Ketterl E. Wspomnienia kamerdynera.txt

(250 KB) Pobierz
EUGEN KETTERL
WSPOMNIENIA KAMERDYNERA cesarza FRANCISZKA JÓZEFA I przełożył Antoni Kroh
Wydawnictwo Miniatura — Kraków 1990

ROZDZIAŁ 1
CESARSKI SŁUGA
Mój szlachetny ojciec, człowiek pobożny i łubiany przez wszystkich, żył w bardzo skromnych warunkach. Zarabiał niewiele — ale dość, by swe dzieci wyprowadzić na ludzi. Było nas czterech chłopaków. Nasze apetyty rosły szybciej, niż dochody ojca — otworzyliśmy więc w centrum miasta sklep, gdzie sprzedawaliśmy fajki i figurki z kości słoniowej. Byliśmy w dzieciństwie krótko trzymani, a chociaż nie studiowaliśmy prawa, dobrze wiedzieliśmy, jaki szacunek winniśmy osobom urzędowym, od administratora naszego domu poczynając. Mieszkaliśmy w Wiedniu. Dzięki temu ojciec mógł posyłać mnie do renomowanej szkoły handlowej, a ja mogłem kilka razy w tygodniu podziwiać zmianę warty cesarskiej straży pałacowej. Nie raz i nie dwa chciwie pożerałem wzrokiem owe imponujące męskie sylwetki w kapiących od złota mundurach, z powiewającymi piórami, o połyskliwych halabardach i myślałem sobie: jakież ogromne wpływy w Austrii muszą mieć ci ludzie, którzy codziennie widują cesarza i mogą nieustannie przedkładać mu swe prośby! Nie przypuszczałem w najśmielszych marzeniach, że mnie samemu dane będzie przebywać o wiele bliżej Jego Cesarskiej Mości, niż owym przedziwnie ubranym żołnierzom.
Gdy zgasł mój ojciec, byłem zaledwie podrostkiem, który właśnie ukończył szkołę. Dzięki pilnemu czytaniu gazet, a zwłaszcza ogłoszeń „wolne posady”, dostałem się do majątku hrabiego Bel-legarde. Dosłużyłem się tam stanowiska administratora zamku — aż wreszcie, w wieku trzydziestu pięciu lat, polecony przez hrabiego, wstąpiłem na służbę w kamerze dworu wiedeńskiego. Czyszcząc noże i widelce lub też podając do stołu starałem się ze wszystkich sił, by nie zrobić wstydu memu protektorowi. Poczucie, że obowiązki swe wypełniam wedle mych najlepszych umiejętności, dodawało mi potrzebnej wiary w siebie.
3
Jednak wiara owa została wystawiona na ciężką próbę, gdy pewnego dnia zjawił się w moim mieszkaniu dworski kontroler i oznajmił surowo:
— Ketterl, proszę się natychmiast ubrać i zameldować się w najwyższej kamerze, u hrabiego Paara. Powóz czeka na dole.
Z hrabią Paarem nie miałem bezpośrednio do czynienia, nie mogłem więc pojąć, czego ode mnie chce. Powóz dworski, który stał przed domem, także nie był powozem, którego zwykle używałem, cała sprawa jawiła mi się więc ogromnie tajemniczo. Byłem lokajem, nie miałem prawa wypytywać o cokolwiek dworskiego kontrolera; musiałem więc czekać, aż sam adiutant generalny pozwoli mi rozwiązać zagadkę. Moja prośba, abym mógł się przebrać, została odrzucona, zanim jeszcze ją wypowiedziałem — i tak oto wstąpiłem, z walącym sercem, do cesarskiego ekwipażu, żegnany z szacunkiem przez zgromadzonych sąsiadów. Ilekroć dworski kontroler, mój przewodnik, wyjrzał oknem, poprawiałem sobie kołnierzyk, krawat albo marynarkę i próbowałem dyskretnie wyczyścić buty dywanikiem. Mimo to ani przez moment nie wątpiłem, że moje ubranie absolutnie nie odpowiada wymogom etykiety dworskiej.
Niebawem stanąłem przed adiutantem generalnym Jego Cesarskiej Mości, hrabią Paarem. Wymamrotał kilka słów, z których zrozumiałem tylko „służba osobista”, a nim się opamiętałem, zostałem pchnięty w stronę drzwi — i przede mną stał cesarz!
Przypominam sobie z całą pewnością tylko jedno — że, niezmiernie przejęty, podałem cesarzowi rękę i w momencie, gdy uświadomiłem sobie, jak bezsensownie postąpiłem, cesarz, najwyraźniej rozbawiony moją „łaskawością”, uścisnął mi silnie dłoń i powiedział:
— A więc teraz będziecie u mnie... Musicie mi okazać trochę cierpliwości, jestem starszym panem... Skąd pochodzicie? Wiedeńczyk? Ach, bardzo mi miło. Służyliście w wojsku?... Musimy wzajemnie się poznać, dlatego będziecie mi towarzyszyć w podróży, na razie dbając tylko o to, by moja garderoba była w porządku... Do widzenia...
Jak znalazłem się w domu, nie wiem. Żona moja stała na korytarzu, otoczona sąsiadkami. Wpadłem jak bomba, wciągając ją za rękę do mieszkania. Urywanymi słowami — nie mogłem złapać tchu ze szczęścia — powiedziałem jej o wszystkim, co wy
4
darzyło się w ciągu ostatniej godziny. Ledwie zdołałem wykrztusić nowinę, a już zerwałem się na równe nogi, musiałem wybiec z domu. Nie mogłem usiedzieć na miejscu, pragnąłem być sam, pogalopowałem schodami na ulicę, do Prateru...
Nie miałby racji, kto uśmiechnąłby się z niedowierzaniem, że po kilkudziesięciu latach umiem powtórzyć dosłownie, co do mnie cesarz wówczas mówił. W życiu ludzkim istnieją momenty, o których pamięć trwa latami. Cesarz ze mną rozmawiał, cesarz podał mi rękę, miałem codziennie widywać cesarza, przebywać u jego boku! Wielu czytelników pokiwa z politowaniem głową nad starym pomyleńcem, który robi tyle hałasu o to, że ktoś podał mu rękę i był wobec niego uprzejmy. Nie mam zamiaru bronić się ani spierać. Moi rodzice byli porządnymi ludźmi, pracowitymi i pełnymi godności; spełniali swoje obowiązki, nie wywyższali się nad innych i przed nikim się nie poniżali. Ja zostałem wychowany podobnie, a skoro śmierć ojca zmusiła mnie, abym sam zaczął zarabiać na chleb, nie wahałem się ani przez moment, by podjąć zajęcie, które mi się nadarzało, bo jedną rzecz mi wpojono: że uczciwa praca nie hańbi.
Aczkolwiek zawód mój różnił się diametralnie od profesji ludzi, którzy, obsypywani zaszczytami, kroczyli na czele tak zwanych wyższych sfer, do obowiązków mych nie należało poniżanie się czy też podlizywanie. Zresztą, niejeden minister może mieć duszę lokaja i płaszczyć się przed swą zwierzchnością tym bardziej, im bardziej zadziera nosa wobec podwładnych.
Termin podróży, podczas której miałem, wedle słów cesarza, zdobyć swe ostrogi, zbliżał się coraz bardziej. Rzecz jasna, my-ślałem o tym we dnie i w nocy. Z początku rolę swą pojmowałem głównie w ten sposób, że informowałem o mej nowej godności znajomych, przyjaciół oraz krewnych i troszczyłem się o to, aby mój wygląd zewnętrzny odpowiadał tytułom, wydrukowanym na mych nowych wizytówkach. Lecz w końcu trzeba była zapoznać się z rzeczywistym zakresem obowiązków. Przyznam, że miałem tremę niczym primadonna, którą sufler w najgorszym momencie zostawił na lodzie. W podróży miałem być zdany tylko na siebie. Nie było nikogo, kogo mógłbym się poradzić albo od kogo mógłbym coś podpatrzeć.
Wreszcie nadszedł wielki dzień, 27 lutego 1894 roku, który w kalendarzu moim i mojej rodziny zakreślony był czerwonym
5
ta przebywała dla poratowania zdrowia. Moje pożegnanie z żoną i dziećmi obfitowało we łzy i błogosławieństwa; istniało przecież niebezpieczeństwo, że rozpocznę podróż jako świeżo upieczony osobisty kamerdyner Jego Cesarskiej Mości, a zakończę jako emerytowany dworski sługa.
Do Cap Martin nie podróżowaliśmy pociągiem dworskim, gdyż Jego Cesarska Mość osądził, że kosztowałoby to zbyt drogo i z tego powodu jedynie trzy wagony, wśród nich naturalnie cesarską salonkę, dołączono do zwykłego pociągu pasażerskiego. Nie pojechaliśmy wprost ha Riwierę francuską; Jego Cesarska Mość najpierw wstąpił do Monachium, aby odwiedzić córkę, arcy-księżniczkę Gizelę. Cesarz ogromnie lubił Bawarię, a w pałacu swego zięcia zawsze czuł się znakomicie.
Na dworcu w Menton odbyło się wspaniałe powitanie. Jej Cesarska Wysokość cesarzowa, a także Jej Królewska Wysokość pani hrabina Trani, siostra cesarzowej, stały na peronie. Wydawało mi się, że śnię, wszystko było dla mnie nowe i niezwykłe, nie wżyłem się jeszcze w nowe środowisko, a prócz tego dziwnie na mnie podziałał bajkowy krajobraz południa. Zdarzyło się więc, że dopiero podczas opuszczania wagonu poprosiłem pana Klau-dy’ego, radcę dworu, o nieco francuskich monet dla tragarza, który przejął nasz podręczny bagaż. — Ależ nie. drogi Ketterl, cesarz austriacki płaci tylko złotem! — brzmiała odpowiedź i tragarz dostał złoty pieniądz.
Mimo że pobyt cesarza na Riwierze miał zgoła nieoficjalny charakter, Franciszek Józef w towarzystwie hrabiego Paara złożył wizytę na poligonie francuskich strzelców alpejskich w Menton. Dowodzący generał poczuł się niezwykle zaszczycony i poprosił, aby wolno mu było wyrazić swą wdzięczność podczas audiencji. Został więc zaproszony na obiad. Wówczas to francuskiemu generałowi, który jako stary republikanin najwyraźniej nie był obznajmiony z ceremoniałem, obowiązującym w monarchii, zdarzył się faux pas — zwracał się bowiem nieustannie do cesarza per „monsieur”. Gdy tylko zauważył uśmieszki na twarzach świty monarchy, prosił o wybaczenie. — Ależ nic nie szkodzi, generale — odparł cesarz, śmiejąc się.
Również w Cap Martin cesarz wstawał, jak zwykle, o wpół do czwartej rano, aby załatwiać bieżące sprawy państwowe. Co drugi dzień przyjeżdżał kurier z Wiednia, czekał dwadzieścia cztery
6
godziny, po czym wracał do stolicy z załatwionymi aktami. W hotelu odwiedzało cesarską parę wielu książąt; poza tym Franciszek Józef z małżonką przebywali często w towarzystwie owdowiałej cesarzowej Eugenii oraz księcia Monako.
Po trzytygodniowym pobycie na przepięknej Riwierze wracaliśmy do Wiednia. Mój okres próbny się kończył, z bijącym sercem czekałem na decyzję.
Natomiast po powrocie do Wiednia otrzymałem definitywną nominację. Gdy następnego dnia najuniżeniej dziękowałem Jego Cesarskiej Mości, cesarz powiedział:
— Mogę wam tylko oznajmić, że jestem z was bardzo zadowolony.
Już podczas podróży zauważyłem, że o Jego Cesarską Mość nie dbano jak należy. Mój poprzednik, osobisty kamerdyner Hor-nung, który winien troszczyć się o cesarza, był osiemdziesięcioletnim starcem. Nic już go nie obchodziło. Sam choćby fakt, że cesarz zadowalał się służbą tego marudnego i kapryśnego staruszka dowodzi, jak był skromny. Zgoła niezadowalający był stan garderoby Jego Cesarskiej Mości. Przykład pierwszy z brzegu: szukałem akurat czegoś w bieliźniarce, gdy cesarz zażądał spodni od jakiegoś munduru. Rzuciliśmy wszystko, przeszukali...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin