Stan_Wyjatkowy.doc

(61 KB) Pobierz
Stan Wyjątkowy

ANDRZEJ STANKIEWICZ & KAMIL DZIUBKA

"Stan Wyjątkowy"

Spisek Morawieckiego z Brukselą. Rozjuszony Duda wetuje Czarnka. A prezes zniknął

17 gru, 22:43

 

Tak właśnie wygląda Zjednoczona Prawica, gdy brakuje Prezesa. Jarosław Kaczyński niespodziewanie zniknął, przygotowując zapewne świąteczne lub noworoczne prezenty dla wszystkich Polaków. Jak znamy prezesa, jednocześnie kompletuje porządną listę tych, którym przed wyborami należą się rózgi - co twórcy „Stanu Wyjątkowego” Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka gorąco popierają. To bezkrólewie odbiło się dotkliwie na kondycji Zjednoczonej Prawicy. Mijający tydzień to wojna wszystkich ze wszystkimi - linie frontu stały się umowne, a sojusze zmienne. Weźmy premiera. Najpierw zaatakował za sądowe nieudacznictwo swego ministra sprawiedliwości, szczerze znienawidzonego przez cały klan Morawieckich - Zbigniewa Ziobrę. Potem bronił Ziobry w Sejmie przed odwołaniem za nieudacznictwo przez opozycję, ową opozycję odsądzając od czci i wiary. Następnie zaproponował opozycji współpracę - dla Polski - nad ustawą o Sądzie Najwyższym, która ma odblokować unijne pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy poprzez odziobrzenie sądów. A finalnie uznał, że jednak porozmawia o tym odziobrzeniu z Ziobrą. Z kolei prezydent Andrzej Duda najpierw dowiedział się z Onetu, że Morawiecki w ogóle jakąś ustawę sądową w sprawie KPO uzgodnił z Unią. Duda zrozumiał nie tylko to, że jego własna ustawa w tej kwestii wyląduje w koszu. Przede wszystkim rozjuszony przecierał oczy ze zdumienia, bo Morawiecki mocno wtargnął na jego teren, wprowadzając kontrolę legalności powoływania przez prezydenta sędziów. Premier przegiął, pewnie nieświadomie - nie wiedział, że kiedy Duda pisał swój projekt na początku roku i pojawił się podobny pomysł opozycji, to prezydent dosłownie walił pięścią w stół, pokrzykując, że żadna Unia jego autografu, podpisu, parafki, ani nawet jednej litery inicjału badać nie będzie. Bo autograf, podpis, parafka oraz inicjał Andrzeja Dudy są wedle Andrzeja Dudy prawnie oczyszczające - eliminują wszelakie proceduralne defekty, zawsze i wszędzie. Tak, tak - widać, że Morawiecki nie wiedział, że w kwestiach piśmienniczych prezydent jest niezłomny.

 

 

Był wtorkowy wieczór, akurat Argentyna rozpoczynała strzelanie w meczu z Chorwacją o wejście do finału mundialu. Wtedy właśnie do twórców „Stanu Wyjątkowego” zaczęły dobiegać sensacyjne informacje z rządu. To były smsy, czaty i zdjęcia dokumentów, ilustrujące nagły zwrot w sprawie Krajowego Planu Odbudowy.

Kluczowa w nich była cyfra 9 - bo tyle właśnie punktów zawierało nieformalne porozumienie premiera z Komisją Europejską, dotyczące zmian w sądownictwie, niezbędnych do uruchomienia wypłaty pieniędzy z KPO.

Czytaliśmy i przecieraliśmy oczy ze zdumienia. To porozumienie, którego kopię mieliśmy przed oczami, oznaczało kapitulację PiS. Wyglądało na to, że desperacko walcząc o unijną kasę, PiS zamierza się wycofać z większości kluczowych zmian w sądownictwie, wprowadzonych po przejęciu władzy.

Przede wszystkim na ołtarzu porozumienia z Unią złożone miały zostać tzw. reformy sądownicze Zbigniewa Ziobry - co wróżyło potężnego koalicyjnego kaca. Ale to nie wszystko. Po raz pierwszy obóz władzy gotów był przyznać, że jest kłopot prawny z sędziami powołanymi przez Andrzeja Dudę, którzy zostali wyselekcjonowani przez kontrolowaną przez ludzi PiS Krajową Radę Sądownictwa (tzw. neo-KRS).

Do tej pory wedle doktryny obozu władzy podpis prezydenta gwarantował legalność tej operacji. Kwestia powołań sędziów za czasów PiS z udziałem neo-KRS - gdzie dominują politycy obozu władzy i lojalni wobec nich prawnicy - to esencja konfliktu z Brukselą. Takich sędziów jest - jak mówi sam prezydent - już około 3 tys. Wedle dokumentów, które do nas dotarły, PiS było gotowe zgodzić się, aby wszyscy oni zostali poddani tzw. testowi niezależności, czyli badaniu, czy są bezstronni i legalnie powołani.

Do tej pory obóz władzy nie chciał słyszeć o tym, żeby sędziowie byli poddawani testowi niezależności tylko dlatego, że zostali wybrani przez neo-KRS. Teraz tak właśnie miał wyglądać kompromis: sędziowie powołani przed przejęciem władzy przez PiS mogliby składać wnioski o zbadanie niezależności sędziów wybranych z udziałem neo-KRS. „Złożenie wniosku o test musi znaleźć poparcie większości składu [sędziowskiego], test nie może być zainicjowany przez pojedynczego sędziego, co ogranicza możliwość jego nadużywania przez upolitycznionych sędziów w celu destabilizacji systemu” - w tym cytacie z wewnętrznego rządowego dokumentu jako „upolitycznieni sędziowie” określeni zostali krytycy działań PiS w wymiarze sprawiedliwości.

Koniec z kagańcem Ziobry? Płacimy po 1 mln euro dziennie kary

Z testowaniem niezależności neo-sędziów wiązałoby się jeszcze jedno - znaczące ograniczenie stosowania tzw. ustawy kagańcowej, wymierzonej w sędziów krytycznych wobec zmian w wymiarze sprawiedliwości. Inicjatorowi „kagańcowej” Zbigniewowi Ziobrze chodziło o to, aby tacy sędziowie nie mogli w swych orzeczeniach kwestionować statusu innych sędziów - tych wybranych przez neo-KRS. Te kary miałyby zostać zniesione.

Jak czytamy w dokumentach, chodzi o „zapisanie wprost, że treść orzeczenia sądowego nie może stanowić przewinienia dyscyplinarnego. Dodatkowe potwierdzenie treści obowiązujących przepisów w sposób oczekiwany przez KE [Komisję Europejską]".

Na marginesie - stosowanie ustawy kagańcowej w Polsce zawiesił TSUE decyzją z 14 lipca 2021 r., jednak polski rząd tego zabezpieczenia do tej pory nie uznawał. Efekt tego ignorowania - od 3 listopada 2021 r. płacimy po 1 mln euro dziennie kary. Na dziś kara wynosi blisko 2 mld zł.

Ostatnia fundamentalna zmiana miałaby dotyczyć sądownictwa dyscyplinarnego - w tej kwestii od lat trwa wojna PiS z Brukselą. Tu też sensacja wisiała w powietrzu - w dokumentach rządowych zapisane było uderzenie w wybraną przez prezydenta Izbę Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego, która miała prowadzić sprawy dyscyplinarne sędziów.

Zastąpiła ona Izbę Dyscyplinarną SN - to było z kolei ukochane dzieło Ziobry - która wcześniej została zakwestionowana przez sądy europejskie. Szkopuł w tym, że na 11 miejsc w Izbie Odpowiedzialności Zawodowej Duda powołał sześcioro sędziów wskazanych przez neo-KRS, a europejskie sądy nie uznają ich za sędziów. Jak zamierzało z tego wybrnąć PiS? Skierować sprawy dyscyplinarne sędziów do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który do tej pory nigdy się tym nie zajmował.

"NSA dotychczas dystansował się od sporów politycznych dotyczących reformy wymiaru sprawiedliwości i nie ma żadnych wyroków TSUE [Trybunału Sprawiedliwości UE] czy ETPCz [Europejskiego Trybunału Praw Człowieka] podważających niezależność zasiadających w nim sędziów, więc zapewnienie jego właściwości daje największe szanse na wyciszenie sporów z UE dotyczących postępowań dyscyplinarnych" - czytaliśmy w dokumentach, coraz szerzej otwierając oczy.

Morawiecki o Ziobrze: "Większego chaosu i kłopotów, niż mamy w sądownictwie, już chyba mieć nie możemy. Sądownictwo zostało doprowadzone do stanu półzapaści"

Nie kryjemy - choć patrzyliśmy na dokumenty i weryfikowaliśmy te informacje w otoczeniu premiera, trudno nam było uwierzyć, że PiS jest gotowe na tak upokarzające warunki rozejmu z Brukselą.

A jednak. Jeszcze tej samej nocy do Sejmu wpłynął projekt ustawy o Sądzie Najwyższym, który zawierał dokładnie takie regulacje.

To, że nadchodzi wojna z Ziobrą - to było oczywiste. Ale - jak przekonywali nasi rozmówcy z PiS - do przyjęcia takiej ustawy Ziobro był zbędny, bo dogadana miała być opozycja, głównie PSL. A potem formalność - prezydent, który, oczywiście, o wszystkim miał wiedzieć.

Zbigniew Ziobro i Mateusz Morawiecki 15 lipca 2020 r. Wówczas Sejm odrzucił wniosek opozycji o wotum nieufności wobec ministra sprawiedliwości. W mijającym tygodniu upadł kolejny taki sam wniosek.

Początkowo wyglądało to jak starannie przygotowana operacja. Już w środę rano Morawiecki spotkał się z przedstawicielami opozycji. - Zaapelowałem do partii opozycyjnych, żeby jak najszybciej rozpocząć procedowanie tej ustawy. Nie jestem osobą, która tak bardzo cyzeluje zapisy dotyczące sądownictwa. Jest dużo ważniejszych spraw. Apeluję o to do niektórych członków naszego obozu politycznego, ale przede wszystkim do opozycji. Przeprowadźmy tę ustawę szybko - stwierdził, wyraźnie preferując opozycję nad Ziobrę.

Kilka dni wcześniej wprost wymierzył swemu ministrowi policzek. „Większego chaosu i kłopotów, niż mamy w sądownictwie, już chyba mieć nie możemy. Sądownictwo zostało doprowadzone do stanu półzapaści i myślę, że będzie wegetowało do momentu, gdy nastąpi jakaś poprawa, a może i szersza zgoda na zmiany. Dzisiaj jest gorzej, niż było” - stwierdził akurat wtedy, gdy przygotowywał kompromis z Brukselą w sprawie wycofania pomysłów Ziobry.

Tak daleko idące zmiany - i ekspresowe tempo wprowadzenia ich do Sejmu - pokazywały, jak bardzo Morawiecki jest zdesperowany, aby wydobyć z Brukseli pieniądze z KPO. W budżecie musi porządnie hulać wiatr - co w nieoficjalnych rozmowach potwierdzają politycy PiS. A KPO to spory finansowy zastrzyk - 158,5 mld zł, w tym 106,9 mld zł w postaci dotacji i 51,6 mld zł w formie preferencyjnych pożyczek.

Bez tych pieniędzy Morawiecki może nie dotrwać jako premier do wyborów - dlatego tak intensywnie o nie zabiega.

Nie znaczy to jednak, że premier działa z rozmysłem. Plotki, że ma dogadane PSL i prezydenta w odwodzie, okazały się funta kłaków warte. Ludowcy - jak cała opozycja - wcale niczego na szybko z PiS robić nie chcieli.

Pan prezydent się wściekł. Zwołał konferencję prasową specjalnie po to, żeby przysmażyć Morawieckiego

Ale kluczowy był Duda. Nieźle się pan prezydent wściekł na premiera i PiS - zwołał specjalną konferencję prasową, żeby przysmażyć Morawieckiego. Oznajmił, że nikt z nim niczego nie konsultował. „Nie uczestniczyłem w przygotowaniu projektu. Nie był on ze mną konsultowany”.

I warknął: „Nie pozwolę na to, aby został do polskiego systemu prawnego wprowadzony jakikolwiek akt prawny, który nominacje sędziowskie będzie podważał, który te nominacje dokonane przez prezydenta RP będzie pozwalał komukolwiek weryfikować” - to była jasna sugestia, żeby PiS przygotowało się na weto.

Nikt nie zauważył, że prezydent powiedział coś jeszcze: zakwestionował cały system tzw. kamieni milowych, czyli warunków - nie tylko w sądownictwie - wypłaty pieniędzy z KPO. Stwierdził, że nie miał o tym pojęcia i nie jest nawet w stanie ustalić, kto w rządzie prowadził negocjacje w tej sprawie.

I jeszcze raz powtórzył w sprawie ustawy sądowej: „Nie zgodzę się na żadne rozwiązania, które będą godziły w system konstytucyjny Rzeczypospolitej Polskiej”.

Czuły na suwerenność i państwowość, dumny i niezależny gabinet PiS był gotów złamać Konstytucję dla hajsu z Unii

Chodzi o to, że w zdumiewająco zgodnej opinii prawników, projekt Morawieckiego narusza konstytucję choćby w tym obszarze, że przenosi sądownictwo dyscyplinarne do NSA, który ma zupełnie inne konstytucyjne kompetencje - rozpatruje sprawy czysto administracyjne, a nie karne. Duda, rzecz jasna, uważa, że Konstytucja naruszana byłaby także wówczas, gdyby badane były jego podpisy - czyli w razie stosowania testu niezależności wobec sędziów, których zatwierdził na wniosek neo-KRS.

Żeby PiS usłyszało uderzenie pięścią, zawetował pierwszą lepszą ustawę, którą miał na biurku. Padło na ukochane dziecię ministra edukacji - prawo zwane „lex Czarnek 2.0”, zwiększające ideologiczną kontrolę rządu nad szkołami.

Minister Przemysław Czarnek był i wstrząśnięty, i zmieszany - kilka dni wcześniej prezydent mu mówił, że podpiszę tę ustawę. Czarnek odpłacił pięknym za nadobne - stwierdził, że Duda jednak wiedział wcześniej, jaki projekt pichci z Unią Morawiecki. Ale przyznał jednocześnie, że prezydent ma rację, bo ustawa Morawieckiego narusza Konstytucję - a Czarnek jest konstytucjonalistą. „Cała ta ustawa jest niekonstytucyjna, jest jedynie odpowiedzią na wymogi Unii Europejskiej” - stwierdził, dowodząc w ten sposób, że czuły na suwerenność i państwowość, dumny, niezależny i eurosceptyczny gabinet PiS jest gotów złamać Konstytucję dla hajsu z Unii.

Z okazji nie mogła nie skorzystać wracająca do gry w PiS Beata Szydło, pozbawiona przez Morawieckiego premierostwa równo 5 lat temu. „Nie wyobrażam sobie, aby polski rząd zgodził się na coś, co byłoby niezgodne z polską Konstytucją, czy też zostały narzucone warunki, które okazałyby się szantażem, a nie kompromisem” - stwierdziła.

I wypomniała Morawieckiemu szczyt UE sprzed dwóch lat, na którym zgodził się na uzależnienie wypłaty pieniędzy od przestrzegania praworządności, czyli w praktyce od sytuacji w sądownictwie. „Ja prawdopodobnie zastosowałabym weto” - stwierdziła.

Wyluzowany Ziobro poleca Morawieckiemu honorową dymisję

W tej sytuacji Ziobro mógł być już wyluzowany - widział, że pisowcy sami się biorą za łby, bo są skłóceni, oszukiwali się nawzajem i zatajali paktowanie z Brukselą.

I pojechał nasz pan minister, robiąc z Morawieckiego pomagiera Merkel, von der Leyen i Tuska: "Stanowisko prezydenta zmienia dynamikę całej sytuacji i mogłoby doprowadzić do niedobrego finału dla inicjatorów, czyli weta prezydenta. Solidarna Polska od dwóch lat przestrzegała, że zgoda pana premiera Morawieckiego na mechanizm szantażu, który zaproponowała pani kanclerz Merkel i pani von der Leyen w porozumieniu z Donaldem Tuskiem będzie miała dramatyczne konsekwencje dla Polski. Uległość wobec tej polityki przynosi zgniłe owoce dla Polski, ale to jest największy problem pana premiera Morawieckiego. On gwarantował, że te pieniądze będą i że nie będzie szantażu. Nie ma pieniędzy, jest szantaż. Nie ma zgody na to, żeby dalej upokarzać Polskę, dzisiaj powiedział to też prezydent. Czas na refleksje pana premiera. Myślę, że jest człowiekiem odpowiedzialnym za własne decyzje i pokaże drogę, albo odwoła się do swojego honoru" - tak Ziobro wskazał Morawieckiemu drogę do dymisji.

Dla jaj zażądał spotkania z premierem - a premier na poważnie zaproszenie wystosował.

Powrót prezesa. Kaczyński zostawił Morawieckiego na lodzie

Twórcy „Stanu Wyjątkowego” nie mają wątpliwości, że Morawiecki nie wykonał całej tej operacji samopas - musiał dostać kierunkową zgodę Pierwszego Prezesa. Szkopuł w tym, że gdy premier próbował przeprowadzić szybką operację uchwalenia ustawy sądowej, Kaczyński się skrył i obserwował, czym się to skończy.

Odezwał się dopiero po ataku podminowanego Dudy - i zostawił Morawieckiego na lodzie. „Uchwalenie ustawy o Sądzie Najwyższym prawdopodobnie, ale nie na pewno, byłoby uznane za wypełnienie kamieni milowych, ale skutki w Polsce mogłyby być skrajnie destrukcyjne, nie tylko dla sądownictwa, lecz także całego aparatu państwowego” - przekazał swym zwyczajowym kanałem, przez powiązaną z PiS „Gazetę Polską”.

O co chodzi z tą destrukcją? „Destrukcyjne w sensie możliwości podważania nominacji sędziowskich. Te same wątpliwości wyraził prezydent Andrzej Duda, dlatego ta ustawa wymaga doprecyzowania i dalszych konsultacji” - stwierdził prezes.

 

W sumie to nam szkoda pana Mateusza. Został z tym prawnym szmelcem jak Himilsbach z angielskim. I bez kasy.

 

ANDRZEJ STANKIEWICZ Dziennikarz Onetu

KAMIL DZIUBKA Dziennikarz Onetu

- 2 -

Zgłoś jeśli naruszono regulamin