Rage and ruin Szał i ruina Jennifer L. Armentrout rozdziały 1-20.pdf

(1573 KB) Pobierz
RAGE AND RUIN
JENNIFER L. ARMENTROUT
1
Z
amrugałam, otwierając obolałe, spuchnięte oczy i wpatrywałam się prosto w bladą,
przezroczystą twarz ducha.
Sapiąc szarpnęłam się do góry. Strąki ciemnych włosów opadły na moją twarz.
- Orzeszku! – przycisnęłam dłoń do klatki, gdzie moje biedne serce waliło jak stalowy
bęben.
- Co do licha, koleś?
Duch, który był tak jakby moim współlokatorem przez ostatnią dekadę, wyszczerzył
się do mnie skąd unosił się w powietrzu., kilka centymetrów nad łóżkiem. Był rozłożony na
boku, opierając policzek na swojej dłoni. – Tylko sprawdzam czy nadal żyjesz.
- O mój Boże. – wzdychając gwałtownie, położyłam dłoń na miękką gołębio szarą
pościel. – Mówiłam ci milion razy, żebyś przestał tak robić.
- Jestem naprawdę zaskoczony, że nadal myślisz, że słucham cię przez połowę czasu.
Orzeszek miał rację.
Miał niechęć do słuchania moich zasad, których było tylko dwie.
Pukanie zanim wejdzie do pokoju.
Nie podglądanie mnie, kiedy śpię.
Myślę, że są to całkiem rozsądne zasady.
Orzeszek wyglądał jak w noc kiedy umarł, jeszcze w latach 80. Jego koszulka z
koncertu Whitesnack była czysta, jak jego ciemne dżinsy i czerwone tenisówki. W jego
siedemnaste urodziny, z jakiegoś idiotycznego powodu wspiął się na jedną z ogromnych
wieży głośnikowych i w następstwie upadku z niej umarł, udowadniając, że selekcja naturalna
istnieje naprawdę.
Orzeszek nie poszedł w stronę światła i kilka lat temu przestałam próbować go
przekonywać, kiedy dobitnie powiedział mi, że to nie jego czas. To było dawno po jego
czasach, ale nieważne. Lubiłam mieć go koło siebie… oprócz tego, kiedy robił takie dziwne
akcje jak te.
Odrzucając włosy z mojej twarzy, rozejrzałam się po mojej sypialni – nie, nie mojej
sypialni. To nie było nawet moje łóżko. To wszystko należało do Zayne’a. Moje spojrzenie
przeskoczyło z ciężkich zaciemniających zasłon do drzwi od sypialni – zamkniętych drzwi
sypialni, które zostawiłam otwarte noc wcześniej, tak na wszelki wypadek…
Potrząsnęłam głową.
- Która godzina? – oparłam się o zagłówek łóżka, przyciągając koc do mojej brody.
Ponieważ ciała strażników mają wyższe temperatury od ludzi i był lipiec, więc
najprawdopodobniej na zewnątrz było gorąco i parno niczym w kręgu piekielnym, apartament
Zayne’a był niczym lodówka.
- Jest prawie trzecia po południu – odpowiedział Orzeszek. – I dlatego myślałem, że
jesteś martwa.
Cholera, pomyślałam, pocierając dłońmi o twarz. – Wróciliśmy dosyć późno wczoraj.
- Wiem. Byłem tutaj. Nie widziałaś mnie, ale ja widziałem ciebie. Was oboje.
Obserwowałem.
Zmarszczyłam brwi.
To
wcale nie brzmi dziwnie.
- Wyglądałaś jakbyś spadła z karuzeli. – Wzrok orzeszka przesunął się na moją głowę.
– Nadal wyglądasz.
Czuję się jakbym była na karuzeli. Psychicznej, emocjonalnej i fizycznej karuzeli.
Zeszłej nocy, po tym jak przeszłam całkowite i zupełne załamanie przy starym domku na
drzewie w kompleksie strażników, Zayne zabrał mnie na
lot.
Było magicznie, tam w górze z chłodną bryzą, gdzie gwiazdy, które zawsze wyglądały
dla mnie blado stały się jasne. Nie chciałam, żeby to się skończyło, nawet gdy moja twarz
stała się drętwa i moje płuca zaczęły się nadwyrężać z wysiłku, by oddychać. Chciałam tam
zostać, ponieważ nic nie mogło mi się stać w kokonie wiatru na nocnym niebie, ale Zayn
sprowadził mnie z powrotem na Ziemię i do rzeczywistości.
To było tylko kilka godzin temu, ale ja czułam jakby minęła wieczność. Ledwo
pamiętam powrót do mieszkania Zayne’a. Nie rozmawialiśmy o tym co się wydarzyło z …
Mishą, albo o tym co stało się jemu. Nie rozmawialiśmy w ogóle, tak szczerze, oprócz tego,
że Zayn zapytał mnie czy czegoś potrzebuje i ja mamrocząca, że nie. Rozebrałam się i
wspięłam na łóżko a Zayn został w salonie, śpiąc na kanapie.
- Wiesz. – powiedział Orzeszek, odciągając mnie od moich myśli. – Mogę być martwy
i w ogóle, ale ty wyglądasz o wiele gorzej niż ja.
- Wyglądam? – mruknęłam, chociaż nie byłam zaskoczona to słysząc. Na podstawie
tego jak czuła się moja twarz, prawdopodobnie wyglądałam jakbym miała bliskie spotkanie
ze ścianą.
Przytaknął. – Płakałaś.
Płakałam…
- Bardzo. – dodał.
To była prawda.
- I kiedy wczoraj nie wróciłaś, martwiłem się. – Orzeszek podryfował do góry i usiadł
na brzegu łóżka. Jego nogi zapadły się w materac. – Myślałem, że coś ci się stało.
Panikowałem. Nie mogłem nawet dokończyć oglądania Stranger Things taki byłem
zmartwiony. Kto się będzie mną opiekował jeśli zginiesz?
- Jesteś martwy, Orzeszku. Nikt nie musi się tobą zajmować.
- Nadal potrzebuję być kochany i ceniony i żeby ktoś o mnie myślał. Jestem jak
Święty Mikołaj. Jeśli nikt żywy nie będzie o mnie pamiętał to przestanę istnieć.
Duchy i zjawy nie działały w ten sposób. W ogóle. Ale on był tak cudownie
przesadnie dramatyczny. Uśmiechnęłam się kątem ust dopóki nie przypomniałam sobie, że
nie tylko ja widzę Orzeszka. Dziewczyna, która mieszka w tym apartamentowcu także potrafi
go widzieć. Musiała mieć w żyłach rozwodniona krew anioła, jak wszyscy ludzie, którzy
potrafią zobaczyć duchy lub rozwijają inne psychiczne zdolności. Wystarczająco, żeby zrobić
z niej… wyróżniającą się z tłumu. Nie ma wielu istniejących ludzi ze śladem anielskiej krwi,
więc to szok dowiedzieć się, że jedna jest tak blisko tego, gdzie jestem.
- Myślałam, że poznałeś nową przyjaciółkę? – przypomniałam mu.
- Gena? Jest spoko, ale to nie byłoby to samo jeśli skończyłabyś zimna jak trup. I jej
rodzice nie są wyborem, wiesz? – Zanim mogłam potwierdzić, wybór znaczył dobrze w latach
80, zapytał, - Gdzie byłaś zeszłej nocy?
Mój wzrok przesunął się do tych zamkniętych, ale nie na klucz drzwi. – Byłam w
kompleksie strażników z Zaynem.
Orzeszek przysunął się bliżej i uniósł mglistą dłoń. Poklepał moje kolano, ale nic nie
poczułam przez koc, nawet tego zimnego przepływu powietrza jak zwykle towarzyszącego
dotyku Orzeszka. – Co się stało Trinnie?
Trinnie.
Tylko Orzeszek tak do mnie mówił, wszyscy pozostali mówili do mnie Trin lub po
prostu Trinity.
Zamknęłam oczy, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że Orzeszek niczego nie wiedział.
Nie byłam pewna jak mu powiedzieć,kiedy rany pozostawione przez Mishe jeszcze się nie
zabliźniły. Tylko zarzuciłam na nie cienki bandaż.
Jeszcze się trzymałam. Ledwie. Więc ostatnią rzeczą jaką chciałam zrobić to
porozmawiać o tym z
kimkolwiek,
ale Orzeszek zasługiwał, żeby wiedzieć. Znał Mishe. Lubił
go mimo, tego że Misha nie mógł go zobaczyć ani porozmawiać i przyjechał ze mną do
Waszyngtonu, żeby znaleźć Mishe zamiast zostać w społeczności strażników w Potomac
Highland.
Byłam jedyna zdolna do widzenia i rozmowy z Orzeszkiem, ale czuł się komfortowo
w społeczności. To była poważa sprawa dla niego, żeby ze mną podróżować.
Z zamkniętymi oczami wzięłam długi, drżący oddech. – Więc tak, my… znaleźliśmy
Mishe i nie było… nie było dobrze, Orzeszku. On odszedł.
- No. – wyszeptał. I wtedy głośniej powtórzył – Nie.
Pokiwałam głową.
- Boże, tak mi przykro Trinnie. Tak mi cholernie przykro.
Przełykając ciężką gule w gardle, spojrzałam mu w oczy.
- Demony---
- To nie były demony. – przerwałam mu. – To znaczy, one go nie zabiły. Nie chciały
jego śmierci. W rzeczywistości pracował z nimi.
-
Co?
– szok w jego głosie, sposób w jaki to jedno słowo było bliskie poziomu
pękaniu szkła, byłby nawet zabawny w innej sytuacji. – On był twoim
Protektorem.
- Ustawił to, jego porwanie i wszystko. – Podciągnęłam kolana pod kocem
przyciskając je do klatki. – Nawet sprawił, że Ryker zobaczył tamtego dnia jak używam łaski.
- Ale Ryker zabił…
Moją mamę.
Zamknęłam znowu oczy i poczułam jak pieką, jakby możliwe było, że
mam jeszcze w sobie łzy. – Nie wiem co było nie tak z Misha. Czy on w ogóle… nienawidził
mnie czy to było przez więź Protektora. Dowiedziałam się, że on nigdy nie powinien połączyć
się ze mną więzią. To od początku powinien być Zayne, ale nastąpiła pomyłka.
Pomyłka o której mój ojciec wiedział od początku i nie tylko to, że nic nie zrobił, żeby
to naprawić, ale nawet nie wydawało się, żeby to go cokolwiek obchodziło. Kiedy zapytałam
dlaczego nic z tym nie zrobił, powiedział, że chciał zobaczyć co się stanie.
Jak cholernie pokręcone to było?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin