Remarque Erich Maria - Czarny obelisk.pdf

(2272 KB) Pobierz
 
 
 
Nie gniewajcie się, że raz jeszcze wracam do dawnych czasów.
Świat leży znowu w  bladej poświacie Apokalipsy, nie rozwiał się
jeszcze odór krwi i  pył ostatnich zniszczeń, a  już laboratoria
i  fabryki pracują znowu pełną parą nad utrzymaniem pokoju
przez wynalezienie nowych rodzajów broni, którymi można rozsa‐
dzić całą kulę ziemską.
Pokój światu! Nigdy więcej o tym nie mówiono, a mniej w tym
celu nie czyniono niż w naszych czasach; nigdy nie było tylu fałszy‐
wych proroków, tylu kłamstw, tyle śmierci, zniszczenia i  łez co
w  naszym stuleciu, w  wieku dwudziestym, wieku postępu, tech‐
niki, cywilizacji, masowej kultury i masowego mordu.
Dlatego nie gniewajcie się, jeśli jeszcze raz wrócę do tych legen‐
darnych lat, kiedy nadzieja unosiła się nad nami jak flaga, a my
wierzyliśmy w  rzeczy tak podejrzane, jak ludzkość, sprawiedli‐
wość, tolerancja – a także w to, że jedna wojna światowa powinna
być wystarczającą nauką dla jednego pokolenia…
I
D
o  biura firmy Henryk Kroll i  Synowie – Pomniki i  Nagrobki
wpadają promienie słońca. Jest kwiecień 1923 roku, interesy idą
świetnie. Wiosna nas nie zawiodła, sprzedajemy dużo i  wskutek
tego biedniejemy coraz bardziej, ale cóż możemy poradzić – śmierć
jest nieubłagana i  nie da się jej uniknąć, ludzki żal zaś domaga
się stale monumentów w piaskowcu, marmurze lub, jeśli poczucie
winy albo spadek są znaczne, nawet w  kosztownym, czarnym
szwedzkim granicie, polerowanym ze wszystkich stron. Jesień
i  wiosna są najlepszymi porami roku dla handlarzy utensyliami
żałoby, wtedy bowiem umiera więcej ludzi niż w  lecie i  w  zimie,
jesienią –  bo soki zanikają, na wiosnę –  bo się budzą i  zżerają
osłabione ciała, jak zbyt gruby knot zżera zbyt cienką świecę. Tak
przynajmniej twierdzi nasz najbardziej ruchliwy agent, grabarz
Liebermann z cmentarza miejskiego, a on musi się na tym znać.
Ma osiemdziesiąt lat, pochował ponad dziesięć tysięcy nieboszczy‐
ków, ze swojej prowizji od nagrobków kupił nad rzeką dom z ogro‐
dem i hodowlą pstrągów, a z racji swego zawodu stał się zaprzy‐
siężonym alkoholikiem. Nienawidzi tylko jednej rzeczy, kremato‐
rium miejskiego. Uważa je za brudną konkurencję. My również
nie cierpimy tej instytucji. Na urnach nic nie można zarobić.
Spoglądam na zegarek. Dochodzi dwunasta, a  ponieważ jest
dziś sobota, kończę już pracę. Nakładam blaszaną pokrywę na
maszynę do pisania, wynoszę za zasłonę powielacz Presto, sprzą‐
tam próbki kamienia i wyjmuję z utrwalacza fotografie pomników
poległych i  artystycznych ozdób na groby. Spełniam funkcje nie
tylko szefa reklamy, rysownika i buchaltera firmy; od roku jestem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin