Antologia - Chodząc nędznymi ulicami.pdf

(3140 KB) Pobierz
Antologia
Chodząc nędznymi ulicami
Down These Strange Streets
Chodząc nędznymi ulicami tworzą opowiadania
mroczne, zabierające czytelników do miejsc tyleż
niesamowitych, co podejrzanych. Posiadłości wampirów czy
złej sławy zaułki ponurych miast pełne są niezwykłych,
częstokroć bezwzględnych i okrutnych stworzeń, a każda
historia ma swą krwawą zagadkę i ekscytujące rozwiązanie.
Ten zbiór to bez wyjątku opowiadania z nurtu urban
fantasy, a zatem czytelnik odnajduje tu zarówno mocne
wpływy horroru, jak i klasycznej powieści detektywistycznej.
Gratka tak dla miłośników H.P. Lovecrafta i Anne Rice, jak
i Raymonda Chandlera!
Niezapomniane przeżycia gwarantują tacy autorzy, jak
Charlaine Harris, Patricia Briggs, Steven Saylor, Simon R.
Green, Diana Gabaldon czy Conn Iggulden.
Naszemu przyjacielowi Jackowi Dannowi,
który chadzał nędznymi uliczkami
B
ĘKART
Na półkach księgarni pojawił się ostatnio ktoś nowy.
Najczęściej można go znaleźć na tyłach, w działach
science fiction lub fantasy, gdzie z pewną nonszalancją
przechadza się między
epickimi opowieściami
fantastycznymi, przygodami dziejącymi się w kosmosie,
legendami o mieczach i magii oraz cyberpunkowymi
dystopiami. Niekiedy wędruje do przodu i zadaje się z
bestsellerami. Nazywają go urban fantasy i w ciągu kilku
ostatnich lat stał się najmodniejszym podgatunkiem na
rynku wydawniczym.
Prawdę mówiąc, termin „urban fantasy” nie jest
nowy. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku istniał
podgatunek o tej samej nazwie; pojawiały się w nim
chyba głównie elfy grające w zespołach folkrockowych i
jeżdżące na motocyklach po współczesnych miejskich
krajobrazach – zazwyczaj w Minneapolis lub Toronto,
bardzo sympatycznych skądinąd miastach.
To nowe urban fantasy jest być może jakoś
spokrewnione z ową odmianą z lat osiemdziesiątych, ale
jeśli tak, pokrewieństwo jest dalekie, ponieważ ten nowy
jest na wskroś bękartem. Gnieździ się na ulicach
zdecydowanie bardziej niebezpiecznych i brudnych niż
jego starszy kuzyn, w Nowym Jorku, Chicago, Los
Angeles i anonimowych miastach, gdzie rynsztokami
płynie krew, a nocą krzyki zagłuszają muzykę. Może
wciąż pałętają się tam jakieś elfy, ale jeśli tak, najpewniej
uzależnione są od hery, koki albo silniejszych i
dziwniejszych narkotyków, a może to elfie dziwki, które
za alfonsa mają wilkołaka. Te cholerne wilkołaki są
wszędzie, ale miastem tak naprawdę rządzą wampiry…
No i nie można zapominać o zombi, ghulach, demonach,
czarownicach i magach, inkubach i sukubach oraz
wszystkich innych wstrętnych stworzeniach, które
rozbijają się nocami. (Ani o tych jeszcze gorszych, tych,
które są całkowicie cicho).
I jak w takim mieście być gliną?
Jak być prywatnym detektywem?
Ten bękart, jakim jest urban fantasy, to potomek
dwóch starszych gatunków.
Jego matką jest horror. (Horror, powtarzam, bo nie
chcę słuchać tych bzdur o „dark fantasy”; to tylko
nieudolne próby naciągnięcia zasłony przyzwoitości na
szczerzącą zęby czaszkę gatunku, który wywodzi się z
sensacyjnych szmatławców i teatru Grand Guignol).
Wszystkie te wampiry, wilkołaki, duchy i upiory, które
włóczą się po mrocznych uliczkach dzisiejszego urban
fantasy, narodziły się w getcie horroru; kształt i głos dali
im Bram Stoker, Edgar Allan Poe, H.P. Lovecraft i
pokolenia pisarzy, którzy podążyli ich wynaturzonymi,
zniekształconymi śladami.
Ojcem dzisiejszego urban fantasy jest natomiast
opowiadanie detektywistyczne. I to nie byle jakie
opowiadanie detektywistyczne. Historyjki, w których
Zgłoś jeśli naruszono regulamin