Nick Webb - 4 - Niepodległość.docx

(571 KB) Pobierz



 

 

 

 



 

 

 

 

 

===

Independence

Przekład: Małgorzata Koczańska

Tom 4 cyklu Stara Flota



 

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla J., L. i C.

 

redakcja: Wujo Przem

(2022)


PROLOG

SEKTOR IRIGOYEN

Układ Gwiezdny San Martin, Pas Asteroid

Prywatny Frachtowiec „Magdalena Issachar

 

Sygnał odebrany: 5/12/2680, 23:48:25

Wiadomość odkodowana:

Już czas.

Koniec wiadomości

 

W głębokiej przestrzeni kosmicznej Danny czekał na ten sygnał od sześciu dni. Prawie tydzień na wpół siedział, na wpół unosił się nad fotelem – płyty grawitacyjne pracowały z jedną dziesiątą mocy, oszczędzał też paliwo i wodę. Zapasy jedzenia były niemal na wyczerpaniu. Danny miał wrażenie, że zwymiotuje, jeśli będzie musiał zjeść jeszcze jeden stary baton z granulatu. Na dodatek przez tyle czasu musiał znosić sprzeczki załogi.

Na szczęście oboje od kilku godzin spali. Tylko Danny wiedział o nadejściu wiadomości od ich tajemniczego klienta. Musiał ją przepuścić chyba przez dziesięć, jeśli nie więcej, programów deszyfrujących, a potem okazało się, że przekaz to zaledwie dwa słowa. Danny niczego innego się nie spodziewał. „Już czas”. Cholera, klient miał zaawansowaną paranoję. Ta ogromna skrzynia, zamknięta w ładowni, chyba pełna była sztabek platyny. Albo pierzastej koki… Czy to znaczyło, że Danny został dilerem narkotyków? A może w skrzyni ukryto pogrążone w stazie rigelańskie narzeczone na zamówienie? Jakikolwiek by był ten ładunek, na pewno nie mieścił się w granicach prawa. Praworządni obywatele nie wysyłaliby wiadomości zakodowanej hiperskomplikowanym szyfrem do transportowca zaczajonego w pasie asteroid na peryferiach przestrzeni Zjednoczonej Ziemi.

Danny tylko mgliście domyślał się, kim może być ten klient. Zresztą nie miało to znaczenia. Pieniądz nie śmierdzi, a hojna premia od GKL stanowiła tylko wisienkę na torcie. Zlecenie miało najwyższy priorytet i Danny zastanawiał się, czy nie obyło się bez akceptacji sekretarza generalnego we własnej osobie. Galaktyczny Kongres Ludzkości nie posiadał jeszcze dość władzy, aby powstrzymać staruszka od aprobowania standardowych zadań kurierskich.

Miało się to jednak zmienić.

Zresztą w istocie rzeczy nie była to standardowa robota kurierska.

Przy jednej dziesiątej g Danny odepchnął się od siedziska, poszybował przez swoją kabinę i wylądował kilka metrów dalej pod drzwiami. Chociaż w niskiej grawitacji nieustannie go mdliło, uwielbiał się czuć jak superbohater.

Bohater. Czyż nie dlatego właśnie wziął zlecenie od GKL? Czyż nie pragnął przeciwstawić się tyranii, opresji i chciwości oraz całej reszcie tego gówna? Zjednoczona Ziemia uważała, że wolno jej się szarogęsić wszędzie, gdzie zechce, ale nie działało to na ludzi takich jak pieprzony Danny Proctor.

„Licz się ze słowami!” – mawiała jego ciotka.

A może chodziło po prostu o wolność? Miał dopiero dwadzieścia jeden lat i już pilotował własny frachtowiec. Gdyby dał się namówić ciotce i wstąpił do akademii Zjednoczonych Sił Obronnych, gniłby na wykładach jeszcze przez pięć lat. I dostąpiłby awansu tylko wtedy, gdy nauczyłby się całować tyłek przełożonego z należną uniżonością. Zjednoczone Siły Obronne Ziemi rozrosły się bardzo mocno przez trzy dekady po niepewnym zwycięstwie w drugiej wojnie z Rojem, jednak biurokracja pozostała biurokracją, a tam, gdzie istnieje biurokracja, podlizywanie się stanowi normę. Gdyby jednak Danny nie poszedł do wojska, lecz wybrał marynarkę handlową, szorowałby pewnie płyty grawitacyjne pokładów przez kolejne dziesięć lat, zanim ktokolwiek pozwoliłby mu choć popatrzeć na stery.

Jednak to, co zyskał, to była wolność. I życie. Własny statek – choć tak naprawdę Danny nie był jego właścicielem – który mógł pilotować. Tyle mu wystarczało. Przesunął dłonią po ścianach starego korytarza, gdy przemieszczał się długimi susami do sterowni. Ridley i Taggert zapewne spali albo wciąż uprawiali seks… Chyba robili to w każdej wolnej chwili. Gdy przez tydzień krążyło się wokół wielkiej skały z dala od ludzkich szlaków czy kolonii, łatwo było zapomnieć o wszelkich hamulcach, a dwoje załogantów Danny’ego spektakularnie uległo przyziemnym instynktom. Tak czy inaczej, lepiej ich nie budzić. To była jego misja. Jego statek.

To była wolność.

Gdy znalazł się za progiem, skoczył na kilka metrów i poszybował do sterówki. Wylądował na fotelu nawigatora z wprawą nabytą przez wiele miesięcy spędzonych w niskiej grawitacji. Potem Danny wprowadził współrzędne następnego postoju – Sangre de Cristo, czwartej planety w układzie gwiezdnym San Martin. Była to niewielka kolonia. Około miliona fanatyków religijnych zmęczyło się rządami żelaznej ręki Zjednoczonej Ziemi oraz marionetkowym rządem na San Martin i postanowiło się odciąć. Zakłady Shovik-Orion z radością zaopatrzyły kolonistów w kopuły i przyjęły zlecenie na budowę reszty infrastruktury. A GKL miał bardzo bliskie powiązania z Shovik-Orion, więc umowy po każdej dostawie na pewno zasilą wiele portfeli na rozwijającej się kolonii.

Portfel Danny’ego też powinien się napełnić, więc dowódca jednostki nie miał prawa narzekać.

Główny silnik włączył się z ogłuszającym rykiem – denerwująca wada starych frachtowców – a reduktory inercji z trudem poradziły sobie z przyśpieszeniem 3 g. Danny mógłby oczywiście wykonać skok kwantowy i dotrzeć do celu o wiele szybciej, jednak klient jasno stwierdził: żadnych skoków. Nic dziwnego, ponieważ sygnatura skoku kwantowego była widoczna przez pół systemu nawet dla najprostszych detektorów.

Na szczęście Sangre de Cristo nie znajdowała się daleko od pasa asteroid. Statek dotrze tam za najwyżej cztery godziny, a Ridley i Taggert do tego czasu pewnie nawet się nie obudzą.

Danny zdrzemnął się po tym, jak ustawił komputer nawigacyjny na autopilota. Statek będzie przyśpieszał przez pół drogi, a potem zacznie automatycznie wytracać prędkość. Tylko podczas dokowania pilot musiał być przytomny i czujny – zbliżenie się do planety takim starym, rozklekotanym frachtowcem jak „Magdalena Issachar” przypominało wyciśnięcie po pijaku zniżki od zmutowanej dziwki z Rigela-3 – wymagało skupienia uwagi, ale nie na tyle, żeby uświadomić sobie, co też się wyprawia, do cholery.

Danny’emu zdawało się, że zamknął oczy tylko na chwilę, gdy w sterowni rozległ się alarm. Nie od razu do niego dotarło, co się dzieje, musiał kilka razy potrząsnąć głową, zanim zrozumiał, że to alarm zbliżeniowy. Detektory wykryły coś niedaleko.

Szlag, musiało być naprawdę blisko, skoro włączył się alarm.

Danny zerwał się, żeby włączyć zewnętrzne skanery wizualne i wyświetlić obraz na ekranie.

Frachtowiec dotarł już prawie do celu, Sangre de Cristo lśniła w dole, jej ogromne oceany odbijały promienie dalekiego słońca, które tworzyły bladą błękitną poświatę. Tylko wewnętrzne ciepło płaszcza planety utrzymywało wodę w stanie ciekłym. Ledwie dawało się dostrzec ogromne, wielokilometrowe, przejrzyste kopuły, wyrastające z rdzawego gruntu wschodniej wyspy. Izolowały one miasta od atmosfery składającej się z dwutlenku węgla i wpuszczały dość światła, aby umożliwić fotosyntezę genetycznie zmodyfikowanej roślinności.

Jednak wzrok Danny’ego przyciągnęła jednostka znajdująca się zaledwie o kilometr od „Magdaleny” i zbliżająca się bardzo szybko. Była mniejsza od frachtowca, ale za to uzbrojona po zęby. Danny nie dostrzegł z tej odległości żadnych znaków na kadłubie. Okręt bez wątpienia zbudowali ludzie, dało się to rozpoznać, bo jednostki Dolmasi albo Skiohra wyglądały po prostu obco. Jednak transponder przybysza milczał. Stanowiło to niewybaczalne pogwałcenie prawa Zjednoczonej Ziemi, a także praw Konfederacji Rosyjskiej. Cholera, każdy rząd ludzi wymagał, żeby jednostki latały z włączonymi transponderami. Bez wyjątku, nawet GKL. Niektórzy ze Zjednoczenia uznaliby Galaktyczny Kongres Ludzkości za organizację terrorystyczną.

„Ale my przynajmniej włączamy transpondery”.

Do niezidentyfikowanego okrętu. Tu „Magdalena Issachar” z Brytanii, z misją kurierską na Sangre de Cristo. Cześć, chłopaki. Odpowiedzcie, proszę. Odbiór.

Danny starał się, żeby jego głos brzmiał spokojnie, choć wcale tak się nie czuł. Inne statki nigdy nie podlatywały tak blisko, że piloci mogliby sobie pomachać przez iluminatory. Chyba że zamierzali połączyć jednostki albo – i tego Danny obawiał się najbardziej – przystąpić do abordażu.

Do niezidentyfikowanej jednostki, odpowiedzcie.

Nic. Nie dość, że nieznany okręt nie odpowiadał, to na dodatek znajdował się już niebezpiecznie blisko. Danny zaczął się zastanawiać, czy udałoby mu się uciec. Czy obcy przybysz ostrzelałby wtedy „Magdalenę”? Im bliżej intruz podchodził, tym bardziej Danny się niepokoił.

Pochylił się nad konsolą nawigacyjną i zaczął zmieniać kurs frachtowca. Okręt powtórzył jego manewry, a zaraz potem rozbłysnął kolejny alarm.

Nieznana jednostka wymierzyła w „Magdalenę” broń.

No co wy, chłopaki, nie dajmy się zwariować…

Wiadomość była jasna: Danny miał się nie ruszać albo zginie. Sądząc po smukłej sylwetce kadłuba, ciężkim uzbrojeniu i ogólnym braku zadrapań lub śladów po uderzeniach mikrometeorów, nieznany okręt nie należał do piratów, którzy chcieliby zwyczajnie obrabować frachtowiec.

Ktoś wiedział o tajemniczej skrzyni w ładowni „Magdaleny” i uznał, że za to, co się tam znajduje, warto zestrzelić statek Danny’ego.

Warto zabić.

Z burty nieznanego okrętu wysunął się tunel dokujący. Danny instynktownie zerwał się z fotela, przemknął przez sterownię i wylądował w korytarzu. Bieg przy jednej dziesiątej normalnego ciążenia oznaczał, że wystarczyło robić długie susy. Zanim pilot dotarł do ładowni, dotknął podłogi tylko pięć razy.

Wcisnął się do pomocniczej śluzy powietrznej, gdy przez pokład przetoczył się dobrze znajomy zgrzyt metalu – tunel dokujący właśnie połączył się z głównym gniazdem dokującym na burcie „Magdaleny”. Danny zasunął gródź, zostawił tylko szparę, przez którą widać było jedynie część korytarza okrążającego ładownię.

W samą porę. Śluza gniazda rozsunęła się ze zgrzytem, bez wątpienia podważona. Przez szparę Danny dostrzegł kilka osób w próżniowych skafandrach bojowych. Wyszli ze śluzy z bronią w gotowości. To była duża broń. Jedna z osób wskazała reszcie wielką skrzynię na środku ładowni. Wyznaczony żołnierz przewiesił karabin przez ramię, wyciągnął podręczny terminal i ujął dźwignie sterownicze, podczas gdy pozostałych dwóch stanęło na straży.

Hej, Danny, co się dzieje, cholera? Wydawało mi się, że sły…

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin