Nick Webb - 3 - Wiktoria.docx

(520 KB) Pobierz



 

 

 

 

 

 

 



 

 

 

 

 

===



Victory

Przekład: Małgorzata Koczańska & Marcin Bojko

Tom 3 cyklu Stara Flota

 

 

 

 

 


Wiktoria. Stara flota. Tom 3 - Webb Nick | Ebook Sklep EMPIK.COM

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla J., L. i C.

 

 

 

redakcja: Wujo Przem

(2022)


Rozdział 1

C:\Instal\Webb Nick - 3 -  Wiktoria\OEBPS\Images\line.jpg

SEKTOR BRITANNIA, PLANETA INDIRA

Przedmieścia Gunaratana

Obóz Uchodźców Numer 127

Porucznik Rodriguez wszedł w błotnistą kałużę na środku ulicy, skrzywił się i zaklął.

Niech to piekło pochłonie”. Był dwudziesty siódmy wiek, rozwój technologii pozwolił ludziom zdobywać gwiazdy i skolonizować dziesiątki planet, galaktyczna cywilizacja jeszcze cztery miesiące temu rozkwitała na taką skalę, że trudno było to sobie wyobrazić.

A tutaj ścieki wypływały na ulicę.

Obóz uchodźców pękał w szwach. Schroniło się w nim dwa razy więcej uciekinierów z sektora Cadiz niż zakładane pół miliona. A gdy porucznik Rodriguez brodził w ściekach spływających ulicą, w uszach odbijał mu się echem jękliwy płacz chorych dzieci. Małe, brudne dzieciaki tuliły się do równie brudnych i ponurych matek, które zerkały w niebo zza uchylonych drzwi, czekając na kolejną dostawę żywności i wody z miasta.

Ale dostaw nie będzie, a Rodriguez doskonale o tym wiedział. Zaopatrzenie zostało ograniczone i transporty przyjeżdżały do obozu nie co parę dni, ale najwyżej raz na tydzień. A następny nie przybędzie wcale.

Za to coś innego miało przybyć.

Oni.

Niebo jarzyło się barwami, słońce zaszło parę minut temu.

Zapewne po raz ostatni” – pomyślał Rodriguez. Niewiele czasu zostało. Pomimo płaczu dzieci obóz wydawał się niesamowicie cichy, gdy porucznik brodził w błocie przez ostatnie sto metrów do schronienia swojej rodziny. Dzieci Rodrigueza zapewne już czekały. Miał nadzieję, że były spakowane, jak im kazał.

Gdy otworzył drzwi do chaty, rozjęczały się syreny obozu, ich wycie dołączyło do szlochu dzieci. Oznaczało to tylko jedno.

Oni już tu byli.

– Tata!

Do porucznika podbiegła córka, Elsa, i objęła go mocno w pasie. Tomas siedział w kącie i pochylał się nad babką, która miała opiekować się dziećmi, ale zachorowała. Leżała na jedynym posłaniu w pomieszczeniu, półprzytomna i wstrząsana kaszlem.

Porucznik Rodriguez odsunął Elsę i podszedł do matki. Twarz miała bladą, ale zdobyła się na słaby uśmiech.

Dzieci gotowe? – Pochylił się do niej.

Odpowiedziała lekkim skinieniem głowy.

– A ty?

Wyciągnęła do syna drżącą rękę.

Uciekajcie – szepnęła z wysiłkiem, a potem opadła i zakasłała. Gdy odsunęła dłoń od ust, palce miała ubrudzone krwią.

Nie zostawię cię, mamo. – Rodriguez pochylił się, aby ją podnieść, ale matka odepchnęła go z zaskakującą siłą.

– Powiedziałam, uciekajcie. Dzieci są gotowe. Szkoda czasu. Zabierz je w bezpieczne miejsce. Nic mi… – Zerknęła na Tomasa i Elsę, po czym ze względu na ich obecność zmusiła się do uśmiechu. Zawsze była wspaniałą aktorką. – Nic mi nie będzie.

Syreny wyły. W zapadającym zmierzchu niosły się okrzyki tłumów.

Rodriguez zaklął pod nosem, ale zerwał się na równe nogi i podniósł dwa pakunki, które stały przy drzwiach. Jego bagaż znajdował się w hangarze myśliwców w bazie po drugiej stronie miasta. Nie miał tego wiele – jak wszyscy piloci myśliwców zawsze ograniczał bagaż do absolutnego minimum. Nie było jednak czasu na zabranie swoich rzeczy. Nie było czasu na nic oprócz ucieczki.

Oni przybywali. W przeważającej sile. Rodriguez widział skany wyświetlane na monitorach w hangarze zaledwie pół godziny temu. Dwadzieścia wielkich okrętów Roju i zupełnie nowa jednostka, niewyobrażalnie ogromny superpancernik, który po raz pierwszy pojawił się tydzień temu podczas inwazji Roju w gromadzie Mao.

Mao Wielka już nie istniała.

Osiem miliardów ludzi zginęło.

Zwiadowcy donieśli, że powierzchnia planety, kosmopolitycznego klejnotu Chińskiej Międzygwiezdnej Republiki Demokratycznej, zmieniła się w jałowe, ogniste pustkowie.

Rodriguez wypchnął dzieci za drzwi i zerknął po raz ostatni na matkę, która nie ruszyła się z posłania. Była blada i słaba. Wyszeptała tylko: „Kocham cię”. Porucznik zamrugał, aby powstrzymać łzy. Zdobył się jedynie na krótkie skinienie głową, a potem odwrócił się i ruszył na cuchnącą, błotnistą ulicę.

Transport wkrótce odjedzie, nie miał chwili do stracenia. Poprowadził dzieci wśród przerażonych tłumów, które wybiegły z domów, gdy zabrzmiał alarm. Rodriguez przelotnie zastanowił się, czy zostanie skazany na śmierć za dezercję, bo przecież opuścił swój posterunek.

Jeden myśliwiec nie zrobi różnicy w starciu z przeważającymi siłami obcych” – pomyślał. „Nic ich nie powstrzyma”.

Jak można skazać na śmierć ojca, który próbuje tylko ocalić swoje dzieci? Przecież jeden człowiek niczego nie zmieni w starciu z tak ogromną potęgą pełną niewyobrażalnej nienawiści, prawda?

Jednak Granger zdołał tego dokonać. Jeden człowiek, bohater Ziemi. Wydawało się, że zginął, ale powrócił i pokonał przy tym Rój. Przynajmniej tak głosiły plotki. Rodriguez nie wierzył w te brednie, chociaż widział nagrania z tamtej bitwy.

I tak nie miało to znaczenia. Uniósł głowę. Od wschodu na niebie odcinało się skupisko coraz jaśniejszych świateł – dwadzieścia punktów otaczających większą plamkę.

Nadlatywał Rój.

I bohater Ziemi. Porucznik słyszał rozmowy, w których wspomniano, że flota już śpieszy na ratunek. Jednak Rodriguez widział skany taktyczne. Granger nie miał szans, żeby zjawić się na czas. Ten człowiek dokonał cudów w walkach z obcymi, ale szczęście chyba go opuściło. Zanim Procarz tu przybędzie, z Indiry zostanie tylko spalone pustkowie, tak samo jak z planety w układzie Mao Wielkiej albo z sektora Cadiz… oraz sektora Veracruz, Meridy, Nowego Oregonu czy Calibri.

Pięć minut później Rodriguez dotarł na miejscowy kosmodrom. W panice zaczął rozpaczliwie szukać transportu. Odlecieli bez niego?

– Spóźniliśmy się, tato? – zapytał Tomas.

Rodriguez zaklął pod nosem, ale gdy wraz z dziećmi skręcił za róg budynku kosmoportu, zobaczył niewielki frachtowiec. Jego kapitan czekał niecierpliwie na wciąż opuszczonej rampie.

– Chodź, Elso. – Rodriguez poprowadził córkę przodem. Tomas szedł tuż za nimi.

Wspięli się na rampę, ale wcześniej spojrzeli jeszcze w niebo na skupisko świateł, które zwiastowało planecie zagładę. Światła były teraz większe i bardziej rozrzucone. Kilka wciąż znajdowało się nisko nad horyzontem, podczas gdy reszta wznosiła się wyżej.

Ziemia zadrżała, najpierw lekko, ale wstrząsy zaczęły się nasilać, nawet panele we wnętrzu frachtowca zatrzeszczały i zabrzęczały. Rodriguez pobladł. Ogarnęły go mdłości, gdy na horyzoncie wykwitł grzyb eksplozji, setki kilometrów od kosmodromu.

Nie gap się, tylko zamknij ten cholerny właz! – krzyknął kapitan z kokpitu. Porucznik Rodriguez odruchowo włączył mechanizm, po czym poprowadził dzieci do rzędów foteli. Wszystkie miejsca były już zajęte, oprócz trzech. Usiedli i pośpiesznie zapięli pasy.

Hej – odezwała się nastolatka, która siedziała naprzeciwko. – Czy to mundur pilota? Pilota Zjednoczonych Sił Obronnych?

Rodriguez odwrócił głowę, ignorując pytanie. Udał, że sprawdza pasy Elsy.

Dlaczego nie jesteś z innymi? Dlaczego za nas nie walczysz? – Nastolatka była wyraźnie przerażona, oczy miała wytrzeszczone i zerkała to na zamkniętą rampę, to na Rodrigueza, to na kokpit. – Rój się zbliża! Rój! Dlaczego nie ma cię z innymi? Rój się zbliża…

Kobieta obok – matka albo babka rozhisteryzowanej dziewczyny – chwyciła ją za ramię.

Cicho. Ten pan zabiera stąd swoje dzieci. Tak samo jak my.

Ale to pilot myśliwca! Mógłby powstrzymać obcych! Mógłby…

Kobieta potrząsnęła nastolatką raz i drugi, dopóki dziewczyna nie umilkła

Nic nie może ich powstrzymać! Jeden pilot więcej czy mniej nie robi różnicy. Pilnuj własnego nosa.

Nic nie może ich powstrzymać”.

Rodriguez wyciągnął z kieszeni różaniec i zaczął przesuwać jego paciorki, szepcząc niemal bezgłośnie modlitwy. Wiedział, że frachtowiec wznosi się nad atmosferę, oddala się od osobliwości niszczących powierzchnię planety.

Jednak uciekinierzy musieli jeszcze przemknąć się w pobliżu floty Roju, a to było bardzo niebezpieczne.

Jeden pilot więcej czy mniej nie robi różnicy” – powiedziała kobieta siedząca naprzeciw. Ale Rodriguez, pomimo że odruchowo odmawiał różaniec, myślał tylko o jednym.

Granger, gdzie jesteś, do jasnej cholery?

Rozdział 2

C:\Instal\Webb Nick - 3 -  Wiktoria\OEBPS\Images\line.jpg

SEKTOR BRITANNIA

0,3 Roku Świetlnego Od Indiry

Mostek Okrętu Zjednoczonej Floty Wojownik

Kapitan Timothy Granger przechadzał się nerwowo po mostku „Wojownika”. Spóźniał się i to go bolało. Upływający czas był niczym sól w ranie.

Wiedział, że w każdej sekundzie ginęły tysiące ludzi.

Wykonujemy skok numer dwadzieścia siedem – zameldował chorąży Prince.

Gwiazda widoczna na głównym ekranie zrobiła się nieco większa. Na planecie, która wokół niej krążyła, mieszkały miliony ludzi. Jednak ze znaczną przewagą nad okrętem Grangera zbliżała się do niej…

– Są jakieś informacje z CENTCOM-u o flocie Roju, która nadciąga na Indirę?

Chorąży Prucha pokręcił powoli głową.

Bardzo mi przykro, kapitanie. Piętnaście minut temu zamilkły wszystkie bazy w zewnętrznych systemach. Ostatnia wiadomość to ostrzeżenie o zbliżających się okrętach wroga.

Do diabła. W ciągu minionych dwóch tygodni Rój nagle zmienił taktykę. Dla ludzi skutki okazały się tragiczne. Obcy, zamiast powoli zbliżać się do systemu, aby dać mieszkańcom czas na paniczną ucieczkę, atakowali przeważającymi siłami, gwałtownie i z zaskoczenia. Zamiast wysyłać niewielkie grupy złożone z trzech, czterech okrętów, wróg rozpoczął nowy etap wojny. Eksterminację na masową skalę.

To jeszcze nic” – jak powiedziała Zygzak, gdy zrobił jej ratujący życie zastrzyk z materii Roju. Nie kłamała. Skala ofensywy była imponująca. W ciągu ostatnich trzech tygodni doszczętnie zniszczone zostały trzy planety. Wraz z nimi przepadły setki okrętów. Zginęły miliardy ludzi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin