Laumer Keith - Szaleniec z Ziemi (Retief 5).odt

(8594 KB) Pobierz
John W

 

Keith Laumer

 

Szaleniec z Ziemi

 

(The Madman from Earth, v.t. Policy)

 

 



If, March 1962                                                                     

Tłumaczenie Witold Bartkiewicz © Public Domain             

 

Ilustracja pochodzi z czasopisma If.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I

 

Konsul Państw Ziemskich — powiedział Retief — przekazuje wyrazy szacunku i tak dalej, Ministerstwu Kultury Autonomii Groaciańskiej, lecz w związku z zaproszeniem Ministerstwa do wzięcia udziału w recitalu min interpretacyjnych, ma zaszczyt wyrazić żal, iż nie będzie mógł…

— Nie może pan odrzucić tego zaproszenia — przerwała mu stanowczo asystentka administracyjna Meuhl. — Zmienię to na „przyjmuje je z przyjemnością”.

Retief wypuścił obłoczek dymu z cygara.

— Panno Meuhl — oznajmił, — w ciągu ostatnich kilku tygodni przesiedziałem sześć koncertów świetlnych, cztery próby wykonania utworów muzyki kameralnej i Bóg wie ile różnych festiwali sztuki ludowej. Zajęło mi to każdą godzinę wolną od moich obowiązków służbowych, odkąd tu przyjechałem…

— Nie może pan obrazić Groaci — odparła ostro panna Meuhl. — Konsul Whaffle nigdy by nie okazał takiej nieuprzejmości.

— Whaffle odleciał stąd trzy miesiące temu — zauważył Retief, — pozostawiając mi kierownictwo placówki.

— No cóż — powiedziała panna Meuhl, wyłączając dyktapis. — Z pewnością nie mam pojęcia, jaką wymówkę mogłabym przekazać ministrowi.

— Mniejsza o wymówki — odparł Retief. — Po prostu proszę mu napisać, że mnie tam nie będzie.

Wstał.

— Wychodzi pan z biura? — Panna Meuhl poprawiła sobie okulary. — Mam tu kilka ważnych listów wymagających pańskiego podpisu.

— Nie przypominam sobie, abym dyktował dzisiaj jakieś listy, panno Meuhl — powiedział Retief, naciągając na siebie lekką pelerynę.

 

 

Napisałam je dla pana. Są dokładnie takie, jakich życzyłby sobie konsul Whaffle.

— Panno Meuhl, czy pisała pani dla Whaffle'a wszystkie jego listy?

— Konsul Whaffle był niezwykle zajętym człowiekiem — odparła sztywno panna Meuhl. — Miał do mnie pełne zaufanie.

— Ponieważ od tej chwili rezygnuję z wydarzeń kulturalnych — oznajmił Retief, — nie będę aż tak bardzo zajęty.

— Dobrze! — powiedziała panna Meuhl. — Czy mogę zapytać, dokąd pan idzie, na wypadek gdyby coś się wydarzyło?

— Idę do Archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Panna Meuhl zamrugała za grubymi szkłami okularów.

— Po co?

Retief popatrzył z zamyśleniem na pannę Meuhl.

— Panno Meuhl, jest pani tutaj na Groac od czterech lat. Co stało za zamachem stanu, który wyniósł do władzy obecny rząd?

— Jestem pewna, że nigdy nie wnikałam w…

— A co z tym ziemskim krążownikiem? Tym, który zniknął dziesięć lat temu?

— Panie Retief, to właśnie tego rodzaju pytań unikamy w rozmowach z Groaci. Mam nadzieję, że nie myśli pan o otwartym wtargnięciu…

— Dlaczego?

— Groaci są bardzo wrażliwą rasą. Nie spoglądają mile na przybyszów spoza planety, grzebiących w różnych sprawach. Byli na tyle łaskawi, że pozwolili nam zamknąć tę sprawę mimo faktu, iż Ziemianie głęboko ich upokorzyli przy tej okazji.

— Ma pani na myśli, kiedy przybyli szukać krążownika?

— Ja osobiście wstydzę się z powodu taktyki, jaką wtedy zastosowano, przesłuchując tych niewinnych ludzi, jakby byli przestępcami. Staramy się nie otwierać tej rany, panie Retief.

— Nie udało się znaleźć krążownika, prawda?

— Na pewno nie na Groac.

Retief skinął głową.

— Dziękuję, panno Meuhl — powiedział. — Wrócę, zanim zamknie pani biuro.

Gdy zamykał za sobą drzwi usta panny Meuhl zacisnęły się w linię ponurej dezaprobaty.

 

 

Bladolicy Groacjanin zawibrował pęcherzem gardłowym, w zrozpaczonym beknięciu.

— Nie wchodzić do Archiwum — wybeczał swym słabiutkim głosikiem. — Odmowa pozwolenia. Głęboki żal Archiwisty.

— Tutaj jest znaczenie mojego zadania — odparł Retief, z trudem artykułując słowa w dialekcie glottal. — Moje zainteresowanie lokalną historią.

— Niemożność dostępu przez przybyszy spoza planety. Odejść w spokoju.

— Konieczność, abym wszedł.

— Szczegółowe instrukcje Archiwisty. — Głos Groacjanina podniósł się do poziomu szeptu. — Nie nalegać dłużej. Zrezygnować z tego pomysłu!

— OK, Skórzasty, wiem kiedy zostałem załatwiony — stwierdził Retief po terrańsku. — Mam pilnować swojego nosa.

Na zewnątrz, Retief stał przez chwilę, spoglądając po bogato rzeźbionych, pozbawionych okien stiukowych fasadach, ciągnących się wzdłuż ulicy, po czym ruszył w kierunku Konsulatu Generalnego Ziemi. Kilku Groacjan na ulicy, przyglądało mu się ukradkowo, starannie schodząc mu z drogi, gdy przechodził koło nich. Delikatne samochody naziemne o wielkich kołach, sunęły bezszelestnie po sprężystym bruku. Powietrze było czyste i chłodne.

W biurze panna Meuhl z pewnością już na niego czeka, z kolejną listą skarg.

Retief przyglądał się rzeźbieniom nad otwartymi drzwiami, budynków wzdłuż ulicy. Misterne zdobienia jednego z nich, wykonane różową farbą, wskazywały na groacjański odpowiednik baru. Retief wszedł do środka.

Groacjański barman, z barowej lady pośrodku pomieszczenia, podawał gliniane naczynia z alkoholowymi drinkami.

Popatrzył na Retiefa i zamarł w bezruchu, metalowa rurka zawisła nad oczekującym naczyniem.

— Aby cieszyć się napojem chłodzącym — powiedział Retief po groacjańsku, przysiadając na skraju baru. — Aby spróbować prawdziwego groacjańskiego napoju.

— Nie cieszyć się moją marną ofertą — wymruczał Groacjanin. — Ból w woreczkach trawiennych; wyrażać żal.

— Nie martwić się — odparł Retief, zirytowany. — Nalać tego i pozwolić mi zdecydować, czy mi się podoba.

— Być złapanym przez strażników pokoju za zatruwanie… cudzoziemców. — Barman rozejrzał się w poszukiwaniu wsparcia, lecz żadnego nie znalazł. Klienci Groaci, z nieobecnymi oczyma, wyraźnie odpływali.

— Aby odprawić straż — powiedział Retief, umieszczając gruby kawałek złota, w stojącym przed nim naczyniu. — Aby uścisnąć macki.

— Przynieść klatkę — zawołał cienki głos z boku. — Pokazywać dziwoląga.

 

 

Retief odwrócił się. Wysoki Groacjanin zawibrował żuwaczkami, w geście pogardy. Z niebieskawego zabarwienia gardła wynikało, że stwór jest pijany.

— Zamknij swój górny worek — wysyczał barman, wyciągając oczy w stronę pijaka. — Siedź cicho, ty śmieciowy trutniorobie.

— Żebyś chlał swoją własną truciznę, ty sprzedawco podłości — wyszeptał pijak. — Znaleźć odpowiednią klatkę dla tego okazu zoologicznego. — Machnął w stronę Retiefa. — Pokazywać go na ulicach, jak wszystkie inne dziwolągi.

— Widziałeś wiele takich dziwolągów jak ja, co? — zapytał zaciekawiony Retief.

— Mówić zrozumiale, ty śmierdzący pozaświatowcu — odpowiedział pijak. Barman coś szepnął i dwóch klientów podeszło do pijaka, wzięło go za ręce i pomogło mu dojść do drzwi.

— Przynieść klatkę! — krzyczał pijak. — Trzymać zwierzęta w ich własnym, śmierdzącym miejscu!

— Zmieniłem zdanie — powiedział Retief do barmana. — Być wdzięczny jak jasna cholera, ale teraz muszę się pośpieszyć.

Ruszył za pijakiem za drzwi. Pozostali Groaci wypuścili tamtego i pośpiesznie wrócili do środka. Retief popatrzył na wymachującego obcego.

— Odejść, dziwolągu — wyszeptał Groacjanin.

— Zostać kumplami — zaproponował Retief. — Ty być miły dla głupich zwierzaków.

— Żeby cię odholować na śmietnisko, ty obcy, paskudnie cuchnący bydlaku.

— Nie gniewać się, wonny tubylec — powiedział Retief. — Pozwolić mi się z tobą kumplować.

— Uciekać, zanim wezmę na ciebie kija!

— Iść się razem napić…

— Nie znieść takiej bezczelności! — Groacjanin ruszył w stronę Retiefa. Retief cofnął się.

— Trzymać ręce z daleka — powiedział Retief. — Być bardzo dobrzy przyjaciele…

Groacjanin machnął w jego stronę, chybił. Jakiś przechodzień obszedł ich dookoła, spuścił głowę i uciekł. Retief wycofał się do otworu wąskiej uliczki i kierował dalsze słowne zaproszenia do przyjaźni w stronę pijanego tubylca, który podążał za nim, rozwścieczony. Retief cofał się dalej, skręcił w wąską uliczkę, pustą, cichą… z wyjątkiem podążającego za nim Groacjanina.

Retief obszedł go dookoła, chwycił za kołnierz i szarpnął. Groacjanin upadł na plecy. Retief stanął nad nim. Powalony tubylec na wpół wstał, Retief oparł stopę o jego klatkę piersiową i pchnął go z powrotem.

— Nie iść nigdzie przez kilka minut — oznajmił Retief. — Zostać tutaj i odbyć ze mną miłą, długą pogawędkę.

 

 

 



 

 

 

 

 

 

 

II

 

Jest pan! — powiedziała panna Meuhl, przyglądając się Retiefowi przez swoje szkła. — Jest tu dwóch dżentelmenów, którzy czekają na pana. Groacjańskich dżentelmenów.

— Przedstawiciele rządowi, jak mniemam. Jak widać wieści szybko się rozchodzą. — Retief ściągnął pelerynę. — To oszczędzi mi kłopotów z kolejną wizytą w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

— Co pan zrobił? Wydają się być bardzo zdenerwowani, jeśli mogę pana poinformować.

— Jestem pewien, że pani może. Niech pani pójdzie ze mną. I proszę przynieść oficjalny rejestrator.

Dwaj Groaci, noszący ciężkie osłony na oczy i misterne ornamenty herbowe wskazujące na ich rangę, wstali gdy Retief wszedł do pokoju. Żaden z nich nie wydał uprzejmego kłapnięcia żuwaczką, jak zauważył Retief. Byli wściekli, to była prawda.

— Jestem Fith, z Biura Ziemskiego, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, panie Konsulu — przedstawił się wyższy Groacjanin, w sepleniącym terrańskim. — Czy mogę przedstawić pana Shluha, z Policji Wewnętrznej?

— Siadajcie, panowie — zaprosił Retief.

Zajęli swoje miejsca. Panna Meuhl zawahała się nerwowo, po czym usiadła na brzegu niewygodnego krzesła.

— Och, jaka to przyjemność… — zaczęła.

— Mniejsza o to — przerwał jej Retief. — Ci panowie nie przyszli tutaj dzisiaj, aby popijać herbatkę.

— To prawda — potwierdził Fith. — Szczerze mówiąc, otrzymałem bardzo niepokojący raport, panie konsulu. Poproszę pana Shluha, aby go zrelacjonował.

Skinął na szefa policji.

— Godzinę temu — powiedział Groacjanin — do szpitala został przywieziony pewien Groacjanin, z poważnymi obrażeniami. Po przesłuchaniu okazało się, że został on pobity przez cudzoziemca. A dokładniej Ziemianina. Śledztwo przeprowadzone przez mój wydział wykazało, że opis sprawcy odpowiada dokładnie opisowi konsula ziemskiego.

Pannie Meuhl wyrwało się słyszalne sapnięcie.

— Czy kiedykolwiek słyszeli panowie — odparł Retief, twardo spoglądając na Fitha — o krążowniku ziemskim, ISV Terrific, który zniknął z pola widzenia w tym sektorze, dziewięć lat temu?

— Naprawdę! — wykrzyknęła panna Meuhl, podnosząc się. — Ja umywam ręce…

— Proszę po prostu trzymać ten rejestrator — rzucił ostro Retief.

— Nie będę uczestniczyła…

— Zrobi pani to, co się pani każe, panno Meuhl — oznajmił Retief spokojnie. — Proszę panią, żeby wykonała pani oficjalny, zapieczętowany zapis tej rozmowy.

Panna Meuhl usiadła.

Fith wydął gardło z oburzeniem.

— Otwiera pan na nowo starą ranę, panie konsulu. Przypomina nam to o bezprawnym traktowaniu z rąk Ziemian…

— Brednie — oświadczył Retief. — Te bzdury przechodziły z moimi poprzednikami, ale ze mną nie zdadzą się na nic.

— Wszystkie nasze wysiłki — odezwała się panna Meuhl, — by zamknąć ten straszny epizod! A pan…

— Straszny? Rozumiem, że ziemska grupa zadaniowa stanęła koło Groac i wysłała delegację, aby zadać parę pytań. Otrzymali kilka zabawnych odpowiedzi i zostali na miejscu, by trochę poszperać. Po tygodniu odlecieli. Nieco irytujące dla Groaci, może – co najwyżej. Gdyby byli niewinni.

— GDYBY! — wybuchła panna Meuhl.

— Gdyby, w rzeczy samej?! — dorzucił Fith, a jego słaby głos drżał. — Muszę zaprotestować przeciwko pańskim…

 

Proszę sobie darować te protesty, Fith. Ma pan się natychmiast wytłumaczyć. I nie sądzę, aby wasza dotychczasowa legenda była wystarczająco dobra.

— To pan powinien się wytłumaczyć! Ten człowiek, który został pobity…

— Nie pobity. Po prostu szturchnięty parę razy, dla poprawienia pamięci.

— Więc przyznaje pan…

— Zadziałało to zdumiewająco dobrze. Przypomniał sobie wiele rzeczy, kiedy tylko się do tego przyłożył.

Fith wstał; Shluh poszedł w jego ślady.

— Poproszę o pańskie natychmiastowe odwołanie, panie konsulu. Gdyby nie immunitet dyplomatyczny, powinienem zrobić znacznie więcej…

— Dlaczego upadł rząd, Fith? To było tuż po wizycie grupy zadaniowej, a przed przybyciem pierwszej ziemskiej misji dyplomatycznej.

— To sprawa wewnętrzna! — zawołał Fith swym słabym, groacjańskim głosikiem. — Nowe władze okazały jak największą przyjaźń w stosunku do Ziemian. Przeszły same siebie…

— Aby utrzymać konsula ziemskiego i jego personel w niewiedzy — dokończył Retief. — To samo dotyczy tych kilku ziemskich biznesmenów, którym przyznaliście wizy. Ten ciągły korowód wydarzeń kulturalnych; żadnych kontaktów społecznych poza kręgiem dyplomatycznym; żadnych pozwoleń na podróże do odległych dystryktów lub na waszego satelitę…

— Dość! — Żuwaczki Fitha zadrżały w nerwach. — Nie wolno mi więcej rozmawiać o tej sprawie…

— Porozmawia pan ze mną, albo za pięć dni będzie tu grupa zadaniowa, która zajmie się tą rozmową — oświadczył Retief.

— Nie może pan! — sapnęła panna Meuhl.

Retief zmierzył pannę Meuhl długim spojrzeniem. Ta natychmiast zamknęła usta. Groaci usiedli.

— Proszę mi odpowiedzieć na to — powiedział Retief, spoglądając na Shluha. — Kilka lat temu – mniej więcej dziewięć, jak mi się wydaje – miała tutaj miejsce pewna niewielka parada. Schwytano kilka osobliwie wyglądających stworzeń. Po tym jak zostały bezpiecznie zamknięte w klatce, wystawiono je na pokaz łagodnej publiczności Groaci. Przeciągnięto je ulicami. Bardzo pouczające, niewątpliwie. Wysoce kulturalne widowisko.

— Ciekawa rzecz z tymi zwierzakami. Miały na sobie ubrania. Zdawały się komunikować ze sobą. W sumie był to bardzo zabawny pokaz.

— Proszę mi powiedzieć, panie Shluh, co się stało z tymi sześcioma Ziemianami, po zakończeniu parady?

 

Fith wydał z siebie zdławiony odgłos i szybko powiedział coś do Shluha, po groacjańsku. Shluh zamknął oczy i skurczył się w swoim fotelu. Panna Meuhl otworzyła usta, zamknęła je i zamrugała gwałtownie.

— Jak oni zginęli? — rzucił ostrym tonem Retief. — Czy zamordowaliście ich, poderżnęliście im gardła, zastrzeliliście, czy zakopaliście ich żywcem? Jakie zabawne zakończenie dla nich wymyśliliście? Może badania? Rozcięliście ich, żeby zobaczyć, co sprawiło, że krzyczeli…

— Nie! — wysapał Fith. — Muszę natychmiast skorygować to straszne fałszywe wrażenie.

— Fałszywe wrażenie, do diabła! — zawołał Retief. — To byli Terranie! Prosty narko-wywiad wydobędzie to z każdego Groacjanina, który oglądał paradę.

— Tak — odparł słabo Fith. — To prawda, to byli Ziemianie. Ale nie było żadnego zabijania.

— Oni żyją?

— Niestety, nie. Oni… umarli.

Panna Meuhl krzyknęła cicho.

— Rozumiem — skinął głową Retief. — Umarli.

— Staraliśmy się utrzymać ich przy życiu, oczywiście. Ale nie wiedzieliśmy, jakie pożywienie…

— Nie zadaliście sobie trudu, żeby się tego dowiedzieć, prawda?

— Zaczęli chorować — powiedział Fith. — Jeden po drugim…

— Wrócimy do tego pytania później — przerwał mu Retief. — W tej chwili chcę otrzymać więcej informacji. Skąd ich wzięliście? Gdzie ukryliście statek? Co się stało z resztą załogi? Czy „chorowali” przed wielką paradą?

— Nie było nikogo więcej! Absolutnie pana zapewniam!

— Zginęli podczas awaryjnego lądowania?

— Nie było awaryjnego lądowania. Statek zszedł na powierzchnię nieuszkodzony, na wschód od miasta. Ci… Ziemianie... nie ucierpieli. Naturalnie, baliśmy się ich. Byli dla nas obcy. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy takich istot.

— Wyszli ze statku z bronią w ręku, prawda?

— Broń? Nie, nie mieli żadnej broni…

— Podnieśli ręce, co? Prosili o pomoc. Pomogliście im; pomogliście im umrzeć.

— Skąd mogliśmy wiedzieć? — jęknął Fith.

— Skąd mogliście wiedzieć, że za kilka miesięcy pojawi się flotylla, która będzie ich szukać, chciał pan powiedzieć? To był szok, prawda? Założę się, że musieliście nieźle się śpieszyć, ukrywając statek i zamykając wszystkim usta. Niewiele brakowało, co?

— Baliśmy się — odparł Shluh. — Jesteśmy prostymi ludźmi. Baliśmy się tych dziwnych istot z obcego statku. Nie zabiliśmy ich, ale czuliśmy, że to dobrze, iż… nie przeżyli. Potem, kiedy przyleciały okręty, zrozumieliśmy swój błąd. Ale baliśmy się mówić. Usunęliśmy winnych tego wszystkiego przywódców, ukryliśmy to, co się stało, i… zaoferowaliśmy naszą przyjaźń. Zaprosiliśmy do nawiązania stosunków dyplomatycznych. Popełniliśmy błąd, to prawda, wielki błąd. Ale próbowaliśmy go naprawić…

— Gdzie jest statek?

— Statek?

— Co z nim zrobiliście? Jest zbyt duży, by tak po prostu zostawić go i zapomnieć. Gdzie on jest?

Dwaj Groacjanie wymienili spojrzenia.

— Chcemy okazać skruchę — powiedział Fith. — Pokażemy wam statek.

— Panno Meuhl — polecił Retief. — Jeśli nie wrócę w jakimś rozsądnie długim czasie, proszę przekazać to nagranie do Regionalnej Kwatery Głównej, zapieczętowane.

Wstał, popatrzył na Groaci.

— Chodźmy — powiedział.

 

 

Retief schylił się przechodząc pod ciężkimi belkami, zabezpieczającymi wejście do pieczary. Zerknął w mrok na zakrzywioną, wypaloną przez kosmos burtę statku.

— Jest tu jakieś światło? — spytał.

Groacjanin pstryknął przełącznikiem. Pojawiła się słaba, niebieskawa poświata.

Retief przeszedł po wysokim drewnianym pomoście, przyglądając się statkowi. Pod końcówkami bezsoczewkowych skanerów ziały puste stanowiska. W na wpół otwartym porcie wejściowym widać było zaśmiecony pokład. W pobliżu dziobu widniał napis "IVS Terrific B7 New Terra", wykonany z jasnego chromowanego stopu aluminium.

— Jak on się tutaj znalazł? — spytał Retief.

— Został tu przyholowany z miejsca lądowania, odległego o jakieś dziewięć mil — wyjaśnił Fith głosem cieńszym niż kiedykolwiek przedtem. — To jest naturalna szczelina w ziemi. Statek został do niej opuszczony i pokryty zadaszeniem.

— Jak ją osłoniliście, żeby nie wyłapały go detektory?

— Wszystko tu dookoła, to ruda o wysokiej zawartości żelaza — powiedział Fith, machając członkiem. — Wielkie żyły niemal czystego metalu.

Retief chrząknął.

— Wejdźmy do środka.

Shluh ruszył pierwszy do przodu, z ręczną latarką. Grupa weszła do wnętrza statku.

Retief wspiął się po wąskiej wejściówce, rozejrzał się po wnętrzu przedziału sterowniczego. Wszędzie zalegał gęsty kurz, na pokładzie, na podporach, na których zamontowane były leżanki akceleracyjne, na pustych panelach po przyrządach, na ścinkach śrub, skrawkach drutu i papieru. Cienka warstwa rdzy zmatowiła odsłonięty metal w miejscach, gdzie palniki rozcięły ciężkie poszycie. W powietrzu unosił się słaby zapach stęchłej pościeli.

— Przedział ładunkowy… — zaczął Shluh.

— Widziałem już wystarczająco dużo — przerwał mu Retief.

W milczeniu Groacjanie wyprowadzili go z powrotem przez tunel i wyszli na światło słoneczne późnego popołudnia. Gdy wspinali się po zboczu do samochodu parowego, Fith podszedł do Retiefa.

— Naprawdę, mam nadzieję, że to będzie koniec tej niefortunnej sprawy — powiedział. — Teraz, gdy wszystko zostało już w pełni i uczciwie ujawnione…

— Może pan to sobie darować — odparł Retief. — Spóźnił się pan o dziewięć lat. Jak sądzę, załoga jeszcze żyła, gdy pojawiła się grupa zadaniowa. Zabiliście ich – lub pozwoliliście im umrzeć – zamiast podjąć ryzyko przyznania się do tego co zrobiliście.

— Byliśmy winni — skamlał poniżająco Fith. — Teraz życzymy sobie tylko przyjaźni.

Terrific był ciężkim krążownikiem, o masie około dwudziestu tysięcy ton. — Retief popatrzył ponuro na smukłego urzędnika Biura Spraw Zagranicznych. — Gdzie on jest, Fith? Nie zadowolę się stutonową łodzią ratunkową.

 

 

Fith wyprostował szypułki oczu tak gwałtownie, że jedna z osłon na oko mu odpadła.

— Nic nie wiem o… o… — Urwał w pół słowa. Jego gardło gwałtownie drgało, gdy walczył o uspokojenie się. — Mój rząd nie będzie znosić dalszych oskarżeń, panie konsulu — oznajmił w końcu. — Byłem z panem całkowicie szczery, zignorowałem pańskie dociekania w sprawach nie mieszczących się w zakresie pańskich obowiązków. Ale moja cierpliwość się skończyła.

— Gdzie jest ten statek? — wyskandował Retief. — Nic się pan nie nauczył, co? Nadal jesteście przekonani, że zdołacie ukryć całą tę sprawę i zapomnieć o niej. Mówię panu, że się to nie uda.

— Wracamy teraz do miasta — powiedział Fith. — Nie mogę zrobić nic więcej.

— Może pan, i pan zrobi, Fith — odparł Retief. — Zamierzam w tej sprawie dotrzeć do całej prawdy.

Fith przemówił szybko do Shluha, w języku groacjańskim. Szef policji gestem wskazał na swoich czterech uzbrojonych konstabli. Ci podeszli, by otoczyć Retiefa.

Retief popatrzył na Fitha.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin