Kisielewski Sf. Dziennik okresu transformacji.txt

(1119 KB) Pobierz
Stefan Kisielewski
Dzienniki okresu
TRANSFORMACJI
Nieznane felietony „Kisiela” odnalezione za Atlantykiem

Wstęp
„Kisiel” za Wielką Wodą
Niezwykłym zjawiskiem, jakie obserwujemy od lat na polskim rynku wydawniczym, a nade wszystko czytelniczym, jest niesłabnące zainteresowanie twórczością Stefana Kisielewskiego, legendarnego „Kisiela”. Wznawiane zbiory felietonów, artykułów publicystycznych i powieści, zawierające przesłania pisarza, niezdezaktualizowane, jak się okazuje, mimo upływu czasu, przyjmowane są niemal entuzjastycznie i to nie tylko przez czytelników pamiętających ówczesne, peerelowskie realia, ale również przez przedstawicieli młodego pokolenia, dla którego „epoka Kisiela” stanowi dziś niemal prehistorię.
Wydawać by się mogło, że o twórczości Stefana Kisielewskiego, jakże bogatej i różnorodnej, wiemy już dzisiaj wszystko. A tymczasem okazuje się, że czytelnicy w Polsce nie dysponują prawie żadną wiedzą o owocnej współpracy pisarza z polonijnymi mass mediami działającymi w USA. Nawet tak rzetelny biograf „Kisiela” jak Mariusz Urbanek, w swojej monografii, nie wspomina o tym fakcie ani słowem.
Peerelowska prasa, na emigracji zwana reżimową, docierała do amerykańskiej Polonii w śladowych ilościach, a pewne pisma nie miały w ogóle prawa wstępu. Jedynym tytułem, który był wszędzie tolerowany, jeśli nie liczyć prasy opozycyjnej ukazującej się w kraju poza wszechwładną cenzurą, był krakowski „Tygodnik Powszechny”. Ozdobą tego czasopisma były niewątpliwie publikacje Stefana Kisielewskiego. I chociaż wiadomo było, że felietony pisarza podlegały cenzurze, to mimo wszystko przemycane w nich były treści dające polotniejszym czytelnikom, zwłaszcza tym mającym rozeznanie w ówczesnych realiach politycznych nad Wisłą, pole do domysłów wspomaganych przez mniej lub bardziej bujną fantazję. A to już było coś.
Właśnie pod wpływem „Tygodnika Powszechnego” gorącym popularyzatorem twórczości Stefana Kisielewskiego w kręgach amerykańskiej Polonii stał się od połowy lat siedemdziesiątych, ówczesny redaktor naczelny „Dziennika Związkowego”, Jan Krawiec, wybitny dziennikarz i działacz polonijny związany z niepodległościowym nurtem żołniersko-dipisowskiej emigracji chicagowskiej. Jako dwudziestolatek walczył w kampanii 1939 r., następnie
-7-
działał w konspiracji, w latach 1943-1945 był więźniem obozów koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie, a po wojnie członkiem redakcji tygodnika „Kronika”, ukazującego się na terenie Niemiec. W 1949 roku wyemigrował do USA, gdzie ukończył - pracując, jako mechanik samochodowy - politologię na Loyola University w Chicago. Był redaktorem naczelnym „Dziennika Związkowego” w latach 1968-1985.
Otóż Jan Krawiec zaczął w połowie lat siedemdziesiątych przedrukowywać felietony Kisiela z łamów „Tygodnika Powszechnego” oraz teksty odrzucone przez cenzurę, a ukazujące się w paryskiej „Kulturze”. Krzywił się nieco na ten proceder przedruków red. Jerzy Giedroyc, bowiem działo się to właściwie prawem kaduka, a wyłączność na publicystykę Kisiela na łamach „Kultury” stawała się iluzoryczna, ale przecież czynione to było pro publico bono.
Z początkiem 1988 roku Stefan Kisielewski, zmęczony ustawicznym nękaniem go przez cenzurę oraz okresowymi zakazami druku, a także coraz bardziej krytyczny wobec programowej linii „Tygodnika Powszechnego”, a raczej braku linii, która byłaby zgodna z jego postrzeganiem ówczesnej polskiej rzeczywistości, zrezygnował z współpracy z pismem. Jednocześnie życzliwym okiem spojrzał na propozycję współpracy, która wyszła z kręgów Polonii. Asumptem do tego było uruchomienie w polonijnym eterze chicagowskim, w styczniu 1988 roku, nowego programu radiowego nazwanego bezpretensjonalnie „Program na serio”. Emitowano go ze stacji radiowej WPNA, stanowiącej własność Związku Narodowego Polskiego, na falach 1490 AM, od poniedziałku do piątku, w godzinach od 9 do 11 wieczorem. Założycielami programu, mającego za zadanie promowanie kultury polskiej i oczywiście polonijnej w szerokich kręgach Polonii, byli młodzi ludzie z najnowszej emigracji: Bogdan Łańko, absolwent PWST im. Leona Schillera w Łodzi, który aktorską karierę rozpoczynał w Teatrze Pantomimy H. Tomaszewskiego i Teatrze Laboratorium Grotowskiego. Bogdan przybył do Ameryki w 1984 roku, przez pewien czas studiował reżyserię teatralną w Nowym Jorku, następnie osiadł w Chicago, gdzie stał się jednym z animatorów polonijnego życia kulturalnego. W radiowych poczynaniach wspierał go, świeżo przybyły z Polski, utalentowany aktor, absolwent krakowskiej PWST, Krzysztof Pieczyński. Do tej pary doszlusował, urodzony i wychowany w Chicago, Wojtek Sawa, który ukończył reżyserię w PWSFT w Łodzi i powrócił do rodzinnego miasta zafascynowany polską kulturą, później zaś znana polska aktorka, Ewa Milde.
„Program na serio” w krótkim czasie zyskał pokaźne grono radiosłuchaczy oraz sponsorów, a do radiowego mikrofonu coraz częściej zasiadali nie tylko artyści i twórcy kultury, ale i osoby mające wpływ na rozwój polonijnej
8
działalności kulturalnej. Nie bez znaczenia był udział w tych programach organizatorów akcji charytatywnych, czy polityków reprezentujących nurt niepodległościowy i opozycję demokratyczną w kraju. Wykorzystując swe warszawskie koneksje, dotarł Bogdan Łańko do legendy polskiego dziennikarstwa, Stefana Kisielewskiego, z propozycją przekazywania z Warszawy do Chicago, drogą telefoniczną, radiowych pogadanek na tematy polskie, adresowanych bezpośrednio do amerykańskiej Polonii.
Jednocześnie Bogdan zaproponował, aby wyemitowane w polonijnym eterze felietony Kisiela utrwalane były drukiem na łamach weekendowych wydań „Dziennika Związkowego”. W ten sposób koszty operacji technicznej oraz honorariów pokrywały wspólnie radio i gazeta, a jedynym jej sponsorem była lokalna firma wysyłkowa INTERPAK.
Stefan Kisielewski zaakceptował taką koncepcję współpracy. Zastrzegł jedynie, aby jego cotygodniowe felietony wygłaszane w „Programie na serio” drukowane były wyłącznie w znanym mu jeszcze z amerykańskiej wizyty „Dzienniku Związkowym”.
„Dziennik Związkowy” powstał w Chicago, w 1908 roku, powołany do życia decyzją Sejmu Związku Narodowego Polskiego, a więc wówczas kiedy Polska nie istniała jeszcze na mapie Europy. Od tej pory gazeta służyła idei niepodległej Polski oraz amerykańskiej Polonii, a z chwilą powołania do życia w maju 1944 roku Kongresu Polonii Amerykańskiej stała się także nieoficjalnym organem tej organizacji. Rolę tę pełni do dziś, będąc jednocześnie najstarszym pismem codziennym światowej diaspory polskiej.
W powojennym półwieczu gazeta, reprezentując zdecydowany kurs antykomunistyczny oraz niepodległościowy, dopominała się o wolność dla narodu polskiego, zabiegała o rodaków rozsianych po terytorium Związku Sowieckiego, domagała się ujawnienia prawdy o Katyniu oraz wspierała, nie tylko moralnie, lecz także materialnie, demokratyczną opozycję działającą w Polsce. Dziennik odegrał ważną rolę, angażując Polonię do spraw polskich na gruncie amerykańskim. Nic więc dziwnego, że Stefan Kisielewski, doceniając charakter oraz polityczną rolę związkowej gazety, postanowił drukować felietony radiowe właśnie na jej łamach.
Pierwsza korespondencja „Kisiela” z Warszawy, poprzedzona emisją radiową, wydrukowana została w weekendowym wydaniu „Dziennika Związkowego” noszącym datę 1-2 kwietnia 1988 roku. I od tej pory wśród chicagowskiej Polonii rozbrzmiewał, słuchany z niezwykłą uwagą, głos Kisiela, a informacje, jakie podawał, zaopatrzone w autorski komentarz, w sposób istotny poszerzały wiedzę środowisk polonijnych o procesach zachodzących w Polsce.
9
Kisiel miał trudne zadanie, przemawiał bowiem do ludzi o różnym poziomie kompetencji w odniesieniu do spraw polskich. W inauguracyjnym felietonie stwierdził na wstępie:
Mam opowiadać państwu o Polsce. Są wśród Was ludzie, którzy Polskę znają — inni nie znają — może ktoś zna moje felietony z „ Tygodnika Powszechnego”, chociaż to z trudem dociera. Otóż, trudno mówić o Polsce, ho kraj jest dziwny. O dziwnej historii, no i dziwnym ustroju.
Do transponowania felietonów Kisiela z taśmy radiowej do druku desygnowana została z redakcji „Dziennika Związkowego” red. Ewa Sułkowska--Bierezin i był to wybór trafny. Ewa miała nie tylko dogłębną znajomość spraw polskich, lecz także piękną kartę zapisaną w demokratycznej opozycji, działającej na terenie rodzinnej Łodzi. Wraz z bratem Witoldem Sułkowskim i mężem, poetą Jackiem Bierezinem, zaangażowana była w podziemnym ruchu wydawniczym, funkcjonującym oczywiście poza cenzurą i narażonym na represje ze strony Służby Bezpieczeństwa.
Po wprowadzeniu stanu wojennego Ewa została aresztowana i kilka miesięcy spędziła w obozie odosobnienia. Po wyjściu na wolność zdecydowała się na emigrację. Osiadła w Chicago, gdzie przez kilkanaście lat pracowała jako dziennikarka, a po przejściu na emeryturę powróciła do Łodzi1. Myślę, że nikt inny z redakcyjnego zespołu nie był w stanie z taką precyzją odczytać zawartych w felietonach intencji Kisiela, jak to czyniła Ewa.
Kiedy do Chicago dotarła wiadomość o śmierci Stefana Kisielewskiego, red. Ewa Bierezin opublikowała w „Dzienniku Związkowym” (4-6 października 1991 r.) krótkie wspomnienia, których fragmenty chciałbym zacytować:
Nie znałam Stefana Kisielewskiego osobiście, a raczej to On mnie nie znał, choć mam powody przypuszczać, że wiedział o moim istnieniu i był ze mnie zadowolony. Kiedy zgodził się na drukowanie w „Dzienniku Ziuiązkowym” swoich mówionych, radiowych komentarzy, nadawanych dla „Programu na serio” prosto z Warszawy, postawił jeden warunek: dobra adiustacja. Spisywanie z taśmy magnetofonowej tekstu mówionego to trochę więcej niż adiustacja. Trzeba czasem jakoś dokończyć zaczęte i nieskończone zdanie, uprościć zakrętasy słowne, poprawić oczywiste przejęzyczenia etc. I jednocześnie 1
1 Zmarła 16 VII 2013 roku — przyp. red.
10 —
- zwłaszcz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin