Zwidy-wieczorne-Stefan-Grabinski.txt

(285 KB) Pobierz
Stefan Grabiński

Zwidy wieczorne





Zwidy wieczorne





Ten utwór nie jest chroniony majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej. Jeśli opatrzony jest materiałami podlegającymi prawu autorskiemu, są one udostępnione na licencji Creative Commons BY-SA 3.0 PL.



Redakcja: Paweł Dembowski

Skład i korekta: Paweł Dembowski i Katarzyna Derda

Ilustracja na okładce: Jacek Malczewski, Śmierć

Projekt graficzny okładki: Mariusz Cieśla





ISBN 978-83-64416-45-3





Wydawca: Code Red Tomasz Stachewicz

ul. Sosnkowskiego 17 m. 39

02-495 Warszawa

http://www.bookrage.org





Opowieść o grabarzu



Przez dwa lata z rzędu po tajemniczym zniknięciu Jana Tossatiego, grabarza przy głównym cmentarzu w Foscarze, uskarżali się mieszkańcy miasta, zwłaszcza osiadli w pobliżu miejsca wiecznego spoczynku, na ciągłe niepokojenie ludności przez duchy zmarłych. Podobno jednych dręczyły najrozmaitsze zmory we śnie i na jawie, innym zastępowały drogę nocną porą jakieś widziadła, innym mąciły wieczorne godziny wałęsające się hałaśliwie po izbach fantomy.

Nie pomagały msze odprawiane po domach, ani egzorcyzmy, przeprowadzone przez biskupa nad grobami.

Owszem, niepokoje, płynące, zdaje się, z cmentarza głównego przeniosły się jakby epidemicznie na inne i wkrótce całe miasto padło ofiarą kapryśnych nieboszczyków.

Dopiero przybycie uczonego archeologa i znawcy sztuk plastycznych, mistrza Wincentego z Pragi Gryfa i skuteczne rady, jakich udzielił stroskanym rajcom miejskim, położyły kres niebezpiecznych zjawiskom.

Mistrz, zbadawszy dokładnie cmentarz główny, zwłaszcza jego pomniki i nagrobki, wydał niebawem książeczkę pod tytułem: Satanae opus turpissimum, seu coemeterii Foscarae, regiae urbis profana violatio. Dziełko to, unikat w swoim rodzaju, wydrukowane w roku 1500, bez miejsca, w języku łacińskim, jeszcze średniowiecznym, należy dziś już do białych kruków, zapomnianych pod stosem pyłów bibliotecznych.

Na podstawie sumiennego studium, które Gryf przeprowadził nad mogiłami, doszedł uczony badacz do wniosku, że cmentarz główny w Foscarze uległ niebywałej w dziejach chrześcijaństwa profanacji.

Twierdzenie Wincentego spotkało się w pierwszej chwili z gwałtowną opozycją i niedowierzaniem, gdyż wywody mistrza opierały się na szczegółach zbyt subtelnych dla niewprawnego oka gminu. Lecz gdy wezwani na pomoc z miast sąsiednich artyści i rzeźbiarze osobiście stwierdzili trafność sądu, nie pozostało nic innego, jak przyjąć z wdzięcznością wyrok i zastosować się do zbawiennych wskazówek.

A opinia Gryfa była istotnie nader ciekawa i oryginalna. Albowiem dopatrywał się profanacji właśnie w owych wspaniałych pomnikach, w owych stelach grobowych i szumnych napisach, z których słynął na kraj cały cmentarz foscaryjski. Przysłowiową stała się piękność tego ustronia zmarłych i każdy podróżnik, zwiedzający uroczą Toskanię, obejrzeć musiał choć raz jeden cmentarz w Foscarze.

A jednak wykazał mistrz Wincenty po sumiennym, przeszło całomiesięcznym badaniu, że poza zbożnym pozorem dostojnych dzieł sztuki kryje się z piekielnym iście mistrzostwem zamaskowane świętokradztwo.

Owe pomniki, kute w marmurze sarkofagi i grobowce rodzinne były jednym, nieprzerwanym łańcuchem bluźnierstw i szatańskich pomysłów.

Spoza hieratycznej pozy nagrobnych aniołów wyglądał lubieżny gest demona, na ściętych boleścią ustach geniuszów żałoby igrał nieuchwytny uśmiech cynizmu, pochylone wichurą rozpaczy kształty cmentarnych niewiast drażniły przepychem ciała, rozwianą kaskadą włosów, obłudnym sromem obnażonych piersi. Kompozycje większe, powstałe z układu kilku figur, sprawiały wrażenie dwuznaczne, jak gdyby rzeźbiarz umyślnie wybrał tematy drażliwe, gdzie granica między wzniosłością bólu a bezwstydem niepewna i chwiejna.

Najmniej już jednak wątpliwości budziły napisy — owe słynne stanze foscaryjskie, których uroczystym spadkiem, przedziwną ważkością kadencji zachwycali się mistrze słów wiązanych. Wiersze te, czytane na wspak, od dołu do góry, były haniebnym, jedynym w swoim cynizmie, zaprzeczeniem tego, co głosiły w kierunku przeciwnym.

Były to istne peany na cześć szatana i jego plugawych spraw, hymny bluźniercze przeciwko Bogu i dusz świętości, rozpustne piosenki o falernie i drożnej ladacznicy.

Takim w istocie swej miał być cmentarz. Cóż dziwnego, że umarli na nim spoczywać nie chcieli, że podnieśli złowrogi bunt, domagając się od żywych usunięcia świętokradczych pomników?

Toteż, pod wpływem odkryć Gryfa, postanowiono poddać cmentarz gruntownej przemianie. W przeciągu paru tygodni pogruchotano wszystkie podejrzane nagrobki, wykopano płyty, posągi, a odruzgi wywieźli pachołkowie poza miasto. Na miejsce dawnych postawiły rodziny zamożniejsze posągi nowe, ubożsi zatknęli na grobach proste krzyże. W kaplicy cmentarnej odprawiał proboszcz przez trzy noce egzekwie, zakończone wielkim nabożeństwem oczyszczalnym.

I oto po dokonaniu tych wszystkich czynności zmarli przestali nawiedzać miasto i cmentarz ukoił się, pogrążając w cichą zadumę lat dawnych.

Wtedy zaczęły wśród ludzi krążyć przeróżne opowieści o minionym zdarzeniu i powoli kształtowała się legenda, związana z dawnym grabarzem, Giovannim Tossatim, przezwanym nagle, ni stąd, ni zowąd, Janem Hieną.

Przyczyniła się do tego w znacznej mierze śmierć jednego z miejskich żałobników, zaszła wkrótce po rekonstrukcji cmentarza. Człowiek ten poczynił przed zgonem ciekawe nader zeznania, które wyjaśniły nagłe zniknięcie Tossatiego, oszczędzając widzom trudu nadaremnych poszukiwań rzekomo zbiegłego złoczyńcy.

Spowiedź ta, podawana z ust do ust, rozeszła się szeroko po okolicy i, ubarwiona bujną fantazją ludu, weszła z czasem w krąg owych ponurych gawęd i opowieści, które, znikąd rodem, obłędu dzieci, przędą czarne swe nici na kołowrotkach wieczorów zadusznych…



* * *




Giovanni Tossati zjawił się w Foscarze po raz pierwszy mniej więcej przed laty dwudziestu. Ubrany nędznie, niemal w łachmanach, zrazu budził powszechne podejrzenie i gmina chciała go nawet z miasta wydalić. Niebawem zdołał jednak zaskarbić sobie względy mieszkańców i władz, którym przedstawił się jako zubożały kamieniarz i rzeźbiarz nagrobków. Poddany egzaminowi próbnemu, wykazał świetne zdolności i rękę zaprawną w kunszcie.

Nie tylko więc pozwolono mu zostać w mieście, lecz, ulegając dziwnie uporczywym prośbom artysty, mianowano grabarzem przy cmentarzu głównym; odtąd miał stawiać nagrobki i grzebać zmarłych.

Utrzymywał bowiem, że równoczesne spełnianie tych dwóch obowiązków stanowi dlań nierozerwalną całość, że oddawanie ostatniej posługi zmarłym wiąże się u niego najściślej ze sztuką stelograficzną i nie potrafiłby wystawić nieboszczykowi pomnika, nie pogrzebawszy go wprzód własnoręcznie. Dlatego też później, chociaż sława jego objęła szersze kręgi i znanym stał się i w miejscach odległych, ani razy nie przyjął korzystnych propozycji, jakie mu czyniono ze wszystkich stron; uwieczniał pamięć zmarłych wyłącznie na swoim cmentarzu.

Z początku dziwactwo to dało niejednemu pochop do żartów i drwin, lecz z czasem przyzwyczajono się do rozmaitych kaprysów artysty-grabarza, bo dzieła, które wychodziły spod jego dłuta, zyskały wkrótce ogólne uznanie nawet u pierwszorzędnych znawców. Skromny dotąd cmentarz stał się w przeciągu kilkunastu lat arcytworem sztuki sepulkralnej i dumą Foscary, której zazdrościły inne miasta.

Z obdartego lazarona przedzierzgnął się Tossati w poważnego obywatela, cieszącego się powszechnym szacunkiem, człowieka majętnego, jednostkę wpływową i znaczną. Wreszcie wybrano go rajcą i przewodniczącym syndykatu miejskiego. Piastując tak poważne urzędy, nie grzebał już osobiście, lecz wyręczał się całym zastępem pomocników-kopaczy, których wyszkolił w przedziwny iście sposób. W ogóle wprowadził Tossati w procederze chowania szereg oryginalnych ulepszeń, skracających pracę do połowy i przyspieszających tempo czynności. Niemniej jednak, wierny dawnej zasadzie, nie opuścił żadnego pogrzebu i czuwał we własnej osobie nad porządkiem jego części składowych.

Gdy już ciało spuszczono do grobu, wtedy sam zrzucał łopatą pierwszą grudź ziemi, resztę dzieła zostawiając służbie. W ten sposób funkcje grabarskie Tossatiego nabrały poniekąd charakteru symbolicznego, przeszedłszy z wolna w rodzaj idealnego wspomnienia. Lecz znak zewnętrzny pozostał i za żadną cenę nie byłby odstąpił od przyjętego zwyczaju.

Już to w ogóle był Giovanni Tossati dziwacznym człowiekiem. Sam wygląd zewnętrzny zwracał uwagę przechodnia.

Wysoki, barczysty, z szeroką, ponurą twarzą, wiecznie uśmiechał się zagadkowym skrzywieniem ust. Wzrok miał jakiś niepewny, pochyły; może spojrzenie mimo woli stosowało się do sposobu trzymania głowy, zawsze schylonej ku ziemi, którą zdawał się pilnie przepatrywać.

Miejscy żartownisie mawiali, że Tossati węszy trupy. Mimo sławy zdolnego rzeźbiarza, właściwie grabarz nie był lubiany. Ludzie bali się go i ustępowano mu z drogi. Nawet utarł się przesąd, że spotkanie go o wczesnej godzinie dnia niedobrze wróży.

Toteż, gdy po dziesięcioletnim pobycie w Foscarze, postanowił się ożenić, żadna z mieszczanek nie chciała oddać mu ręki. Nie skusił ich niezmierny dobrobyt Giovanniego, nie znęciły obietnice życia w dostatkach.

W końcu poślubił ubogą wyrobnicę z sąsiedniej wsi, sierotę zdaną na łaskę ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin