie od weteranów opozycji antykomunistycznej – nic nie podpisywać. Warto sobie odświeżyć te stare prawdy. Kartkę dostaliśmy do ręki, w końcu nikomu te dokumenty nie są potrzebne na komendzie.

Mój mąż był podejrzewany o przewożenie w bagażniku ludzi, ale na protokole znaleźliśmy inne sformułowanie. Gotowy fragment drukiem brzmi: "W wyniku przeprowadzonej czynności nie znaleziono następujące przedmioty" (pisownia oryginalna) i wielokropek, gdzie starszy posterunkowy z Wrocławia napisał niebieskim długopisem "nie ujawniono".

Najspokojniejszy z tej całej czwórki starszy posterunkowy wrocławskiej prewencji, ten sam, który wypełniał protokół, miał na piersi naszywkę okolicznościową z napisem "Granica 2021". Boję się myśleć, że swój heroiczny mit polskie wojsko buduje teraz na przemocy wobec cywilów, a policja na nękaniu obywateli. Ale jeszcze bardziej boję się myśleć, że dzieje się to przy powszechnym poparciu naszych współobywateli, którzy uważają, że te wszystkie drobne niedogodności, z którymi mamy tutaj do czynienia na co dzień od dwóch lat, są usprawiedliwione, bo chodzi o ich bezpieczeństwo.

Nie, wcale nie możecie czuć się bezpieczni. Ta wyćwiczona na Podlasiu tępa przemoc w mundurze przecież w końcu wróci do was, do waszych miast i domów.

Paulina Siegień

Paulina Siegień

dziennikarka

Dziennikarka i reporterka, specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących Europy Wschodniej. Z wykształcenia etnografka, rosjoznawczyni i filolożka rosyjska. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, doktorantka na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu”.

Źródło: Newsweek

 

- 2 -

Zgłoś jeśli naruszono regulamin